7 hardcorowych rzeczy w moim macierzyństwie, które dzisiaj śmieszą.

Dobra. Zdradzę Wam coś! Od nastu lat jestem już wprawdzie mamą, ale miałam takie nieprzetarte szlaki przy pierwszym dziecku. Jak np. dziecięca chirurgia, RTG czaszki, rozcięcia czegokolwiek – a zwłaszcza głowy. I boom! Ktoś tu nadrobił średnią i zawyżył statystyki przypadające na jednego członka naszej rodziny (wliczając w to psa, który jest po operacji!). Ale chwila. Przecież macierzyństwo to nieustające hardcorowe sytuacje. A ja postanowiłam przedstawić Wam 7 takich sytuacji, które dzisiaj śmieszą. Kiedyś to tak niekoniecznie …

1# JELITÓWKA. JEDEN ZA WSZYSTKICH, WSZYSCY ZA JEDNEGO!

Najpierw rozchorował się mój mąż. Spokojnie, mój mąż nie jest standardowym facetem w tym temacie i nie umiera przy 36,7 stopniach i nie pisze testamentu przy 37 stopniach. Niemniej jednak mój mąż nabawił się jelitówy. Dzień później dwoma stronami wszystko zaczął zwracać roczny Stach, który wymiotował również leki, a rano okazało się, że nie moczył pieluch. Więc jebs – lądujemy w szpitalu. Ogólnie szpital z hajnidem to jak wchodzenie nago w japonkach na Kilimandżaro (i ja wiem, że są hardcory, które próbują w japonkach wejść na Śnieżkę … ale to już jest stan umysłu).

Ale, ale … Szpital z hajnidem wcale nie byłby taki zły, gdyby nie fakt, że pod wieczór, pierwszego dnia, nagle gorączkę, dreszcze i ból brzucha dostałam … ja! I mój maż nie mógł przyjść, wymienić mnie, bo sam był chory i nikt nie chciał go wpuścić. Nikt z rodziny nie miał odwagi nawet przyjść Stania ponosić, zająć się nim, bo bał się od nas zarazić. Zostałam ja sama! Z hajnidem, gorączką i sraczko-rzygaczką.

Wsadziłam więc Stacha do metalowej klatki, którą ktoś ładnie nazwał „łóżeczkiem”, który namiętnie wgryzał się w wenflon, a sama usiadłam na toalecie. I choć łożeczko przesunęłam na tyle żeby mnie widział, to bardzo nie podobało mu się,że ja jestem TU, a on TAM w TYM. Efekt był taki, że siedzialam na toalecie i śpiewałam, śpiewałam wszystko to co mi ślina na język przyniosła, łącznie z Ich Troje … A roznosiło, oj roznosiło się … Musieli mnie w tym szpitalu uważać za uciekinierkę szpitala psychiatrycznego.

 

2# MAM NOWĄ KURTKĘ MAMO! ALE JEST FAJNIUTKA, ŻÓŁCIUTKA.

Jasiek dostał kurtkę. Ogólnie wybieraliśmy ją spośród wielu na stronie Zary. Ci którzy znają ceny kurtek z Zary wiedzą, że nie należą one do tanich, ale też tamte akurat nie miały aż tak wygórowanej ceny jak w innej sieciówce, którą Jachu miał na oku. Młody wybrał sobie piękny, musztardowy kolor. Przyjechała do nas kurierem bardzo szybko, pasowała jak ulał. Młody zachwyt, ja zadowolona. Portfel dał radę.

Po 24 godzinach (tak DWUDZIESTU CZTERECH!), mój syn, który kurtkę mial na sobie drugi raz w życiu wpadł pod rower. Ogólnie rzecz biorąc, to była w 100% jego wina, bo sobie zeskoczył z górki, nie rozejrzał się i wszedł na drogę dla rowerów,a akurat jechał rowerzysta. Rowerzysta jechał na tyle szybko, że nie tylko przewrócił Młodego, ale jeszcze siebie.

Rower cały, rowerzysta cały, Jasiek cały, ale wstał purpurowy na twarzy gotowy kłócić się, że była to rowerzysty wina i nawet zdążył coś wydukać, ale ponieważ ja właśnie otrząsnęłam się z pierwszego szoku, zaczęłam wrzeszczeć, czy ślepy jest i nie widzi co tu jest za droga?! Rowerzysta odjechał, Jasiek się odwrócił nadal zły, bo w ogóle jakim prawem ja jestem na niego zła a nie na rowerzystę …

Cała kurtka z tyłu była od smaru. Czarnego, lepiącego się smaru. Na dodatek była w kilku miejscach przetarta.

Dziękuję Babci G. że jakoś ją uratowała, a przynajmniej na tyle, że mógł w niej przechodzić resztę zimy, bo odgrażałam się, że kolejna kurtka to będzie z lumpeksy za maks 10 zł za kilogram i sam osobiście będzie sobie szukał drugiej kurtki.

 

3# WYWALIŁEM BRATA Z WÓZKA.

Pamiętam dzień w którym się to wydarzyło, a mój mąż powiedział, że mam absolutnie nie pisać tego na MP, bo mnie zjedzą, no więc siedziałam na MP cicho, dopóki sama nie nabrałam do tej sytuacji dystansu.

My mieliśmy na działce wózek Maclarena. Staszek był kompletnie wtedy niemobilny wiec go nie zapinałam pasami. Mieliśmy akurat jechać kawałek za działkę, mąż pojechał na chwilę do miasta, ale uciekł za nami pies. No więc ja pobiegłam za psem, a Jasia zostawiłam ze Stasiem tłumacząc, że ma nigdzie z nim nie jechać zaraz wrócę. Jasiek jednak postanowił pojechać z powrotem do babci.

Ja poszłam za psem dosłownie kilka metrów, kiedy rozległ się wrzask Jaśka, a ja zobaczyłam przewrócony wózek i leżącego na ziemi Staszka, który w ogóle się nie odzywał. A umówmy się, że dla mnie to, że on się nie odzywał było w pierwszym szoku gwarancją, że zemdlał , albo skręcił sobie kark. Ale nie! Staszek najprawdopodobniej nawet nie ogarnął, że „wyślizgnął się” bratu górą. A jego brak „mowy” jakikolwiek spowodowany był faktem, że fascynowały go liście nad głową …

Jasiek po prostu przyzwyczajony do innego wózka, za mocno przechylił Maclarena, a ciężar Staszka – notabene nie znowu taki mały – przeciążył wózek i Stachu poleciał bratu górą.

Efekt? Stasiu nie mial nawet zadraśnięcia, a Jasiek w histerii non stop powtarzał, że on nie chciał bratu zrobić krzywdy i co teraz, ojej, on pozmywa naczynia przez tydzień. Chcąc go jakoś pocieszyć, bo kompletnie nie wiedzialam jak – mówiłam, że jak będą dorośli będą mieli z tego bekę.

 

4# A TO SĄ SKURCZE, CZY TO OBŻARSTWO?

Dobra, dobra. To jest absolutnie mój największy ciążowy hit. 25.12 rok 2016. Ja w 34 tygodniu ciąży. Przyjechali do nas znajomi, siedzimy, gramy, śmieszkujemy, moją ciążę widać z kosmosu, jest mnie dużo. Miałam kilka godzin wcześniej nieposkromiony apetyt na sernik i kapustę z grzybami i do dzisiaj nie wiem jak mogłam raz jeść sernik, a minutę później nałożyć sobie talerz kapuchy z grzybami produkcji babci G.

Tak się akurat zdażyło, że 22 grudnia, czyli w sumie 3 dni wcześniej byłam na wizycie kontrolnej u mojego profesora prowadzącego. Zrobiliśmy wszyscy w gabinecie wielkie „uuffff!” bo zeszło mi wielowodzie, skurczy brak, szyjka zamknięta, profesor powiedział, że jest super, do nowego roku na spontanie donoszę.

Umówmy się może, ze ja po ciąży z Jasiem nie miałam pojęcia w sumie jak wielce wygladają skurcze, bo moje skurcze były wyciszone przez kropólwy z „trzęsiłapkami” i końskie dawki relanium, więc jak już mi się akcja porodowa rozegrała, to taka, gdzie już mieliśmy skurcze parte. Ominęła mnie I i II faza porodu.

No więc tego 25 grudnia zaczał mnie boleć brzuch. Tego dnia późnym wieczorem opublikowałam na fejsie wpis „Rozkminki ciężarnej na ostatnich nogach czy to skurcze, czy obżarstwo” i oczywiście wszyscy kręcili bekę razem ze mną. Moi znajomi też, a ja obiecałam sobie nigdy więcej tyle nie jeść.

Rano jednak 26 grudnia coś nie dawało mi spokoju, a właściwie to wstawałam w nocy często, bolało mnie podbrzusze. Brzuch się jakoś dziwnie napinał i puszczał. Zaczęłam patrzeć na zegarek i odkryłam, że to jest regularne, a potem poinformowałam męża, który jadl sobie jak gdyby nigdy nic śniadanie, że „ej, ja mam chyba skurcze”.

Efekt był taki, że zadzwoniłam szybko do profesora Sz., który nie odebrał ,ale chwilę potem oddzwonił, więc Jaśka odwieźliśmy do moich rodziców, a my hop siup na Polną (a dwa tygodniej wczesniej dopiero wyszłam z tamtych progów …). Jak jechaliśmy ze zdziwieniem odkryłam, że skurcze to ja mam, co 7 minut.

Tak, mialam skurcze. Nawet ostatecznie co 2-5 minut. I jakąś infekcje w moczu, dlatego też tak bolało mnie podbrzusze. A 3 stycznia w 35 tygodniu wyciągnięto ze mnie Stacha!

Hoł, hoł, hoł.

Nie wpierdalajcie tyle w Święta będąc w ciąży!




 

5# KOCHANIE, ZGUBIŁAM DZIECIAKA.

Znacie Kevina Samego w Domu? No pewnie. Ja też kiedyś zgubiłam Jaśka. W sklepie. Właściwie Jasiek sam podjął decyzję, że sobie pójdzie i się zgubi. Miał z 3 latka. Płaciłam przy kasie, pani chciała drobne, a ja miałam ich dużo i kiedy odliczyłam sumę samych „żółtków” zorientowałam, że Jacha obok mnie nie ma. W sklepie go nie ma, wybiegłam ze sklepu – poza sklepem go nie było … Okazało się, że poszedł sobie w pizdu i zdążył wyjść już za zakręt budynku.

Jak go dogoniłam targały mną wszystkie skrajne emocje – byłam tak wściekła, że pierwszy raz zastanawiałam się czy zaraz nie dostanie ode mnie klapsa i szczęśliwa, że nikt mi go nie porwał na narządy, nie wpadł po samochód, jest i nic mu nie jest. Ostatecznie na jego: „Ale jaja mamo!”, które dźwięczą mi w uszach do dzisiaj, po prostu go przytuliłam.

 

6# ALE TY MASZ PIĘKNE, NOWIUTKIE BUCIKI!

Jasiek miał z 1.5 roku i nie mówił. Tamtego dnia wyszliśmy, a przynajmniej zamierzaliśmy wyjść do sklepu na zakupy. Śnieg. Minusowa temperatura. Dla nas minusy nie były przyjazne, bo Jasiek ze względu na problemy z płucami źle znosił zimne powietrze, ale jego kondycja wtedy była znośna. Mogliśmy iść.

Śnieg po kostki. Ja się ubrałam, jego ubrałam. Wyszliśmy. Jasiek przez pewną część drogi pokazywał mi ciągle na swoje buty. Ja mu dzielnie przytakiwałam, że ojej, jakie ty masz piękne, nowiutki buciki, piękne, ojej tak, tak, piękne! Dopiero po chwili, kiedy on nie chciał za bardzo iść i dalej i pokazywał na te buty zorientowałam się, że owszem, ubrałam go. Ale butów to mu nie zmieniłam i brnie w tym śniegu w kapciach domowych …

 

7# TO JEST TO DZIECKO KULEJĄCE?!

Pisałam na początku, że Staszek przetarł chirurgiczne ślady. Ale z Jasiem byliśmy na chirurgi raz jedyny. A właściwie to ja. Jasiek bawił się ze swoim kuzynem i po tej zabawie zaczął kuleć. Coś tam pokrętnie tłumaczyli, że źle nadepnął, że się przewrócił – wersja ogólnie mocno pokręcona i ostatecznie po prostu było wiadomo tylko tyle, że boli go w kostce i kuleje.

Na pogotowie weszłam z nim na rękach, bo „on nie może chodzić!” a noga to mu oczywiście odpadnie.Postawiłam go przed „ladą” na SOR i zaczęłam opisywać co tu jest grane, kiedy wychyliła się pani w białym fartuchu i spojrzała w stronę Jasia, który nagle dostał cholery i zaczął uciekać, że on się nie da zbadać i nic go nie boli. W ogóle to był szybki jak błyskawica, biegł szybciej niż nasz pies po kiełbasę. Pani w białym fartuchu, wzrokiem „co tu robisz pojebana babo?!” zapytała: „Czy to jest to KULEJĄCE dziecko?!”.

Już, już chciałam się odezwać, że w sumie to tak, to jest TO dziecko, ale wtedy, na końcu tego korytarza Młody usiadł i zacząl płakać tak, że wszyscy słyszeli, że jego jednak noga boli, a teraz po tym biegu to jeszcze bardziej.

Koniec końców miał coś tam nadwyrężone.

 

 

 

__

I chcialam dodać, że tak. Tym właśnie grozi seks!

A ciąg dalszy na pewno nastąpi!

 










 

 

 

6 komentarzy

  1. Z jelitówką miałam niemal identycznie. W domu cierpiący mąż, a w szpitalu ja i córka. Czteroletnia. Pojechała z zapaleniem płuc, a jelitówkę dostała w prezencie w szpitalu. W mikołajki na dodatek. Nikt nie mógł nas odwiedzić.
    Toaleta na korytarzu, z zepsutym zamknięciem. Na zmianę latałyśmy a często była zajęta, bo pół oddziału też miało jelitówkę. Jakby było mało, okres jeszcze wtedy miałam. Maaasakra

  2. No z dziećmi nie da się nudzić. Czasami człowiek włosy z głowy sobie wyrywa z nerwów, ale później ten uśmiech dziecka wynagradza nam wszystko.

  3. Make my day! Uśmiałam się szczerze, chociaż tobie pewnie do śmiechu nie bylo. O swojej przygodzie mężowi powiedziałam dopiero 3tyg pozniej. A było tak 🙂 przyznaje się wszem i wobec,, tak o to ja. Matka Polka zostawiłam dziecko w Rossmannie. Płaciłam, pakowałam a dwuletnia sama rozkosz zniknęła między półkami. Nie zauważając tego faktu i myśląc (aż głupio mi to pisać), że przecież w wózku siedzi córka wyszłam sobie na luzie z Rosska. Coś tam gadam do tego wózka i o matulu jakie było moje zdziwienie kiedy…. Z wózka nikt mi nie odpowiedział. Szybko dotarło do mnie to, że coś jest nie tak a mojej dwulatki po prostu nie ma. Więc ja rzucam wszystko, WSZYSTKO! Lacznie z zakupami, torebka, zostawiając wózek na środku chodnika i wio do sklepu. Była tam, ufff, napierdzielajac między półkami jak mały perszing. Ulżyło mi. później dotarło do mnie, że przecież mogli mnie okraść, zabrać torebkę z dokumentami i wózek. Ale co tam. Stało to wszystko tałatajstwo tak jak zostawiłam. Nogi to mi drżały przez dobre 15min. A ona? Uśmiech od ucha do ucha, nuciła sobie "sto lat".

  4. Z jelitówką to jakbym czytała o sobie. Córka miała 1.5 roku gdy wylądowałyśmy na zakaźnym z jakąś baterią, która wywoływała u niej biegunkę. Trzeciego dnia zaczynało być dobrze, a czwartego Julka złapała rota. Piątego dnia że mnie też już leciało biurkiem. Toaleta jedna na korytarzu, a gdy wychodziłam z sali to córka darła się jak zarzynana, bo bała się białych kitli. Zajebiście było!

  5. Taka Ja. Uśmiałam się do łez. Moja przygoda nie byla śmieszna, tylko mega hardcore. Można by ja nazwać jak cykl DISCOVERY "chwila przed katastrofą". Siedzę z dzieckiem u nas w sypialni i nagrywam filmik dumna z tego, że moje dziecko stalo sie już bardziej mobilne i zaczyna raczkować i wspinać się po czym się da. Koło łóżka mam szafki nocne, których owa nazwa jest daleko na wyrost. Ot 30×30 cm z dwoma mikro szufladami i blatem, co by na tym szklankę wody postawić. Matka zadowolona, dziecko zajęte otworzyło szufladę i przegląda jej zawartość. Skończyłam nagrywać. Spojrzałam na telefon żeby go wyłączyć a tu….. jebudut pierdut szafka leży, sklanka pobita, woda rozlana. Syrena w postaci mojej córki wyje. Nie minęło 15 sekund dziadki lecą co się stało (mieszkają na parterze). Otóż moje dziecko nacisneło na otwartą szufladę co przeważyło szafkę i upadła prosto na nią. Całe szczęście skończyło się na płaczu i pobitej szklance.

  6. Oboziu. Jelitowka. Szpital, izolatka 2x2m bliźniaki, ja i mąż. Wszyscy srajacorzygajacy. Najgorszy koszmar. 3 dni wycięte z życia.

    Starszy z bliźniąt chyba polubił kupę i przez 1,5r jak mógł to smarowal nią wszystko.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.