Chujowa Pani Domu cz. III
Jak wiecie z poprzednich część (lub i nie) jestem kulinarnym geniuszem. Nie tylko kulinarnym, bo również jestem w stanie przy dobrych (lub mniej dobrych) wiatrach wysadzić dom w powietrze (co jeszcze mi się nie udało, ale wszystko przede mną).
Ostatnio dostałam zakaz gotowania zup. PT twierdzi, że będzie sobie gotował sam.
– Ile dodałaś pieprzu do tej zupy? – pyta PT po powrocie z pracy
– No tyle ile trzeba. Żebyś miał dobry smak tej zupy.
– Pięć ziarenek pieprzu się dodaje! A nie całą garść!
– No dodałam pięć. Na oko.
– Na które? Chyba na to chore.
Zupa zamiast za słona, była za pieprzna i PT powiedział, że jeść tego nie będzie. Obraziłam się, że nie docenia tego ile czasu i serca poświęcam na gotowanie. Przy wylewaniu zupy do ubikacji przyznałam mu rację i powiedziałam, że było trochę więcej niż 5 ziarenek. Była cała garść. Albo i dwie. Jakoś tak się wsypało, choć byłam przekonana, że było 5 ziarenek. Ale, że oko wtedy miałam chore, miałam wytłumaczenie.
Kwestia ubikacji … Ach tak. Mamy ładną ubikację. Białą i czystą (w miarę), ale któregoś razu kibello się zatkał. Spłukać się nie dało, bo wszystko się cofało i capiało, że hej, więc jedynym wyjściem było kupić maskę gazową. Ale nie kupiłam, bo nie wiedziałam gdzie. Próbowałam rozkminić jak ten kibel przetkać, bo przecież warto byłoby go przetkać zanim wróci z pracy PT. Są pewne granice, których i mi nie wolno przekraczać, a zatkany kibel z gównem jest jedną z takich granic. Napisałam w jednej z grup co w takiej sytuacji zrobić, ale nie byłam zadowolona z wypowiedzi, bo kazano mi tam wsadzić rękę i przetkać. Wykazałam się wtedy ogromną kreatywnością i wsadziłam tam koniec kija od miotły z nosem zatkanym klamerką i przetkałam, bo coś, co blokowało (a blokowały chyba zbyt duże ilości papieru toaletowego, którego sprawcą był Prezes) było przed kolankiem.
Tak więc jak komuś się zatka kibel zawsze może użyć do tego kija od miotły.
Ja tam z siebie byłam bardzo dumna.
Któregoś razu o mały włos nie urwałam karnisza, bo zarwał się pode mną kosz wiklinowy. Nic dziwnego, w końcu mam gabaryty małego knura, albo małej krowy (lub większej nawet). Oczywiście żyłam złudzeniem, że kosz wytrzyma, kiedy powieszałam na oknie koc (bo na korytarzu nie mamy rolet, a Prezes przez to cholerne okno budził się o 6 rano twierdząc, że skoro jest jasno, to jest dzień.
Było ok. 23, PT się kąpał, a ja wpadłam do kosza. Trzymałam się karnisza przekonana, że zaraz jak super-man w wersji erotycznej (no w końcu brał prysznic) wybiegnie PT i mnie uratuje, ale on tylko wystawił głowę z łazienki, spojrzał na mnie, zaczął się śmiać i zatrzasnął drzwi twierdząc, że jak tam wlazłam, to mam wyleźć.
Więc super-mana w wersji erotycznej nie zobaczyłam. A szkoda.
Mam na szczęście taką patelnie, która pozwala mi czasami ,,zapomnieć” o tym, że gotuję. Przyznaję, że czasem mi się zdarza, ale odkąd mam patelnię ceramiczną dawno niczego nie spaliłam. PT nawet twierdzi, że coraz lepiej gotuję i nawet pochwalił mnie przed moją mamą, która stwierdziła:
– Może jeszcze coś z Ciebie będzie …
U mnie po prostu nigdy nie obowiązywało słynne: ,,przez żołądek do serca”, bo zostałabym starą panną na wieki, wieków amen. Chyba, że potencjalny kandydat zapraszałby mnie ciągle do restauracji, albo ja zamawiałabym do domu gotowe jedzenie.
Nie robię już ciastek na których można zęby połamać (pewnie dlatego, że od tego czasu już ciastek własnej roboty nie robiłam), no i potrafię ugotować coś, co ma całkiem niezły smak. Fakt, że często obok mnie jest książka kucharska, ale zawsze to już jakiś sukces (tym bardziej, że potrafiłam sfajczyć nawet ciasta z paczki).
Jest jeszcze kwestia kwiatów. Chciałam storczyka, bo bardzo mi się podoba jak sobie stoi na parapecie majestatycznie wyglądając przez okno. Lecz kwiatka nie mam żadnego. Oprócz tych, które dostaję okazjonalnie. Szkoda pieniędzy jak twierdzi PT, bo ponoć nawet kaktus nie jest przy mnie bezpieczny.
PT z Prezesem kupili mi kwiatka na Dzień Kobiet. Fajny i fajnie pachniał. Nazwy nie pamiętam. PT też nie. W kwiaciarni powiedział, że chce coś, co trzeba jak najrzadziej podlewać i mało roboty przy tym jest. Miałam więc podlewać raz w tygodniu.
– Popsułaś mamo kwiat – powiedział oburzony Prezes.
– Suszone to w modzie jest teraz – bronię się.
– Miałaś to podlewać tylko raz w tygodniu – powiedział PT łamiącym się głosem z naciskiem na ,,tylko”.
Niestety.
Ręki do kwiatów nie mam, więc w moich oknach wiszą firanki,a przez okno majestatycznie wygląda moja lalka z porcelany, którą dostałam lata świetlne temu.
Ostatnio wyprałam chusteczki higieniczny, wiec musiałam ,,obierać” pranie z białych pozostałości. Nie polecam i radzę kieszenie sprawdzać! W sumie pralka już była przeze mnie rozkręcana, bo wyprałam długopis, który w trakcie wirowania się rozpadł i sprężynka gdzieś tam się zaklinowała. Nigdy nie sądziłam, że PT zna tyle przekleństw…
42 comments