Jestem mamą 7 latka. Wiecie, to już ten wiek, w którym nawet najbardziej zajebista matka przegra z rówieśnikiem. Ja jestem, byłam i zawsze będę kimś ważnym,ale kompan do zabawy ze mnie marny. Przecież nie będę tak dobrze nigdy znała TYCH bajek, TYCH sekretów, ani pokonywała tego samego odcinka trasy życia jak oni i czasem trudno jest mi się wcielić w jakąkolwiek postać inną niż ja sama, bo po prostu pewnego dnia z tego wyrosłam. Tak samo jak wyrosłam z tego by patrzeć ich oczami. Taka kolej rzeczy. Na pewnym etapie mój syn się usamodzielnił, odciął swoistą pępowinę,a ja choć na początku z ukłuciem zazdrości, wzięłam to na klatę. Przecież nie będzie się do mnie tulił, kiedy odbieram go ze szkoły, to już nie ten etap, ani dziarsko przyjmował mnie w swoim pokoju,żebym mogła z nim i jego kolegą pobyć,przy okazji karmiąc go ciastkami jak „małą dzidzię„. Bo trochę siara, wiem synu.
Mamo, tato! Pozwól mi dorastać.
