Najpierw była Anika z Tamtej Strony Lustra. Potem Magda, którą znamy już jako Matko Jedyna. A potem zapanowała nicość. Człowiek stał i zastanawiał się, czy problemem naprawdę jest to, że właśnie skończyła się kawa (a ja zorientowałam się w momencie, w którym najbardziej jej potrzebowałam!), w moim domu panował chaos, a Jach właśnie wtedy miał TEN dzień na robienie wszystkiego na przekór. A może właśnie powinnam myśleć o tym, że tak naprawdę jestem szczęściarą, że nie mam tej kawy a Jach ma TEN dzień?
Ani Anika ani Magda nie spełniają kryteriów popularnych blogerek. Nie pokażą Wam super modnych mieszkań, katalogowego życia, zajebistych zabawek uwzględniających ich status materialny. Po wejściu na bloga i jednej i drugiej zobaczysz byle jaki szablon, który z mody wyszedł 10 lat temu. A zdjęcia nie są robione wypasioną lustrzanką, przerobione w milionach programów. Ale mają taki przekaz, że wbija w fotel i nie pozwala zapomnieć. Je się chłonie. Jak gąbka wodę. Tak po prostu.
Anikę poznałam z 1,5 roku temu. Mądrzy Rodzice podlinkowali jeden z jej wpisów. Myślałam: „Jakie to znajome„. Potem się ocknęłam. Przecież mój syn, po ciężkim miesiącu na Intensywnej Terapii żyje, a jej syn umiera. Od kilkunastu lat ma wyrok. Będzie matką, która przeżyje własne dziecko. On siedzi na tykającej bombie. Ona ma świadomość, że on w każdej chwili może umrzeć, że nie ma dla niego ratunku. Wchodzisz do domu, po pracy, zmęczona (czym? no czym? pytam!) i wtedy widzę wywiad, Aniki z synem, wywiad zatytułowany: „Na szczęście mam przechlapane życie„.
Do tego stanu można przywyknąć. Tak, dobrze słyszysz. Przyzwyczaiłem się do tego, że nie oddycham tylko się duszę – nazywając rzeczy po imieniu. Nauczyłem się żyć z myślą, że teraz jest w miarę ok, a za kilka dni mogą zasypać mnie czarną, ciężką ziemią.
Życie nad przepaścią znam. Byłam tam. Trwałam. Po trochu odizolowana, samotnie. Topiłam się. Ale to minęło. Niedługo minie 7 lat i mój świat z powrotem stanął na swoim miejscu, przestał się pochylać, przestał mnie przewracać, przytłaczać. Przestał powodować płacz. Płacz strachu. Kiedy piszę ten tekst nie muszę się bać o Jana, już nie. Żyje i żyć będzie, już nic nad nami nie wisi. Ale wisiało i to bolało, jak diabli. Nie ma nic gorszego niż świadomość, że możesz stracić dziecko.
Po jednym z jej ostatnich wpisów, kiedy był już wieczór, pora spania, pora zakończenia kolejnego dnia, napisałam jej coś, co było podsumowaniem jej wkładu w życie innych ludzi:
Wiesz, ja zawsze uważalam, że są na świecie osoby silne jak ze stali. Tacy herosi jak z tych filmów Marvela. Tylko spotkanie ich na swojej drodze jest trudne. Ale potem spotkałam Ciebie.
Anika uczy życia. Zachęca do refleksji i przemyślenia sobie tego co jest w życiu najważniejsze. Jej wpisy jeden po drugim, wprowadzają czytelnika w zupełnie inny świat. Świat diagnoz, nieuleczanych chorób, umierającychdzieci. Pokazuje jak wygląda życie za zamkniętymi drzwiami szpitali, jak wiele absurdów towarzyszy jej ze strony naszego Państwa i opieki zdrowotnej. Jak wiele razy musi tracić godność by wybłagać jakiekolwiek leczenie, jakąkolwiek pomoc.
Po drugiej stronie tej barykady onkologia. I Matko Jedyna. Pani z kabaretu, która rozśmiesza i bawi do łez. Ale za całą ścianą humoru, przebija się światełko niepewności. Chora córka.
Wywiad dla Oh Me z przewrotnym tytułem: „Przestańcie jęczeć, idźcie na oddział onkologii„, rzeczywiście sprawia, że człowiek przestaje jęczeć. Jego problemy wydają się błahe i nic nie znaczące. I słowa, które tworzą ciasny krąg wokół moich emocji:
Przez siedem tygodni Natasza, moja córeczka była w izolatce. W pokoju obok umierał chłopiec. Wycieli mu guza mózgu, po pół roku wznowa. Nie dało się go uratować. Myślałam tylko: Boże, jak dobrze, że ja jestem w tym pokoju, a nie w tamtym. Dziękuję. Miałam wyrzuty sumienia, że tak myślę, ale i tak dziękowałam. Perspektywa się zmienia.
Strach jest ze mną codziennie. Budzę się z nim, zasypiam, robię sobie z nim herbatę, kawę sobie robię i nawet myć się z nim idę. Tak mają rodzice dzieci chorych, bo stać może się wszystko. A może zawsze może stać się wszystko tyle, że my zdajemy sobie z tego sprawę. Ta świadomość może niszczyć, ale może też podnieść tak jak w życiu nie podniosło wcześniej nic.
Kiedy umarł Pawełek, a jego inkubator stał przez dwa dni pusty, przez krótką chwilę pomyślałam: „Jak dobrze, że to nie my„. To były myśli, których się wstydziłam, których nie chciałam wypowiadać na głos i które chciałam sobie wybić z głowy. Jeżeli widzi się umierajace dzieci i zrozpaczonych stratą rodziców, człowiek boi się, że któregoś dnia to on może być tym rodzicem. Tym, który właśnie stracił to co najcenniejsze. Wchodziłam tam, myłam ręce, przykładałam dłoń do inkubatora, myślałam: „Będziemy się kiedyś razem bawić? Biegać? Czy będę Cię odwiedzać na cmentarzu?”. Było to tak niesprawiedliwe, że miałam ochotę wrzeszczeć, głośno i głośno, z ochotą wsadzenia Jasia z powrotem do mojego brzucha, w którym jeszcze przez dobre dwa miesiące powinien być. Bolało.
Boli mnie, kiedy widzę dzieci z łysymi głowami. Boli mnie, kiedy moja znajoma zaprasza mnie do polubienia fanpage chorego dziecka, a kiedy chcę wysłać sms’a lub zrobić symboliczny przelew, widzę, że dziecko zmarło. Dziecko w wieku Jasia.
Przychodzi nam się przejmować katarem, tym, że nie starcza nam do pierwszego. Problemem jest to, że sąsiad kupił sobie nowe auto, a nasze kilkunastoletnie długo jeszcze nie będzie wymienione. Problemem jest to, że Twój chłop wrócił później z pracy, że dzisiaj obiad się nie udał, że dziecko przyniosło pałę z matmy. Problemem jest to, że nie wyglądasz jak miss polonia i masz 5 kilogramów nadwagi. No i nie zdążyłaś zrobić mejkapu.
Tylko w tych codziennych troskach, codziennych problemach, nie zdajesz sobie sprawy, że tak naprawdę jesteś najbogatszym człowiekiem na świecie. Bo jesteś zdrowy, bo przede wszystkim masz zdrowe dziecko.
Przejście przez te dwa wyżej wymienione blogi jest trudno. Jeszcze trudniej wyciągnąć lekcję pokory, uzmysłowić sobie, że świat jest niesprawiedliwy, tak długo jak długo będą umierać i chorować niczemu winne dzieci, które nie zdążyły poznać świata. To wbrew wszelkim obowiązującym prawom.
Poznajcie największe bohaterki blogosfery!
Magdę i Anikę!
Bloga Magdy zaczęłam czytać ponad 2 lata temu, bloga Aniki chyba około rok później.
Jedna i druga za każdym razem strzelają tekstami po twarzy tak, że nie da się po przeczytaniu po prostu zamknąć laptopa i usmażyć mielonego na obiad. Teksty Aniki właściwie niemal za każdym razem wyciskają u mnie łzy i świdrują mózg przez kolejnych kilka godzin albo dni – każąc jeszcze raz przewartościować swoje życie.
Mocne.. Ale bardzo potrzebne, trzeba o tym mowic – glosno. My mieszkamy w UK, mamy syna chorego na muko…problemy te same, ale troche inne…tylko dlatego ze dzieli nas 2 godziny w powietrzu 🙁
U Aniki zawsze płaczę.
Ich moc jest niesamowita. Człowiek czyta i nie wie, co dalej z tym zrobić. Nie da się przejść obojętnie obok ich tekstów. Ja po każdym przytulam mocno moją Hankę i dziękuję, że jest zdrowa. A wywiad z synem Aniki… petarda. Dorośli powinni się uczyć świadomości i siły od tego chłopaka.
W samo sedno kochana, piękna puenta! 🙂