Dzisiaj zapłacę.
Do doktora M. trafiłam w styczniu. Wybrałam drogę NFZ pewnie dlatego, że wtedy jeszcze naiwnie wierzyłam, że to lekarz z powołania. Po co płacić za coś, co należy mi się bezpłatnie? – myślałam. Do tego miał najlepszy sprzęt w Śremie.
Nie byłam umówiona na godzinę, miałam przyjść w godzinach od X do Y. Kolejka ogromna, kobiet w ciąży (i nie tylko) wiele. Korytarz remontu nie widział od bardzo dawna, nie zdziwiłabym się jakby nie widział remontu od początku istnienia. Drewniane, niewygodne ławki i ta gruba pielęgniarka siedząca tam jakby za karę.
Wchodziło się więc do jej gabinetu. Dwa na dwa. Pielęgniarka wypełniała dokumenty, a potem kazała przejść do pomieszczenia obok. Łazienka. Miałam się w niej przygotować, żeby przejść do gabinetu doktora M. Czasem pielęgniarka wpychała dwie kobiety jednocześnie. Rozbieram się przed obcym facetem, to fakt – ale przed obcą kobietą?
Każda pacjentka była tym zażenowana.
XXI wiek drodzy państwo.
Doktor M. jest znanym w Śremie lekarzem dlatego każda śremianka z pewnością będzie wiedziała o kogo chodzi. Reszta nie musi. Niech dla innych ten Pan będzie anonimowy.
5 lat temu miał jeden gabinet w którym przyjmował i na NFZ i prywatnie. Nie wiem do końca jak wyglądało to wszystko prywatnie (a pewnie inaczej, biorąc pod uwagę opinię), bo kiedy powiedziałam, że chce się przepisać prywatnie, stwierdził, że nie ma takiej potrzeby, skoro z ciąża nic się nie dzieje. Dzisiaj wiem, że pewnie sądził, że skoro jestem taka młoda to mnie na niego nie stać. W końcu nie należy do tanich. Cóż. Stracił możliwość zarobku.
Na pierwszej wizycie ciąże potwierdził. Termin porodu – koniec sierpnia. Dwa terminy, bo nie zgadzała mu się wielkość płodu do daty OM. Karty ciąży nie założył, bo teraz to bezsensu, wszystko się może zdarzyć. Wyszłam z gabinetu trochę zaszokowana, mocno ściskając zdjęcie z USG. Słyszałam bicie serca. Widziałam dziecko. Moje dziecko. I to wszystko wydawało mi się nierealne.
Na każdej kolejnej wizycie czułam się coraz gorzej. Emocjonalnie. Bo choć wyczekiwałam tych wizyt, to jednak przerażał mnie ten korytarz, ta pielęgniarka w gabinecie i lekarz nie wiele mówiący. Ciąża przebiegała prawidłowo, zero dolegliwości istna bajka.
PT w sklepie z akcesoriami dziecięcymi, gdzie wytrwale wybierałam wózek, powiedział:
– Kochanie nie będziemy teraz zagracać mieszkania. Kupimy wyprawkę w lipcu. Mamy czas.
Sprawdziło się jedno. Wyprawkę owszem, kompletowałam w lipcu, ale posiadając już miesięczne dziecko.
Prawidłowo przebiegającą ciąże szlag jasny trafił. I tu w akcję wkracza doktor A. Młody, przerażający, bo przekazywał złe wiadomości. Przyjął mnie w nocy. A ja? Powtarzałam kto jest moim lekarzem prowadzącym. Chcę rozmawiać z doktorem M. Wszystko będziesz będzie dobrze. Prawda?!
Doktor M. mnie olał.
Dwa dni później zjawił się na obchodzie. Na pewno mnie rozpoznał jak nie po twarzy, to po imieniu, które przykuło jego uwagę już na pierwszej wizycie – mam nadzieję, że rodzice nie będą wybierać Ci imienia dla dziecka. Nie zamienił ze mną ani jednego słowa. Nie odpowiedział na korytarzu dzień dobry. Traktował mnie jak powietrze. Moja ostatnia nadzieja prysnęła jak bańka mydlana.
Ostatni raz widziałam doktora M. wtedy, na obchodzie. Nigdy więcej do niego nie poszłam. Nie licząc jednego razu, kiedy potrzebowałam zaświadczenia do becikowego. Przyszłam z kartą ciąży. Był już rok 2010. Początek czerwca, więc mijał prawie rok, a do odebrania becikowego jest 12 miesięcy.
Pielęgniarka się oburzyła. Dlaczego do niej przychodzę jak nie jestem pacjentką?! Niech mi doktor A. wypisuje zaświadczenia. Ona nie musi.
Inna ja z rocznym dzieckiem na rękach, która w swoim życiu zbyt wiele zobaczyła powiedziała głosem nieznoszącym sprzeciwu:
– Byłam pacjentką doktora M. i to Pani obowiązkiem jest wypisanie zaświadczenia. Jeżeli Pani tego nie zrobi zgłoszę to do odpowiednich instytucji.
Wypisała. Z błędem. Błąd polegał na tym, że ponoć pacjentką doktora M. byłam również w III trymestrze. Nie byłam. Zabawne, ale to może z tej złości.
Doktor M. musiał podpisać. Ona mu coś szepnęła do ucha, on spojrzał na mnie, chciał coś powiedzieć, pamiętał. Wiedziałam, że pamiętał. Wzięłam zaświadczenie, odwróciłam się na pięcie i wyszłam.
Jestem pacjentką doktora A. Tego samego, którzy przyjął mnie w tą felerną noc. Gdzie całe życie stanęło do góry nogami i nic już nie było takie jak dawniej.
Dlaczego akurat on? Bo się pytał. Bo wiedział kim jestem i nie uciekał od obowiązków. Załatwił miejsce na Polnej, a potem nasze drogi się rozeszły.
PT spotkał go w dzień narodzin Prezesa. Pracował na Polnej – miał jakieś praktyki? – nie ważne. Ważne, że tam był. Rozpoznał PT i od razu zapytał co i jak. Że wiedział, że nadal daję radę, bo pytał i że będzie wszystko dobrze, bo daliśmy radę dobić aż do czerwca.
Potem spotkałam go pod koniec lipca. Prezesa przewieźli do Śremu. Wychodziłam z oddziału noworodkowego, gdzie korytarz styka się z ginekologią. Rozpoznał nas. Zaczęliśmy rozmawiać. A potem zapytałam:
– Czy mogę się umówić z Panem od razu na wizytę poporodową?
Zajęta byłam Prezesem, wizytę potrzebowałam, a lekarza nie wybrałam. Stwierdziłam, że on będzie idealny.
Sterylny korytarz. Ładny gabinet. Łazienka na korytarzu i łazienka w gabinecie. Ładne obrazy na ścianie, pielęgniarka uśmiechnięta od ucha do ucha częstująca kawą i herbatą. Wygodne krzesła, czasopisma, ulotki. Tu jestem ,,Panią Noemi S.” a nie ,,Pacjentką Jakąś Tam„. Miła atmosfera i … lżejszy portfel.
Cenię sobie ten luksus i nigdy z niego nie zrezygnuje.
Tu czuję się komfortowo, nie stresuje się wizytami.
Drugie dziecko? Ach tak. Pojawia się czasami w myślach i słowach. Zwolenniczką jedynactwa jestem, zegar biologiczny mnie nie goni, wychowam dwoje jedynaków, stwierdziłam ostatnio.
Potem wiem, że czeka nas szereg badań i prowadzenie ciąży tylko prywatnie.
39 comments