COVID-19, czyli jak uzyskałam pozytywny wynik, jak wyglądały procedury i co mnie zaniepokoiło.

Cześć. Mam covid-19. Jestem zarażona i mam nadzieję, że kiedy już będę ozdrowieńcem będę mogłam oddać osoczę osobom, które będą przechodzić koronawirusa gorzej ode mnie. A przynajmniej mam nadzieję, że już gorzej nie będzie. Nie mam chorób współistniejących, jestem młoda i zdrowa. Choć aktualnie czuję się źle. Ale nie na tyle, żeby nie móc wstać z łóżka. I to jest ten plus.

SKĄD? CO I JAK?

Ogólnie uważam, że największym paradoksem jest to, że to właśnie JA jestem „pozytywna”. W ostatnim czasie wychodziłam tylko do przedszkola Stasia i z powrotem, a tam jednak zachowane są wszelkie możliwe obostrzenia i nie było po prostu fizycznie możliwe, żeby się tam zarazić. Nie pracuję na etacie, a dodatkowo zakupy najczęściej robi Artur, a ja to raz na jakiś czas lądowałam w markecie.

Mam podejrzenia, wręcz graniczące z pewnością, że musiał mnie zainfekować któryś z domowników i nie chcę tu zrzucać wszystkiego na męża, ale to on w naszym domu był najpewniej „pacjentem zero”, z tymże on po prostu miał jelitówkę, był na urlopie, ale nikt go nigdzie na żaden test nie wysłał. Miał też zawalone zatoki, lekko stracił węch, ale szybko mu wrócił. A ponieważ potem jednodniową jelitówkę miał Staszek, uznaliśmy, że miał po prostu klasyczną „grypę” żołądkową.

Paradoks polega na tym, że ja jako jedyna (!) czułam się zdrowa. Jaś też miał jednodniowe wymioty i biegunkę i to takie, co rano były, ale popołudniu minęły.

Potem ja dostałam jelitówkę, więc byłam pewna, że po prostu wszyscy przechodzimy to samo. Od razu dodam, że nikt z nas nie miał gorączki, tylko stany podgorączkowe ewentualnie.

Ja w poniedziałek, po tej jelitówce wreszcie zaczęłam się lepiej czuć. Uznałam więc, że wszystko co najgorsze już za mną (o ja naiwna!) i kompletnie nie przypuszczałam, że to dopiero początek.

Ci którzy mnie obserwują na IG wiedzą, że w czwartek miałam straszną migrenę. Bardzo źle się czułam. Ogólnie ból głowy towarzyszył mi cały dzień, choć trochę sobie z tym poradziłam. Dopiero późnym popołudniem mi się pogorszyło.

 

STRACIŁAM WĘCH. NASTĄPIŁO OKRUTNE PRZEMĘCZENIE.

Koło godziny 17 zrobiłam sobie kawę. Lubie zawsze zapach świeżo zaparzonej kawy, więc ze zdziwieniem odkryłam, że nic nie czuję. Wcześniej od rana zapachy czułam na pewno, ale miałam wrażenie, że coś się dzieje z prawą stroną nosa. Nadmienię, że po prawej stronie bolała mnie głowa. Za każdym razem jak mocniej wciągałam powietrze idąc po Staszka do przedszkola, nawet w maseczce, czułam okropny ból głowy. Zimne powietrze to była tortura. Ale czułam dokładnie wszystko, bo jeszcze narzekałam na dym z kominów.

W domu prawdziwą ulgą było dla mnie włączenie nawilżacza powietrza, oraz wsadzenie do tej „chorej” dziurki kawałka namoczonej waty.

Kiedy zorientowałam się, że straciłam zapach (nie mając kataru!) zaczęłam wąchać wszystko co miało intensywny zapach. Na pierwszy rzut poszedł ocet. Nie będę ukrywać, że zrobiło mi się gorąco z nerwów, bo powoli zaczynało do mnie docierać co to może oznaczać.

Wieczorem też, wraz z utratą węchu zaczęłam się bardzo źle czuć. Ból głowy, zmęczenie. Potem doszedł stan podgorączkowy (ale nie przekraczający 37.8). Mimo to było mi przeraźliwie zimno, trzęsłam się, nie mogłam się dogrzać (spałam pod kołdrą i kocem).

Dodam jeszcze, że jak tylko zorientowałam się, że nie mam węchu zadzwoniłam do mojej przychodni. Tam poinformowano mnie, że niestety przychodnia jest czynna do 18 i nie są w stanie już mnie nigdzie wcisnąć, ale teleporadę mam mieć następnego dnia o 10.

 

TEST. KWARATANNA. IZOLACJA.

Mój lekarz rodzinny od razu powiedział, że mam jechać na test i nawet się nie zastanawiać. Dostałam numer zlecenia (dłuższy niż ten od e-recepty) i z nim miałam jechać na test. Lekarz poinformował mnie również, że mogę takie badanie wykonać w Śremie (ale muszę tam zadzwonić i się zarejestrować) lub szukać innego punktu – np. w Gostyniu czy Poznaniu.

Oczywiście w pierwszej kolejności zadzwoniłam do Śremu, ale poinformowano mnie, że mają tak dużą ilość osób do przebadania, że najwcześniej badanie mogą mieć wykonane dopiero w niedzielę koło 9. Doszłam do wniosku, że to trochę za późno, więc powiedziałam, że spróbuję w Gostyniu. Tam nie trzeba było się rejestrować.

Staszek został w domu, bo i tak nie miałby go kto odebrać z przedszkola, poza tym nie byłam pewna, czy nie zaraża. Od momentu uzyskania numeru zlecenia do wykonania testu byłam z automatu na kwarantannie.

W Gostyniu załatwiliśmy wszystko bardzo szybko. Sam test nie należał do najprzyjemniejszych, ale też spodziewałam się większej masakry. Oczywiście pan musiał pobrać wymaz głęboko z nosa, co sprawiło mi spory dyskomfort, ale na szczęście poszło bardzo sprawnie.

Ponieważ nikogo akurat nie było w kolejce, to rejestracja i wymaz trwał nie dłużej niż 5 minut i nawet nie musiałam z auta wychodzić. Jeden pan rejestrował, drugi brał wymaz i po wszystkim.

 

SOBOTA. JESTEM POZYTYWNA.

W sobotę zalogowałam się na stronie gov i moją reakcja było głośne „no ja pierdolę …”. Artur zdążył jeszcze pojechać na duże zakupy aby zapchać nam lodówkę, musieliśmy ogarnąć kogoś do psa (jest grupa na fb „Pies w koronie” i są tam wolontariusze). Ale dopiero dzisiaj dzwonili do nas z sanepidu. Czyli po ponad 24 godzinach od momentu, kiedy dowiedziałam się tego ze strony gov.pl

Na izolacji jestem do 22 listopada, a reszta domowników o 7 dni dłużej.

 

MOJE SAMOPOCZUCIE NA CHWILĘ OBECNĄ.

Ból głowy, ból głowy, ból głowy.

Pomagają mi plastry chłodzące apap. Od rana nie odsłaniałam rolet, bo miałam straszny światowstręt. Potem było lepiej i jest lepiej do teraz, więc zdążyłam dokończyć moją pracę, której się sporo nazbierało.

Jestem też osłabiona i czasem mam problemy ze złapaniem pełnego oddechu. Kłuło mnie wczoraj w klatce piersiowej, ale było to bardziej na tle nerwowym, bo saturację, którą sprawdzam plusoksymetrem mam prawidłową. Nie będę ukrywać, że trochę za dużo na nas spadło na raz, bo ja kompletnie nie planowałam chorować. Wczoraj późnym wieczorem całkowicie straciłam smak. Moje ulubione winko prosseco smakuje jak zimna woda …

 

Wszystkim dodatnim życzę dużo zdrowia i oby jak najmniej powikłań! Tych powikłań boję się chyba najbardziej. Liczę też na to, że chłopcy naprawdę mają to za sobą, a zwłaszcza Janek, który jednak jest po dysplazji oskrzelowo-płucnej. Też ma sprawdzaną saturację trzy razy dziennie (dostałam jobla, więc nawet nie pytajcie 🙂 ).

 

Proszę trzymać kciuki za nas! Sądzę, że po tych dwóch tygodniach z dziećmi w domu, to ja będę mogła stworzyć najbardziej bogaty wpis o zabawach w domu w całym internecie.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.