Kiedy na IG poinformowałam, że zapisaliśmy Staszka do logopedy pojawiło się wiele pytań związanych z wizytą i jeszcze więcej rad. Mniej lub bardziej pożądanych. Dzisiaj pod wpływem kolejnych wiadomości „czy warto z tak małym dzieckiem iść do logopedy?” oraz „czy nie szkoda Ci pieniędzy, przecież dwulatek nie musi mówić!”, postanowiłam napisać o tym szerzej. Tym bardziej, że Staszek jako roczniak był kontrolowany przez neurologopedę.
CO NAS ZANIEPOKOIŁO KIEDYŚ?
Staszek miał trochę ponad rok, kiedy przestał gaworzyć. Zaczynał już powoli świadomie łączyć sylaby (co wiele z Was słyszało na IG) i nagle nastąpił regres. Może i by mnie to aż tak bardzo nie zaniepokoiło, ale w tamtym czasie mieliśmy też parę innych problemów. Staszek bardzo słabo odwzajemniał uśmiech. Dla każdego kto trochę siedzi w tematyce zaburzeń psycho-ruchowych jest oczywiste, że taki regres rozwojowy w połączeniu z nieodwzajemnionym uśmiechem może być objawem autyzmu. Miałam ustalone z mężem, że jeżeli nie zacznie się więcej uśmiechać to podjedziemy z nim do Warszawy, gdzie znajduje się Synapsis. Neurolog też kazał nam go obserwować.
Chciałabym tu napisać coś jeszcze. Kiedy napisałam na jednej grupie o tym regresie mowy pare osób z góry oceniło, że winna jest szczepionka MMR. Jak wiecie ja jestem naprawdę proszczepionkowa, więc nie trudno było znaleźć winowajcę. Padło to zanim ktokolwiek zapytał czy Staszek miał w ogóle MMR. Wiele osób wyszło z założenia, że on po prostu tę szczepionkę dostał zgodnie z kalendarzem. Problem polegał na tym, że Staszek w tamym okresie nie dostał żadnych szczepień, a MMR miał opóźnione i dostał je dopiero w 17 miesiącu życia.
Po naszej historii i tym co powiedziała nam tez neurologopeda (o czym za moment napiszę) jestem przekonana, że bardzo łatwo taki regres połączyć ze szczepionką, która w tamtym okresie jest po prostu podawana. I pewnie sama bym się poważnie zastanowiła czy wystąpił związek przyczyno-skutkowy, czy tylko czasowy, gdyby Staszek dostał szczepienia w terminie.
Kiedy wylądowaliśmy u neurologopedy dowiedziałam się, że Staszek ma lekką nadwrażliwość jamy ustnej i łączy się to z niechęcią do uśmiechania. Do tego należy jednak dodać, że on po prostu jest poważnym dzieckiem (taki charakter, żadne zaburzenia rozwojowe). Neurlogopeda powiedziała również, że dwie rzeczy wpłynęły pozytywnie na obecną kondycję Staszka – karmienie piersią (które pozytywnie wpływa na aparat mowy) oraz BLW. Przy BLW Staszek się sam stymulował i sam sobie robił masaż sensoryczny jamy ustnej.
Plan był taki, że Staszek miał przychodzić raz w tygodniu na masaż, który miała wykonywać neurologopeda. Przy okazji dostawaliśmy też wskazówki jak stymulować jego mowa podczas zabaw. Niestety do żadnego z masażu nie doszło, ponieważ Staszek odmówił jakiejkolwiek współpracy z tą panią, a pani nie chciała robić nic na siłę – co oczywiście jak najbardziej popierałam. Biorąc pod uwagę fakt, że każda wizyta to było 100 zł (raz w tygodniu), przy braku współpracy Staszka i kolejnych bezowocnych wizytach, zrezygnowaliśmy z dalszej współpracy jednocześnie wdrażając w zabawie wskazówki, które na wizycie dostaliśmy też na kartce.
Co do samego regresu – Staszek najprawdopodobniej skupił się bardziej na chodzeniu, co też usłyszeliśmy na wizycie, bo w tamtym czasie zaczął stawiać pierwsze kroki.
MAMA, TA, AFA, BABA.
Staszek po jakiś 2 miesiącach od regresu zaczął z powrotem gaworzyć, tyle, że już całkiem świadomie – mama, tata, baba, dziadzia, czyli podstawy podstaw. I były to słowa zawsze skierowane do konkretnej osoby. Potem zaczęło dochodzić coraz więcej nowych słów – takich jak „Asia” na „Jasia” czy „Ela” (druga babcia – często jest to łączone w „baba Ela”). Zaczął też naśladować bardzo wiele zwierząt. Do tego doszło słowo „ja” (które zastępuje też słowo „moje” „daj”) oraz nazwy własne np. „afa” na psa.
Jeżeli chodzi o obserwację dziecka to neurolog stwierdził krótko przed drugimi urodzinami, że on naprawdę lubi się czepiać, ale u niego nie ma się do czego doczepić. To jest cudownie rozwijający się prawie dwulatek i możemy sobie spokojnie zakończyć już kontrole neurologiczne (Staszek był pod opieką neurologiczną jako wcześniak urodzony z 1 punktem i to się trochę ciągnęło).
Jaś do dwóch lat mówił trzy słowa: „baba” , „Ozi” (pies mojej mamy) i „Bob” (budowniczy). Problem w tym (o ile można to nazwać problemem), że Jasiek mając dokładnie 2 latka i 1 miesiąc zaczął nagle mówić wszystko. Dosłownie wszystko. To było z dnia na dzień. Wielki krok milowy w mowie. Okazało się wtedy, że zna wszystkie książki, które mu czytaliśmy na pamięć i ma niesamowicie bogatce słownictwo. Kiedy miał 2.5 roku mogliśmy z nim prowadzić naprawdę konkretne konwersacje.
I dlatego, choć ja naprawdę jestem tego ogromną przeciwniczką, gdzieś tam zaczęłam ich do siebie porównywać. Gdzieś tam z tyłu mojej głowy załączył się czerwonym alarm. Zwłaszcza, kiedy doczytałam, że dziecko w wieku 2 lat powinno znać około 200 słów. A Staś tyle słów nie mówi.
200 SŁÓW NA DWA LATKA I PARĘ MITÓW.
Jednym z mitów jest fakt, że dziewczynki mówią szybciej od chłopców. Tak się jakoś utarło i prawdę pisząc ja też długo w to wierzyłam, ale z błędu zostałam już dawno wyprowadzona. Ten mit jest też szkodliwy dlatego, że rodzice chłopców mogą przeoczyć wtedy problem i czekać na moment rozwoju mowy, który niekoniecznie sam nadejdzie i to z różnych powodów.
Staszek aktualnie porozumiewa się z nami na swój sposób, zaczął też odmieniać imię brata i zamiast „Asia” mówi „Asiu” (ma problem z wymówieniem „J”, choć czasem wychodzi coś pomiędzy „j” a „a”). Łączy parę słów i czasem po nas powtarza. Ostatnio chyba próbuje wypowiedzieć słowo „tatuś”, bo wychodzi mu „tatu”. Mówimy na jego wysokości, szeroko otwieramy usta, mówimy wolno, sylabami, wdrażamy wszystko to co powinno się wdrażać w stymulowaniu rozwoju mowy, ale efekty są marne. A przynajmniej nie takie, których oczekujemy.
Należy też pamiętać o tym, że samo słowo, to wszelkiego rodzaju też nazwy własne dwulatka, ale skierowane konkretnie do danej osoby, czy przedmiotu. Jeżeli dwulatek mówi (tak jak Staś) na psa „afa” i tylko na psa, to jest to liczone jako słowo. Poza więc faktem, że całkowity brak mowy u dwulatka jest niepokojący, tak samo niepokojąca powinna być słaba mowa.
Staszek oczywiście reaguje prawidłowo słowami „nie” i „tak” wypowiadając je chyba najbardziej wyraźnie ze wszystkich. Wykonuje polecenia i ewidentnie rozumie wszystko co się do niego mówi, ma też kontakt wzrokowy, reaguje na swoje imię, oraz na swój sposób też opowiada – np. „dziadzia kum kum brum brum” (kiedy mój tata pojechał samochodem do sklepu Żabka) czy „mama be be, au au” (mamy kawa jest niedobra, gorąca i może parzyć).
DLACZEGO WIĘC DO LOGOPEDY?
Jestem jedną z tych matek, które lubią mieć wszystko pod kontrolą. I jeżeli mnie coś niepokoi lubię to sprawdzić. Z początku miałam do tego duży dystans i myślałam, że przecież dwulatek wcale nie musi mi tu recytować „Pana Tadeusza”, ale z drugiej strony sama nie byłam pewna, kiedy jest TEN moment, wielkiego olśnienia, że należy po prostu chwycić za telefon i umówić dziecko do specjalisty. Chyba dopiero po komentarzach na mojej grupie dla rodziców wcześniaków utrwaliłam się w tym, że u nas nadszedł właśnie TEN moment.
Dlatego po prostu w przyszłym tygodniu jedziemy to sprawdzić, choć kiedy umawiałam wizytę, pani słysząc wiek dziecka zapytała „I co, nic nie mówi?„, na co ja odpowiedziałam, że nie, nie, to wcale nie tak, on mówi, ale moim zdaniem za mało.
Po wizycie na pewno napiszę część drugą. 🙂
Dodaj komentarz