Na wsi. Historia prawdziwa.
Pojechałam do Warszawy. Do stolicy. Gdzie Gwiazdy chodzą ulicami. Pojechałam. Pociągiem. Do miasta wielkiego z miasta małego, gdzie nawet jednego tramwaju nie ma. Ja – osoba, co metra na oczy nie widziała. Pojechałam …
Stamtąd trafiłam do miasta pod Warszawą. Nie, żebym miała coś przeciwko. Łono natury i te sprawy. Zapowiadało się całkiem nieźle. Na stole przede mną pierogi. Ruskie czy Warszawskie [Chynowskie?] – któż to tam wie. I dwójka dzieci. Tzn. trójka, ale to jedno wyższe ode mnie o ponad głowę i niewiele młodsze ode mnie. Ale ta dwójka pozostała … zadziałała trochę tak jak antykoncepcja. Rajstopy porysowane jakimiś flamastrami, jedno rozgadane tak, że w końcu chciałoby się powiedzieć Ejże! Cisza. Na dwie sekundy! A Matka tych dzieci? Nie uwierzycie! Włączała im szatańskiego kotka. Tego różowego z kokardką. Heloł Kiti! Nie. Moment! Te dzieci same sobie włączyły.
A potem na stół trafił Mietek.
Mietek sprawił, że dzwoniąc do PT nie potrafiłam wypowiedzieć słowa lampa naftowa. Wychodził jakiś bełkot.
– Co piłaś?
– Ja? Z Mietkiem siedzę!
A potem z Mietkiem w klimacie romantycznym, bo o świece poznałam smak wioskowego szaleństwa.
Ja wiem, że to było zaplanowane. Przyjeżdża jakaś baba z miasta [małego, bo małego, ale zawsze z miasta], za nocleg nie płaci w Szeratonie czy innych Metropolach, to możemy jej łóżko tylko zapewnić. Nic więcej.
Ani prądu, ani wody ciepłej. Tłumaczyli to niby wiatrem. Niby coś tam wiało, ale żeby aż tak? Ja, niedoszła gwiazda tefaŁpe nie mogłam wziąć nawet prysznicu, wypić ciepłej herbaty, więc pozostał Mietek i świeczka. Przez moment nawet rozważałam ognisko na środku podwórka, żeby zgrzać sobie wodę.
W nocy włączyli mi specjalnie telewizor. Wiecie – znowu tłumaczyli, że prąd włączyli – ale oni po prostu nie chcieli, żebym się wyspała. Rano udawałam, że nie słyszałam tego telewizora. Ten duży syn pierwszy i jedyny, co to wyższy ode mnie o jakieś 30 centymetrów, całą noc słuchał szarpi-drutów. A ja potulnie tłumaczyłam, że taka muzyka jest spoko. Bałam się, że nie dojadę do domu. No i prawie tak się stało, bo pociąg nasz ruszyć nie mógł do studia, bo przez wichurę pociągi przestały kursować.
Ale to nie wszystko moi drodzy. Nie, nie.
Kiedy rano piłam herbatę, znalazłam na dnie kubka karteczkę z herbaty.
Chyba mieli nadzieję, że się zakrztuszę.
Kto?
– Jadę do Śremu.
– Jakiego Śrymu?
– Śremu. Mieszkam w Śremie.
– Dziwna ta nazwa – rzekł mąż Bożeny i zaczął się śmiać.
12 comments