Kobieta, która nie musiała umrzeć.

Według wstępnych danych GUS w 2021 roku zmarło 8 kobiet w ciąży i połogu (do 42 dni po porodzie), w 2020 roku – 9 kobiet, w 2019 roku – 4 kobiety. Dane te mogą być znacznie obniżone ze względu na błędne raportowanie, mimo to Polska ma jeden z najniższych wskaźników śmiertelności kobiet ciężarnych i kobiet w połogu na świecie. Biorąc pod uwagę fakt, że mamy bardzo niedofinansowany system zdrowia publicznego i niski poziom czynnych lekarzy, możemy to uznać za ogromny sukces. Polskie kobiety są więc w lepszej sytuacji niż np. Brytyjki, Niemki czy Amerykanki. Ale tylko w statystyce …

ANI JEDNEJ WIĘCEJ?

W Nowym Targu zmarła 33 letnia Dorota będąca w 20 tygodniu powikłanej ciąży. Doszło do PPROM (czyli przedwczesnego odejścia wód płodowych). Po  3 dniach kobieta już nie żyła.  Zamiast szybkiej terminacji ciąży (płód był już martwy) z niejasnych dla opinii publicznej powodów nie udzielono natychmiastowej pomocy. Powstało więc przypuszczenie, że winę za to ponosi zaostrzona prawo aborcyjne.

Aborcyjny Dream Team podjął temat przekazując szerokiej publiczności informacje, które mówiły o tym, że „lekarze mówią pacjentkom kłamstwa. Wody płodowe przy bezwodziu nie powrócą (…) jedyną szansą na uratowanie życia osoby w ciąży jest indukcja poronienia, podawanie antybiotyków i sterydów pacjentce”. 

Problem w tym, że procedury dla PPROM wcale się nie zmieniły. Nadal w Polskich szpitalach nikt nikomu nie zabronił indukcji poronienia jeżeli CRP wzrasta a parametry informują lekarzy, że sytuacja zagraża życiu kobiety i trzeba podjąć natychmiastowe działania. Indukcja poronienia/porodu nie jest jednak profilaktyką przy PPROM.

Problemem, który dotknął panią Dorotę i jej męża jest przede wszystkim brak komunikacji na linii pacjent-lekarz, oraz zbyt późne wdrożenie procedur, które lekarzom na pewno były znane. Doszło więc do poważnego zaniedbania, za które – miejmy nadzieję – ktoś poniesie konsekwencje. Miejmy nadzieję  bo wszyscy doskonale wiemy jak trudno walczyć z systemem i lekarzami, co często jest ponad siły wielu ludzi, których olbrzymia tragedia potęguje dodatkowy ból przy ciągnących się wiele lat procesach.

 

WYTYCZNE PRZY PPROM.

PPROM to odejście wód płodowych przed 37 tygodniem ciąży (angielskie Preterm Premature Rupture Of Membranes). Dotyczy około 2-3% wszystkich ciąż i jest to niestety jeden z głównych powodów porodów przedwczesnych (około 30%). (źródło danych ) Nie jest więc rzadkością (rownież w Polsce) prowadzenie tak powikłanych ciąż.

W szpitalach o III stopniu referencyjności zapewne takich przypadków rocznie jest wiele. Prawdziwym problemem jest niestety EPPROM, czyli odejście wód płodowych przed ukończeniem 24 tygodnia ciąży. Takie ciąże choć udaje się niekiedy przesunąć o kilka dni, a nawet tygodnie, często są obarczone ogromnym ryzykiem dla rozwijającego się płodu. Dodatkowo istnieje także ryzyko dla ciężarnej, dlatego zaleca się stałe monitorowanie, by nie doszło do poważnego zagrożenia życia matki.

Rekomendacja w temacie indukcji porodu PTGiN z 2021 nie zmieniła się w roku 2023 i jest to również rekomendacja dla PPROM. (link do rekomendacji)

Indukcja porodu u kobiet z PPROM jest klinicznie uzasadniona w przypadku zakażenia wewnątrzowodniowego, gdyż stan płodu może ulec pogorszeniu w wyniku postępowania wyczekującego, a nie istnieją żadne dostępne metody terapeutyczne inne niż poród.

Dotyczy to również indukcji poronienia o co pytałam znajomej ginekolożki. Mimo faktu, że obecnie – w temacie pani Doroty – sprawa zatoczyła koło w stronę zaostrzonego prawa aborcyjnego, jest nieprawdą, że lekarze w tym konkretnym rozpoznaniu klinicznym nie mogą działać, oraz nie mogli działać w tym konkretnym przypadku.

W żadnym rozwiniętym kraju, przy PPROM nie ma zaleceń by od razu przerywać ciążę. Za to są wytyczne, które mówią o tym, by podać antybiotyk. Podanie profilaktycznie antybiotyku jest w stanie wydłużyć ciąże i zmniejszyć ryzyko wystąpienia sepsy. Niestety dla EPPROM statystyki są okrutne a śmiertelność płodów  sięga nawet 80-90%. Dodatkowo na pewnym etapie AFI może być tak niskie, że będzie ono wchodzić w diagnozę „bezwodzia”, ale to wcale nie oznacza, że te wody nie będą się regenerować i nie będą napływać. W rekomendacji nie ma nic o leżeniu z nogami w górze. Nie ma takich wytycznych i takie postępowanie jest niezgodne z najnowszą wiedzą medyczną.

Czasem się zdarza, że mimo pęknięcia pęcherza udaje się utrzymać ciążę kilka tygodni (w moim przypadku 7) mimo iż wyciek jest cały czas. Nie ma niestety – mimo ogromnego postępu medycy – jednej metody, która sprawdzi się u każdej ciężarnej. Nie ma również żadnych plastrów ani leków, które pozwolą w całości wyeliminować rozpoczęty już PPROM czy EPPROM i ustawić ciąże z powrotem na poprawny tor. Po prostu PPROM nadal jest ogromnym wyzwanem dla medyków na całym świecie.

 

POLKI MASOWO NIE UMIERAJĄ W CIĄŻY, ALE …

Magdalena Molek (dziennikarka, youtuberka, podcasterka) w jednym ze swoich ostatnich wpisów zadaje pytania skierowane w stronę lekarzy, a dokładniej ginekologów: „(…) chcę publicznie spytać – po śmierci p. Doroty w szpitalu w Nowy Targu – gdzie jesteście? Jest Was 7.7 tysiąca w kraju. Sporo. A my umieramy w waszych szpitalach. (…)”.

Sprecyzujmy może, Polki masowo nie umierają w ciąży, ani w połogu. Większa część z tych ponad 7 tysięcy ginekologów nigdy nie doświadczy w swojej karierze zgonu pacjentki. Ale czy to oznacza, że na polskiej porodówce, czy na polskich oddziałach położniczo-ginekologicznych jest idealnie? Nie jest.

Zacznijmy od tego, że jest cała masa mniej lub bardziej okaleczonych kobiet, które w wyniku źle przeprowadzonego porodu (i to zarówna siłami natury jak i w wyniku cesarskiego cięcia) będzie się latami borykać z konsekwencjami. Nadal nie jest standardem podawanie kobietom znieczulenia podczas porodu, a wiele szpitali tłumaczy to małą ilością anestezjologów.

Średnia wieku położonych i pielęgniarek znacznie przekracza 50 lat,  a polski system zdrowia publicznego nie przewiduje darmowych szkoleń dla personelu medycznego, więc wielu lekarzy, a także wiele położonych i pielęgniarek płaci za to z własnej kieszeni. I jest to ich dobra wola. Dość dobitnie jest to wszystko opisane w dwóch książkach Pawła Reszki „Mali Bogowie”.

Kobiety ciężarne nie umierają masowo w szpitalach, ale niejednokrotnie wychodzą ze szpitali po porodzie czy poronieniu z traumami. Wypalony zawodowo personel, przemoc psychiczna, rutynowe nacinanie krocza. To tylko wierzchołek góry lodowej. I czy naprawdę lekarze nic z tym nie robią? Lub nie chcą robić?

 

PROTEST LEKARZY, REZYDENTÓW, PIELĘGNIAREK I POŁOŻONYCH.

Zapewne pamiętacie protesty personelu medycznego  tak gorąco komentowane w mediach? To właśnie wtedy Polacy dobitnie pokazali co o tym myślą dając upust swojej złości w komentarzach. Przecież mało zarabiają? Więcej chcą? Płacisz składki, a czekasz 5 lat na operacje! Do prywatnych gabinetów wciskają, a na NFZ nie ma komu! Chamy! A pielęgniarki tylko kawę piją.

Potem powstaje pytanie pani Molek skierowane do lekarzy gdzie są, czemu nie walczą.

Na wielu oddziałach np. SOR lekarze pracują nawet po 300-400 godzin w miesiącu. Są to lekarze na kontraktach gdzie nie ma regulowanych norm pracy. Oznacza to, że mogą pracować nawet przez cały miesiąc i nikt nie wyciągnie żadnych konsekwencji, a Inspekcja Pracy nie zapuka do drzwi szpitala w celu kontroli. Pomyślcie teraz o tym jak wygląda jakość świadczonych usług lekarza, który leci właśnie 3 dyżur pod rząd, a jego przerywany sen przez te 3 dni trwał nie więcej niż 6 godzin. I nie wynika to wcale z chciwości, a tego, że po prostu akurat wtedy nie było nikogo innego, kto mógł ten dyżur wziąć.

Lekarze oczywiście zarabiają świetnie. Pod warunkiem, że mają już specjalizację, są ordynatorami oddziałów i są zatrudnieni przez szpital, a po godzinach jadą do swoich własnych gabinetów prywatnych. Kontraktowi lekarze też potrafią świetnie zarobić, ale często pracują w wielu szpitalach i placówkach, a ich życie prywatnie prawie nie istnieje. Łatają dziury w systemie kosztem własnego zdrowia i rodziny, bo wiedzą, że nikt nie zamierza tego zmienić. A ludzie wymagają – ma być lepiej i szybciej.

Kiedy personel medyczny protestował, to ich głównym celem nie był wzrost własnych pensji, ale również, a może przede wszystkim  zmiany w systemie publicznej opieki zdrowotnej. Dążyli między innymi do tego by na SOR nie przyjmował przemęczony lekarz, który może popełnić karygodny błąd. Chodziło też oto by zatrzymać młode pielęgniarki na stanowiskach, bo obecne pokolenie młodych medyków nie chce się godzić na ten dziurawy system za tak małe pieniądze. Pielęgniarki i położone są opłacane w sposób wręcz uwłaczający. Nic więc dziwnego, że w pewnym momencie wchodzi rutyna, wypalenie, proteza emocjonalna.

Więc może następnym razem, kiedy będzie protest bądźmy obok? My, obywatele, potencjalni pacjenci. W końcu ten rząd i każdy poprzedni nie chciał w tym temacie robić nic ponad minimum. Lekarze nie będą protestować jak inne grupy zawodowe, bo nie są w stanie odejść od stanowisk. Żeby protestować biorą wolne, a ktoś za nich musi wziąć dyżur. Gdyby nagle wszyscy odeszli od stanowisk by protestować doszłoby do tragedii. Też i na oddziałach ginekologiczno-położniczych.

 

ZATRWAŻAJĄCE DANE.

Żeby zrozumieć powagę sytuacji należałoby także zrozumieć to, że nasze społeczeństwo się starzeje. Starzeje się nie tylko w Polsce. Taki problem mają wszystkie kraje cywilizowane, gdzie wraz ze wzrostem jakości życia zmniejszyła się liczba urodzonych dzieci. Po prostu ludzie coraz bardziej świadomie decydują się na dzieci i mają coraz wyższe wymagania rodzicielskie i finansowe.

Starzejące się społeczeństwo to nie tylko problem gospodarczy danego państwa, ale również problem z dostępnością do lekarzy, do placówek opiekuńczych etc. Postęp medycyny wydłużył znacznie średnią życia, ale to wcale nie oznacza, że ludzie starsi nie są schorowani i nie potrzebują opieki medycznej. Potrzebują jej znacznie bardziej niż jest w stanie zapewnić system. Dodatkowo każdy system ma tak naprawdę osoby starszej w głębokim poważaniu ponieważ ci ludzie nie są już dla państwa produktywni. Są obciążeniem i balastem, podobnie jak osoby z głęboką niepełnosprawnością. Nikt publicznie tego na głos nie powie, ale wcale nie potrzebujemy głośnych deklaracji. Wystarczy spojrzeć w jakim stanie jest geriatria, jak umierają starsi ludzie, oraz że żaden Rząd nie chce pomóc opiekunkom osób z niepełnosprawnością, ani samym osobom z niepełnosprawnością (poprzedni też nie chciał).

 

SYSTEM MA OFIARY.

Pani Dorota powinna dzisiaj żyć i przechodzić na własnych zasadach żałobę. Tak jak tysięcy innych kobiet przed nią i tysiące kolejnych, które będą po niej. W tym wieku nie powinno się umierać. Nie w szpitalu, nie przy opiece medycznej i możliwościach szybkiej interwencji. Ktoś do tego doprowadził, ktoś zwlekał. W efekcie czego zmarła młoda kobieta, która w ogóle nie powinna umrzeć.

Takich ofiar systemu jest wiele, o czym mogliśmy się przekonać podczas pandemii COVID-19. Pandemia uwypukliła każdą możliwą dziurę w dziurawym systemie i powiększyła ją do gigantycznych rozmiarów. W efekcie umierały nie tylko osoby zarażone koronawirusem, ale umierały też osoby pośrednie, które nie otrzymały pomocy ze względu na przeciążony i niewydolny system.

Nie był to tylko problem Polski. Ten sam problem dotknął większość krajów cywilizowanych, które nie były w stanie podołać tak ogromnej ilości chorych. Brakowało miejsc w szpitalach, brakowało personelu medycznego, za to nie brakowało chorych i potrzebujących, których przecież nadal jest wielu.

Zaostrzenie prawa aborcyjnego, oraz zakaz przerywania ciąży na życzenie, jest problemem, który dotyka wyłącznie osoby o słabym statusie materialnym, których nie stać na to by dokonać zabiegu za granicą. Efekt tego może być tragiczny, bo kobiety w takie sytuacji (również nieletnie) mogą próbować metod, które mogą zagrażać ich życiu i zdrowiu.

Kobieta powinna mieć prawo do bezpiecznego przerwania ciąży. Wszak mamy XXI wiek i żyjemy w środku Europy.

 

____

Na zakończenie dodam, że zapewne każdy z nas choć raz doświadczył niekompetencji personelu medycznego.. Wielu z nas, po przeczytaniu tego wpisu mogłoby się podzielić zaniedbaniami lekarskimi, złymi diagnozami, a także wieloma nieprawidłowościami. Niestety sama doświadczyłam wielu patologii jako pacjentka, ale także jako matka pacjenta i wiem, że ten system potrzebuje zmian. Sama prowadziłam drugą ciążę w prywatnym gabinecie i po moich doświadczeniach z pierwszą ciążą nie potrafię zaufać żadnemu ginekologowi na NFZ. To moje własne demony, bo przecież ginekolodzy na NFZ również potrafią prowadzić ciążę na naprawdę wysokim poziomie.

Na swojej drodze spotkałam jednak lekarzy, którzy okazali się prawdziwymi Aniołami Stróżami (pozdrawiam profesora Szymanowskiego), więc nie mam sumienia oceniać wszystkich lekarzy przez pryzmat tych, którzy potraktowali mnie lub mojego syna źle.

Lekarz to zawód zaufania publicznego, lecz wielu lekarzy dołożyło własną cegiełkę, a niekiedy cały kontener cegieł do tego jak ten zawód jest postrzegany. My jako pacjenci też posiadamy wiele wykroczeń – potrafimy wymagać więcej niż może nam dać system, chcemy być obsługiwani szybciej niż pozwalają na to możliwości, przyjeżdżamy na SOR z dolegliwościami, którymi przecież może zając się lekarz rodzinny. Okłamujemy lekarzy.

Dlatego zmiana systemu powinna być wspólną walką. Nas – pacjentów i lekarzy jako medyków. Wspólnie.