Matka-frustratka kontra 6latek.
Zanim dobrnęłam do bycia mamą ucznia klasy pierwszej, przerobiłam (co następuje): bunt dwulatka w skrócie zwany (modły do Allaha na środku chodnika, krzyki w sklepie – bo jakim prawem nie kupię mu dziesięciu lizaków; słowo „nie” powtarzane 165745465789 dziennie, rysowanie po ścianach, zalewanie łazienki), bunt trzylatka (patrz bunt dwulatka + wjeżdżanie rowerkiem biegowym w psy, ludzi i lampy i płoty – jednym słowem: przymusowy jogging, wchodzenie na wszystko w domu co jest wyższe niż on sam – parapet np. ), a następnie i bunt czterolatka (patrz bunt dwulatka i trzylatka i dodaj panel pierwszych przekleństw!), bunt pięciolatka (patrz bunt dwulatka, trzylatka,czterolatka i dodaj trzaskanie drzwiami i głuchotę na wszystkie zakazy i nakazy), ale proszę Państwa to jest nic, w porównaniu z posiadaniem w domu 6latka!
Po pierwsze 6latek ciągle gada. Od 6 rano, gdzieś do 20 i to non stop. Gada, kiedy Ty próbujesz coś powiedzieć, gada, kiedy je, gada przez sen również. Właściwie jadaczka się nie zamyka. Nie słyszę własnych myśli, zapominam połowy zakupów w sklepie, a w efekcie zaczynam się wkurzać, co doprowadza do tego, że kiedy w dalszym ciągu gada, przy kasie wreszcie nie wytrzymuje i syczę, żeby był cicho. Ani to ciekawe doświadczenie, bo w fazie końcowej wyjdę na matkę-frustratkę, poza tym nie ma to kompletnie żadnego znaczenie, bo on i tak dalej gada, a wyrobione zdanie o matce-frustratce już wszyscy przy kasie mają.
Ale gadanie to nic, bo dochodzimy do etapu: „mamo patrz” – mamo patrz jaki statek zbudowałem, mamo patrz jaką bazę zrobiłem, mamo patrz jak skaczę po kanapie mimo iż milion razy mi mówiłaś, że nie wolno. Wreszcie mamo patrz jak przeskakuję z jednego krzesła na drugie, jak myję ręce, jak mi ręce pachną, że klapę od kibla zamknęłam to też patrz. Mamo patrz jak prosto założyłem skarpetkę i patrz na mój nowo pokolorowany statek. Kiedy wreszcie po 6548946878 razie sama mówię: „PATRZ JAK PIJĘ KAWĘ. NO ALE PATRZ!”, 6latek tupie nogą i stwierdza, że jestem … wredna.
Po całym domu walają się jego zabawki. Dokładniej może klocki lego. Jak część wie (nowa część się za moment dowie) nienawidzę klocków lego, ale ponieważ jestem masochistką wytrwale inwestuję w nie pieniądze, które mogłabym spokojnie wydać na siebie. Dziecko to pasożyt finansowy. Ja naprawdę nie mam nic przeciwko, kiedy te klocki walają się po jego pokoju, ale kiedy ja znajduje taki klocek podczas sprzątania, co gorsza na niego nadepnę (gołą stopą), to mam większego wkurwa niż podczas pisania słynnego tekstu o bigosie sprzed paru dni. Prawdziwy armagedon jest dopiero wtedy, kiedy podczas odkurzania odkurzaczem, przypadkowo wciągam kawałek, który okazuje się jakąś super hiper ważną częścią od super hiper drogiego zestawu i ten 6latek domaga się wyciągnięcia tej części z odkurzacza. Oczywiście patent jest taki, że powinnam mu powiedzieć, że ma „se” sam wyciągnąć, bo z jakiej w ogóle paki ja, skoro to tam leżało, nie na swoim miejscu. Ale dla świętego spokoju, sama to robię, bo słowo daję, z terrorystami się nie negocjuje.
6latek, choć nadal małe to i głupiutkie, ma już własne zdanie, poparte argumentami (ku mojej rozpaczy), który się tego swojego zdania trzyma jak rzep psiego ogona. Ponieważ poszedł do szkoły rok wcześniej, prawdziwe piekiełko rozpętało się niedawno, kiedy jego ulubionym zajęciem jest czytanie wszystkiego co ma pod ręką. Tak więc na głos czytał mi przez ramie moje wiadomości prywatne z fejsa, a następnie i wszystko inne, co miało litery. I o ile to byłabym w stanie zrozumieć i ze łzami wzruszenia pęknąć z dumny jak balon, o tyle kłótni o „pisanie” już znieść nie mogę. Tłumacz mu teraz, że niektóre wyrazy piszemy inaczej niż słyszymy, podczas gdy on będzie się kłócił, że nie mam racji i kłamię. Rozumiecie, ja kłamię! Poza tym według niego nie ma różnicy między „Artur” a „ArtÓr”, bo „mamo, ja i tak wiem, że chodzi o mojego tatę”.
– J A B U Ł K O – literuje Jach
– Źle. Powinno być J A B Ł K O.
Po chwili zastanowienia:
– A ty mamo jesz jabyłko, czy jednak jabułko?
Kiedy oddycham lepiej niż kobieta na porodówce, żeby nie wrzasnąć, wychodzi na to, że robię jak Darth Vader, bowiem taki 6latek jak mój ma hopla na punkcie Gwiezdnych Wojen. Widzę tu po części winę ojca i czasem łapię się na myśli: „A mogłam pić herbatkę z różowych filiżanek, na pikniku księżniczki Zofii, w pałacu z koców, głaszcząc tęczowy ogon jednorożca„.
Przynosi też cudne rymy ze szkoły, a ja mogłabym spokojnie wydać tomik poezji pt: „Edukacja szkolna, wersja hard”. Poznałam nawet wyliczankę: „Wpadła bomba do piwnicy” w wersji z przekleństwami, których wcześniej nie słyszałam. Mój 6latek ma jednak trochę przekichane pod tym kątem, bo kiedy przyszedł któregoś dnia do domu i stwierdził: „Śmierdzi Ci z pyska, jak z dupy tygryska„, nie odrywając wzroku znad książki powiedziałam: „E tam. Sucharek. Za moich czasów się mówiło: Śmierdzi Ci z pyska jak z wysypiska„. Trochę się chyba załamał, moją reakcją, bo szybko przestał to mówić.
Oczywiście w dalszym ciągu, już od roku „kupa” i „dupa” to ulubione słowa. Co najlepsze, kiedy poprosiłam by poćwiczył pisanie i napisał parę słów, które wpadną mu do głowy, napisał te dwa zacne, na dodatek bez błędów ortograficznych. Podczas gdy imponujące „Tata ArtÓr” wryło mi się w pamięć jak drzazga i boli do dzisiaj.
Co najmniej 30 razy w miesiącu, więc średnio raz dziennie myślę, że podmienili go kosmici i napromieniowali. Naprawdę niemożliwe jest by ludzki dzieciak, miał takie nakłady energii. Co gorsza, od samego patrzenia na niego słabnę, a to oznacza, że on wysysa energię ze mnie. Działa też jak naturalny środek antykoncepcyjny.
Najpierw byli znajomi, młode, bezdzietne małżeństwo, którzy wychodząc od nas (a może uciekając?) powiedzieli, że oni nie będą mieli dzieci. Potem mój 16letni brat, który z pewnym podziwem w oczach, powiedział, że nikt w sprawach seksu go nie musi edukować, spędził dzień z Janem i on w pełni rozumie konsekwencje. No i jesteśmy my. Czasem łapiący się na myśli, że wersja 2.0 to byłby całkiem może niezły pomysł, ale on jakby czytając w myślach (koooosmici!) robi nam taki pocisk, że w końcu mówię do PT, że słowo daję, nigdy więcej!
No i ubrania. Może i bym chciała prowadzić bloga modowego, ale z nim się po prostu nie da. Do kina pojechał w bluzce, której rękawy mogłabym zawinąć milion razy. Jego ulubiona bluzka (czarna z czaszką) w rozmiarze 104 (dla porównania on nosi 122), sięga mu już pępka, większej nie mogę dostać, a tej nie chce ani wydać, ani sprzedać. Proponuję mu hiper-modne bluzki z firm hand-made, ale on woli tą z Ben10, wypłowiałą, ze spranym obrazkiem, która kosztowała całe 3 zeta w szmatolu (choć myślałam, że 5zł, ale moja mama po przeczytaniu wywiadu u Radomskiej, powiedziała, że przeholowałam z tą ceną!). W prawdziwą rozpacz natomiast wpadam, kiedy Jan przychodzi do domu z dziurami w spodniach. Dzieje się to praktycznie co trzeci dzień, przez co non stop muszę kupować nowe spodnie. Przestałam kupować nowe odkąd przyniósł w 9 parach spodni dziury na kolanach w przeciągu … 2 tygodni. No i można wskakiwać w kałuże w kozakach. Ch…usteczka, że przemokną.
I kiedy właśnie ten tekst kończę, zdaję sobie sprawę, że mam dosłownie jeszcze godzinę, no może trochę więcej spokoju i ciszy. Mogę sobie usiąść, delektować się ciszą i spokojem … I tak cały tydzień, bom chora, bom na antybiotyku, L4. W środę pewnie będę płakać. A w czwartek uciekać z domu, nawet nago o suchym pysku.
Nie pytajcie, dlaczego tak bardzo uwielbiam ten stan. Nadal tego nie rozwikłałam od prawie 7 lat …
12 comments