Nie, nie moich uzależnieniach, uzależnieniach mojego dziecka.
Był taki moment w mojej karierze bycia matką, kiedy nienawidząc robienia sobie pod górkę, robiłam tak by było mi wygodnie. O ile karmienie butlą się do tego nie zaliczało (trzeba było wyparzać butlę, robić mleko w odpowiedniej temperaturze i inne cuda na kiju) o tyle karmiłam do ponad roku wyłącznie obiadkami i deserkami ze słoiczków. Tak – moje dziecko jadało domowe obiadki, ale tylko u babci. Ja powątpiewałam w swój geniusz kulinarny, a półki w sklepach uginały się od różności, wiec nie czułam wyrzutów sumienia, że moje dziecko je to samo. Na każdy dzień tygodnia miał serwowany inny obiad – inny deserek. I do tego soczek – też kupny.
I o ile butelkę pożegnaliśmy bez żadnego ,,ale”, obiadki w słoiczkach też – o tyle najtrudniej było ze smoczkiem.