Czy pielęgniarki mają prawo strajkować?
Temat z pierwszych stron gazet, z nagłówków większości portali informacyjnych. I gdzieś tam ja. No dobra, przyznaję, rozdarta między tym co widziałam, czego doświadczyłam i tym, co tak naprawdę się dzieje w placówkach medycznych i jak wiele trzeba zmienić. O pensjach już nie wspomnę, bo praca za najniższą krajową w takich warunkach to absurd. Więc postanowiłam napisać swój punkt widzenia, w pełni uzależniony od punktu siedzenia.
W poniedziałek, późnym wieczorem do mojego pokoju w szpitalu, dwuosobowego, ale położono mnie osobno, przyszła pielęgniarka. Przedstawiła się, powiedziała, że przyszła się przywitać, bo bierze nocną zmianę i czy czegoś nie potrzebuję. Spojrzała w karty, uśmiechnęła się, dodała otuchy, powiedziała, że jest na każde zawołanie i wyszła. Tego samego dnia, usiadła obok mnie druga pielęgniarka i powiedziała, że póki co wszystko jest dobrze, a ona jak nikt inni rozumie kobiety, które boją poronienia lub same ronią, ma to za sobą. Zna te uczucia. U mnie wszystko będzie dobrze.
Niespełna 7 lat temu, pamiętam doskonale jak w tym samym szpitalu, na oddziale dziecięcym, pielęgniarki spały pod kocami, a kiedy prosiłam np. o mleko (nie wolno było robić samemu) wstawano z wielkimi pretensjami, z równie wielkimi pretensjami podawano to mleko (zwykle za gorące, lub za zimne, lub mylono puszki mleka …). Chciano też od kilkunastotygodniowego niemowlaka (ba! wcześniaka!) pełnego posłuszeństwa – „bo się wierci przy zakładaniu wenflonu” „bo się wydziera„. Przez prawie 3 tygodnie czułam się jak w więzieniu, traktowana jak matka gorszego sortu, bo niekarmiąca i muszą „wstawać w nocy!” poza tym dzieciaka nie można na moment odkleić od matki bo zaraz płacze. Obiecałam wtedy i sobie i Jachowi, że nigdy tam nie wrócimy. Słowa dotrzymałam.
Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Placówka do której mieliśmy jechać dwa lata temu, bo nie mogłam znaleźć pomocy dla Jana w zakresie pulmonologii. Lekarze załamywali ręce, albo kazali podawać sterydy diagnozując „wcześniactwo” i nic poza tym. Postanowiliśmy spróbować swoich sił w Warszawie. Dla tych, którzy nie wiedzą, do Warszawy mamy 400 kilometrów, z ładną acz płatną autostradą i cały taki wypad wyniósłby mnie kilka stówek (biorę pod uwagę paliwo, autostradę, oraz jakiś obiad). Umówiliśmy się na wizytę, na którą czekaliśmy kilka miesięcy, ale kilka dni przed coś mnie natchnęło, żeby sprawdzić, czy wizyta jest aktualna. Nie była. Co gorsza, próbowano mi wmówić, że wizyta była „na dzisiaj” i „czemu się nie zjawiliśmy.” Miałam mejla -screen załatwił sprawę, by pokazać błąd osób zapisujących. Problem był taki, że lekarza tego dnia nie było. Z lipca, przełożono nam wizytę na październik. Na moje pytanie, dlaczego nikt nie dzwonił, nie otrzymałam odpowiedzi. Za październikową wizytę podziękowałam. Bałagan – tak to nazwałam. I pojechałabym na marne. Pieniędzy nikt by nie zwrócił. Ktoś popełnił błąd, bo najprawdopodobniej robił to na szybko.
Przez ostatnie 7 lat widziałam wiele pielęgniarek z powołania i równie wiele pielęgniarek, które ewidentnie pomyliły zawody. Jako pacjentka boleśnie odczułam to na porodówce, kiedy PT jechał spóźniony, poród odbył się za szybko, a stojąca nade mną położna krzyczała, że wszystkie się tak dzisiaj drą, a ona jeszcze nie jadła śniadania i „18 lat?! 18 lat?! 18 lat?! Moja córka ma tyle!” – zrobili z tego dnia koszmar, mimo i tak już koszmarnego rodzenia wcześniaka. Nie usłyszałam żadnego miłego słowa na porodówce. Żadnego pocieszenia, tylko pretensje. O wiek, oto, że śmiałam rodzić dzisiaj, skoro nie mają gdzie kłaść rodzących, wreszcie oto, że nie mogłam usiedzieć spokojnie podczas zeszywania i muszą mi dać znieczulenie.
I tak oto dochodzimy do momentu w którym okazuje się, że pielęgniarki robią strajk. Na dodatek w szpitalu dziecięcym. Rodzice chorych dzieci opowiadają na forach internetowych o tym jak przekłada się wizyty na które i tak czekali bardzo długo. Jak bardzo rodzice czują się niekomfortowo w kolejkach i jak bardzo nienawidzę pielęgniarek za to, że ich dziecko musi czekać. W tym wszystkim są i media, nakręcają temat, pokazując zrozpaczonych rodziców i złe, ohydne pielęgniarki, które wręcz z namaszczeniem rzekomo doprowadzają do koszmarnie złego funkcjonowania szpitala. Gdzieś z tyłu lekarze, zarabiający jednym dyżurem tyle co pielęgniarki przez cały miesiąc i premier załamująca ręce, bo nie ma pieniędzy na podwyżki.
Na Intensywnej Terapii gdzie leżał Jaś dziećmi nie zajmowali się lekarze. Dziećmi zajmowały się pielęgniarki. Każda pielęgniarka miała określoną grupę dzieci. Na Intensywnej nie było tłumów rodziców, ponieważ często musieli dojeżdżać po 200 kilometrów i bywali co kilka dni. Żeby dziecko nie miało odleżyn, nie miało pełnej pieluchy, obok stała pielęgniarka. To ona karmiła, przewijała i karmiła. To ona pełniła dyżur i mogła o dziecku powiedzieć najwięcej. W pewien sposób zastępowała rodziców i robiła całą robotę. Za najniższą krajową? Kpina.
Jakiś czas temu napisałam temat „Przestań drzeć tą gębę, matka zaraz przyjdzie” – czyli zachowanie nie do przyjęcia na oddziałach neonatologicznych. W bardzo szybkim czasie wpis trafił na jeden z najchętniej czytanych, udostępniany w setkach. Nie dlatego, że był paskudnie prawdziwy, ale dlatego, że parę matek na głos opowiedziało historie, o których nikt nie chciał słyszeć. Historie nieprawdopodobnie złe z udziałem pielęgniarek.
One chcą podwyżek. My, pacjenci chcemy godnego traktowania. One godnej pensji, by godnych warunków. My na najniższym szczeblu, ona piętro wyżej i tylko jedno piętro. Nad nimi lekarze, dyrektorzy, cała śmietanka mająca w głębokim poważaniu fakt, że brakuje rąk do opieki nad chorymi. Bo niby jak się nie podoba, pracę można zmienić, ale jeżeli one wszystkie odejdą od łóżek, kto się zajmie chorymi?
Skoro chcemy godnego traktowania, powinny godnie zarabiać. Pod warunkiem, że pracują z powołania. Nie z przymusu.
9 comments