Ok. Przyszedł ten moment, kiedy postanowiłam o tym napisać. Chłopcy nie przyszli na świat w Śremie gdzie mieszkamy i gdzie oczywiście znajduje się szpital, ale i jeden i drugi urodził się w Poznaniu, w klinice ginekologicznej przy ulicy Polnej. W skrócie klinika zwana jest po prostu „Polną”. O ile z pierwszym nie miałam za dużego wyboru – mogłam rodzić tylko w placówce o III stopniu referencyjności i miałam do wyboru albo Polną albo … Polną, o tyle w przypadku drugiego dziecka ten wybór miałam. I znowu wybrałam … Polną, choć jak większość zapewne wie, miałam o tej placówce najgorszą z możliwych opinię. A mimo to … znowu tam rodziłam. Ba! Rodzić tam chciałam. Jeszcze zanim zaszłam w ciążę.
CIĄŻA PO WCZEŚNIAKU
Moich wiele wód.
Na wstępie muszę napisać, że ten wpis wisiał w szkicach ponad pół roku czekając na dokończenie. To po pierwsze, ale nie najważniejsze. Najważniejsze jest to drugie, bo po drugie ten wpis nie jest wpisem medycznym, nie może służyć jako diagnoza, nie może zastąpić opinii lekarza. Jest jedynie opisem mojej przygody z wielowodziem i zawiera kilka informacji, które sami zapewne znajdziecie w google. Ale o tym, że google w tym przypadku wcale nie jest dobrym pomysłem za moment.
Ciąża po wcześniaku – Kilimandżaro w szpilkach.
Nie, nie, nie – to nawet nie jest szczyt Kilimandżaro w szpilkach, ani nawet Mount Everest na boso i nago. To raczej lot w kosmos bez rakiety, za to z turbopaliwem w tyłku. No tak to jakoś widzę. W sensie, średnio widzę, ale tak to czuję, bo przecież od ponad dwóch miesięcy wiem, że w moim brzuchu jest lokator, co najlepsze – lokator o bliżej niezidentyfikowanej płci, na razie zdrowy jak ryba i ruchliwy jak ten nasz pies, co to zamieszka u nas od soboty. Słowem – jest moc.