3 lata. „Teraz musisz, Mała unieść jeszcze więcej”.

3 lata temu, 2 stycznia 2017 roku zostałam wezwana na badania. Szłam z uśmiechem. Wyszłam z płaczem. Padła wtedy decyzja o przerwaniu ciąży następnego dnia. Po raz drugi miałam zostać mamą wcześniaka. Po raz drugi coś poszło nie tak. Mój organizm po raz drugi odrzucał ciążę. Jedno pytanie odbijał się w mojej głowie jak piłeczka ping-pongowa „dlaczego znowu ja?„.

 

„Słuchaj, Mała
Dziś się czyimś światem stałaś
I na czyjejś drodze jesteś nowym bogiem
I na pewno czyjąś rozproszyłaś ciemność
A to nie takie łatwe być dla kogoś światłem
Jednym i jedynym gdzieś pośrodku zimy

Teraz musisz, Mała unieść jeszcze więcej
Czyjeś strzępy świata musisz wziąć na ręce
Stałaś się dla kogoś szaro-złotą drogą
A to nie takie łatwe być dla kogoś światłem”

– Być dla kogoś, Kuba Jurzyk

 

 

„(…)pamiętam tylko, że zadałam pytanie: “Czyli na pewno nie ma szans na poród naturalny?”. Wtedy  odezwał się nasz Anioł Stróż i powiedział: “Nie pani Noemi. My tę ciążę będziemy przerywać wcześniej”. “A wiadomo mniej więcej kiedy?“. Chwila  ciszy. “Tak. Jutro.  Ale jak zobaczę jeszcze jedno takie KTG będziemy przerywać to jeszcze dzisiaj“.

Usiadłam na kozetce. Z wrażenia. Przetwarzałam słowa. Ktoś mówił, że dostanę papiery do podpisania,że wyrażam zgodę na przedwczesne przerwanie ciąży. Ktoś inny tłumaczył, że dalsze prowadzenie tej ciąży może doprowadzić do obumarcia płodu. Zanim wybucham płaczem udaje mi się wykrztusić: “Ale to dopiero 35 tydzień!“, ktoś odpowiada: “Kto jak kto, ale Pani wie doskonale, że to aż 35 tydzień”. Pozwalają się wypłakać. Emocje biorą górę. Zaczynam się bać.

Podpisuje papiery godzinę później i widzę tylko ten mrożący krew w żyłach powód: “ryzyko obumarcia płodu”. Już sama nie wiem co myśleć. Pytam kilkakrotnie: “czy on przyjdzie na świat zdrowy?!“. Wszystko dzieje się za szybko. Mam świadomość, że zostało mi ostatnie około 18 godzin  ciąży.

(…)

Budzę się. Kiwam głową na słowa: “słyszy mnie pani?“, próbuję otworzyć oczy, zadaje pytanie nie moim głosem: “Co z dzieckiem?” ktoś odpowiada jakby z oddali: “nie wiemy“. Czuję tylko ból, podłączają mi morfinę. Dostaję telefon: “Tylko się kochanie nie denerwuj” – niezły początek – “Mały jest na Intensywnej Terapii, dostał 1 punkt, ale …” – mam wrażenie, że nie słyszę ciągu dalszego. Dlaczego?! Mam ochotę krzyczeć. Artur tłumaczy: “Mały wraca już do siebie, odłączyli go od respiratora. Zaraz będą go przenosić już na Opiekę Pośrednią“. Opieka Pośrednia, Intensywna Terapia – nie, nie, nie – mam nadzieję, że to efekt narkozy i jakiś koszmar z którego się zaraz obudzę i zobaczę pięknego, różowiutkiego, krzyczącego w niebogłosy bobasa. Tylko ja się nie budzę. To wszystko dzieje się naprawdę.

(…)

Znowu to piętro, znowu ten oddział, znowu ten płyn do dezynfekcji, znowu coś poszło nie tak. Znowu ta cholerna niesprawiedliwość od losu. “Nie rycz babo, Twojemu dziecku nic nie jest, to tam, na tym innym oddziale są powody do płaczu, Ty jesteś tym razem tą szczęściarą, której dziecko tylko obserwują”.

 

 

Starałam się skupić się wtedy na pozytywnych rzeczach. Taką pozytywną rzeczą było to, że Staszek bardzo szybko zaczął oddychać sam. Że jest żywotny, nie wymagał ITN. Wymagał tylko obserwacji i szybko pożegnał inkubator. Mnie samą Intensywna Terapia ominęła. Niestety nie ominęła mojego męża. Rozmawialiśmy o tym tylko raz:

„Leżał niedaleko gdzie leżał Jaś” – odpowiedział mój mąż. Więcej razy do tego nie wracaliśmy. Wiedziałam, że było mu ciężko i wiedziałam również, że nie takiego startu chcieliśmy dla Staszka. Czułam się po raz drugi winna. Nie rozumiałam dlaczego to wszystko się tak potoczyło.

Najgorszy był chyba ten moment, kiedy zabrano mnie po cesarce na oddział. Ironio losu – trafiłam dokładnie na ten sam oddział i pokój co po porodzie Jasia. Znowu bez dziecka. Myślałam: „to chyba jakiś żart! Klinika przy ulicy Polnej jest tak wielka, a ja spośród tylu pokoi trafiłam akurat TU„.

Tylko przez chwilę byłam ze szczęśliwymi matkami z dziećmi. Ktoś nas porozdzielał. Byłam ogromnie wdzięczna. Czułam, że drugi raz tego nie zniosę.

Kiedy pierwszy raz pojechałam na neonatologie byłam pewna, że zwymiotuję. To był oddział na który nie chciałam nigdy w życiu wracać, a wracałam. Po przekroczeniu progu uderzył mnie ten charakterystyczny zapach, potem zapach płynu do dezynfekcji. Po umyciu rąk pochylałam się nad umywalką. Miałam problemy z oddychaniem. Uspokoiłam się jedną myślą: „jemu nic nie jest! nic mu nie jest!”.

 

 

Znowu musiałam kupić te małe ubranka. Rozmiar 44. Byłam jednak naładowana endorfinami szczęścia od momentu w którym Staszek pożegnał OP i zjechał na dół, do mnie na oddział położniczy. To właśnie wtedy poczułam prawidłową kolejność. Gdybym mogła krzyczałabym przez okno: „Ej! Ludzie! Mam dziecko przy sobie! Będziemy RAZEM wychodzić do domu!”.

W domu wszystko było inne. Radość, nie strach. Karmienie własnym mlekiem, a nie modyfikowanym, choć wtedy jeszcze butelką. Byłam przez pewien czas kpi. Maksymalnie angażowałam się w opiekę. Miłość od pierwszego wejrzenia.

Było dobrze.

 

 

Mój drugi poród, tak bardzo zaplanowany jeszcze zanim zaszłam w ciążę, był kolejnym dramatycznym dla mnie epizodem w życiu. Utrwaliłam się wtedy w przekonaniu o którym raczej nie mówię, że więcej razy nie będę ryzykować Nie będę żonglować ani swoim życie, ani życiem dziecka (przede wszystkim dziecka). Zdecydowała natura. Bezlitośnie.

Kiedy ktoś mnie pyta czy bycie mamą dwójki wcześniaków jest trudne, odpowiadam, że przede wszystkim nieporównywalne ze względu na tygodnie ciąży. Tak naprawdę 5 tygodni dłużej w brzuchu mamy, przy odpowiedniej ilości wód dało Stasiowi możliwość rozwinięta narządów. Tej możliwości nie miał Jasiek od momentu, kiedy odeszły wody, aż do momentu porodu.

Jeżeli zaś chodzi o moje własne odczucia, to mam żal do losu. Wszyscy ojcowie zapewne, którzy mieli okazje być przy porodzie naturalnym i (lub) po cesarce przy zdrowym dziecku na pytanie: „Jaki był najpiękniejszy moment w twoim życiu?” odpowiadają, że narodziny dziecka/dzieci. Mój mąż nie może tak powiedzieć o sobie, bo dwukrotnie zostało mu to odebrane.

Bał się zawsze nie tylko o dzieci, ale i o mnie, bo i przy jednym i drugim porodzie nastąpiły komplikacje. Po narodzinach Staszka powiedział mi dosadnie, że to był ostatni raz, bo moje porody nie są na jego nerwy. Co najważniejsze – rozumiem to tak bardzo, że myśl o tym by spróbować jeszcze raz odrzucam szybko i bez taryf ulgowych. Trzeci raz mogę nie mieć tej szansy, którą dostałam dwukrotnie. To mi wystarcza.

Staś jutro o 8:24 kończy 3 latka. Przepiękne 3 lata podczas których poznałam te zakamarki macierzyństwa z których byłam obdarta po narodzinach Jasia. Zawsze chciałam mieć takie macierzyństwo, gdzie jedynym problemem jest katar. Doczekałam się. 

Nie wyobrażam sobie życia bez Staszka, bez jego gadania, bez jego przychodzenia w nocy do naszego łóżka, bo on musi spać z mamą. Jego buziaków, przytulasów. Rozrabiającego uśmiechu.

Cieszę się, że wtedy się przełamałam. Że się zdecydowałam. Że mogłam TO poczuć.

 

Staszku kochanie! Jutro twój dzień!

Kocham Cię,

mama.

 

 

 

 

5 komentarzy

  1. No i wzruszyłam się. Od 31 tc liczyliśmy każdy tydzień, nastąpił koniec roku i tylko myśl, żeby wytrzymać do nowego roku. Kiedy 3.01.2019 roku o 13.30 dowiedziałam się że za kilka godzin zabierają mnie na górę i kończymy ciaze, byłam spokojna. 35 tc, to prawie dowodzona ciąża, to aż 35 tc. No i wizja Staszka, który urodził się w ten sam dzień, w tym samym tygodniu. Dzięki za Twoją robotę! Dajesz ogromnego kopa i dużo wsparcia. Moja Zu jutro kończy rok ❤ a z przerwanej ciąży zostały jedynie wypisy szpitalne, nawet wspomnienia mam z tego czasu cudowne i lubię do tego wracać, nie rozpamiętuje o tym ile nam zabraklo, ale wspominam często ile siły miałam, ile wiedzy teoretycznej, dzięki Tobie. Sto lat Staszku ❤

  2. Pamiętam jak Emilka zaśpiewała tę piosenkę mamieginekolog jak urodziła wczesniaka. Chwyta za serce.

  3. Jesteś wielka 💖.

    100 lat dla Stasia 👶💖

  4. Moja córcia, przyszła na świat 3.01. 2016. Też jest wcześniaczkiem, urodziła się w 30 tygodniu z 1 punktem. Ponieważ przyszła na świat w małej miejscowości od razu została przewieziony do szpitala oddalonego o 80km posiadającego oddział neonatologiczny. Przed samym odjazdem karetki przyszła pielęgniarka żeby powiedzieć że przyszedł ksiądz jeżeli chcemy ochrzcic dziecko. Usłyszała "nie, wolimy ochrzcic córkę w kościele w towarzystwie rodziny". Leżałam w szpitalu 7 dni bez dziecka. Potem 2 miesiące na oiomie neonatologicznym. Dziś mała kończy 4 lat, jest zdrowa i jest najwspanialszym darem jaki moglibyśmy otrzymać.

  5. Witaj. Mój pierwszy poródw 39 tyg. CC syn 4 kg gorzej ze mną, ale dałam radę. Drugi poród w 30 tyg, syn 1700 gram – nie bałam się, wiedziałam że będzie dobrze ale ten strach siedzi w środku, bo zawsze to wcześniak. Byłam 5 tyg. bez dziecka- mimo depresyjnej ewentualności właśnie to dało mi siłę jak nic na świecie i dziś wiem że zrobiłabym dla moich skarbów wszystko❤️ My matki jesteśmy silne.
    P. S. Mój mąż też już nie chce rodzić z podobną motywacja jak Twój. Trzymaj się mocno i dawaj do przodu👍

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.