Rok 2017 rozpoczęłam w murach kliniki przy ulicy Polnej w Poznaniu. I to był naprawdę cudowny rok. I przyznaję szczerzę jeden z najszybszych jakie pamiętam. Być może dlatego, że dużo się działo, a może też dlatego, że przy dzieciach zegar przyspiesza (a przyspiesza jeszcze bardziej przy drugim dziecku) – ku mojej niestety rozpaczy. Wycisnęłam z tego roku wszystko co najpiękniejsze i wszystko to co mogłam. Więc zapraszam Was do małego podsumowania!
W styczniu zostaliśmy rodzicami ponownie. Dokładnie 3 stycznia o godzinie 8:24 świat powitał Stasia, a Staś świat. Nie tak jak chcieliśmy – zdecydowanie nie. Do dzisiaj sobie pewnych rzeczy nie wybaczyłam, lecz chyba niewiele mogłam sama zrobić (a może mogłam?) i czasu nie cofnę. W wyniku podania mi narkozy do cesarskiego cięcia, Staszek przyszedł na świat zaledwie z 1 punktem i ten 1 punkt otrzymał za serce. Oboje wybudzaliśmy się w tym samym czasie na OIOMach na dwóch różnych piętrach. To był również duży sprawdzian dla mnie w temacie karmienia piersią, bo miałam strasznie pod górkę.
Niesamowitym widokiem było również poznanie się chłopców. Wzruszenie ściskało gardła. Jaś wziął Stasia na ręce i ciągle powtarzał: „To mój brat! To naprawdę mój brat?! Jest taki piękny!”. Dzisiaj jest najlepszym starszym bratem jakiego tylko można sobie wymarzyć, mimo iż mieliśmy dużo obaw jak Jaś zaakceptuje Staszka.
Poznałam też smak bycia mamą w połogu. Staszekmiał żółtaczkę niewymagającą hospitalizacji dużo spał, trzeba go było wybudzać na karmienie. Zdiagnozowano mu wtedy oczywiście internetowy NOP i wybuchła mała aferka szczepionkowa, bo – och mój Boże – jak ja mogłam szczepić wcześniaka! No mogłam. 😉 Dodatkowo bycie mamą w połogu, która zbyt dużo do zrzucenia nie miała wywołało ogromne poruszenie. Ja wtedy w hormonach ciążowych siedziałam przed laptopem i prawie płakałam. Mój mąż nie ogarnął. Ja w sumie też. Baby są strasznie zawistne …
W maju zrobiłam coś szalonego i do dzisiaj uważam, że drugi raz bym chyba się nie odważyła. W ciągu jednej małej chwili podjęłam decyzję, spakowałam siebie i Staszka w małą, podróżną torbę i pojechałam do Warszawy opowiadać o ubieraniu niemowląt, a właściwie o „Aferze Czapeczkowej„, bo niezliczoną ilość razy na blogu wybuchała dyskusja dlaczego moje niemowlę nie ma czapeczki. Staszek miał 4 miesiące. I to była najdłuższa i najbardziej hardcorowa podróż na jaką kiedykolwiek się zdecydowałam. Po prostu samotne podróżowanie notabene 400km w jedną stronę, z dzieckiem takim jak Staszek to naprawdę porywanie się z motyką na Księżyc. I choć mój Księżyc był stolicą, a moja motyka słodkim hajnidem, to zdecydowanie uważam, że jeżeli kiedykolwiek jeszcze będę miała okazję z różnych przyczyn odwiedzić stolicę, to albo samej, albo z resztą #PawlakTEAM.
Lipiec! Staszek miał pół roku i wypadł bratu z wózka. Mąż mi wtedy mówił, że mam tego nigdzie nie opisywać publicznie, bo mnie zjedzą, no i ja mu przyznałam rację i potrzebowałam naprawdę wielu tygodni by nabrać do tego wydarzenia dystansu, tym bardziej, że pocieszałam Jaśka, że jak będą dorośli to będą się z tego śmiać.
Sierpień był miesiącem w którym dostałam solidną lekcję. Przez własną głupotę podałam hakerom własne dane do konta na fejsie i zabrano mi grupę dla rodzicow wcześniaków (grupę odzyskałam po kilku dniach). Jak się później okazało, był to tzw. „rajd po grupach”, a hakerów kompletnie nie interesowały ogólne konta użytkowników, tylko grupy. Dlatego na moje szczęście, cały mój fanpage był nienaruszony, podobnie jak moje prywatne konto, co więcej wiadomość, którą dostałam od hakerów usunięto z moich wiadomości.
Znaleźliśmy się wtedy na kilku portalach, na wielu fanpage. Sytuacja zrobiła się głośna i wszystko polało się falą. Była to również ogromna fala krytyki i (często) anonimowego hejtu. Dużo jednak krytyki było dla mnie zrozumiałej, to była konstruktywna krytyka i ja naprawdę na nią zasługiwałam. Osoby, które mnie krytykowały miały do tego pełne prawo, bo to ja dałam ciała, to ja spierdzieliłam sprawę i to ja wystawiłam grupę z tysiącami historii na lincz internetowych trolli. Byłam w 100% winna i nie zamierzałam i do dzisiaj nie zamierzam się z tej sytuacji wybielać. Wręcz przeciwnie – uważam, że na to wtedy zasłużyłam, bo jednak ciąży na mnie jakaś odpowiedzialność.
Co do hejtu … Nie mam nic przeciwko pewnym sprawom, bo pisanie, że nie pamiętam kiedy urodziły się moje dzieci i w jakich tygodniach śmieszy, jednak mieszania w to moich rodziców kompletnie nie akceptuję. Wiem, że są osoby, które mnie nie cierpią, mam świadomość ich istnienia, ale przypominam sobie o nich rzadko. Po prostu nie mam czasu za bardzo myśleć o osobach, które niewiele (a w większości nic) dla mnie nie znaczą. Ja się od takich ludzi odcinam. Oni wiedzą, że ja istnieję i tracą na mnie czas. Ja wolę ich ignorować, bo mój czas jest zbyt cenny na takich ludzi. I wcale tego nie żałuję. Wtedy też zaczęły się spekulacje, że grupę z pewnością oddałam dobrowolnie, a wszystko było zaplanowaną strategią marketingową dla nabicia wyświetleń, bo musiałabym władować w taką reklamę wiele polskich złotych.
Na moje jednak szczęście dostałam ogromne wsparcie od „moich” wcześniaczych mam. One nie miały do mnie żalu, one mi dały ogromną siłę do walki o grupę. One pisały dziesiątki wiadomości: „pomożemy Ci to zbudować od nowa” „damy radę” „nie łam się!”. Ja wtedy uroniłam łzę, nawet niejedną.
Grudzień nadal trwa. Ale już dzisiaj mogę napisać, że był bardzo intensywny. Miałam dużo pracy blogowej i bardzo się cieszyłam, że kilka wpisów sponsorowanych w bardzo krótkim odstępie czasu były przez Was w pełni zaakceptowane i mieliście do mnie tak dużo zaufania. W tym miesiącu też mogłam Wam opublikować i wreszcie pochwalić się, że napisałam specjalny rozdział o karmieniu piersią wcześniaków do „Mlecznej drogi” – magazynu, który dostępny jest w darmowym PDF do ściągnięcia, oraz będzie w szpitalach w całej Polsce. Wszystko w ramach kampanii Ministerstwa Zdrowia „Mleko mamy ma moc”.
Co do samego karmienia piersią – ku mojemu wielkiemu zdziwieniu – jeden wpis na fanpage wywołał ogromne poruszenie, oraz wywołał burzę, którą usunęłam, bo uważałam, że strasznie niefajnie wygląda i trwa i trwa i nie można się od niej odpędzić. Napisałam post w którym prosiłam aby ciągle i ciągle nie namawiać mnie na mleko modyfikowane, bo nie zamierzam przechodzić na nic gorszego jakościowo i nic drogiego, skoro mam coś lepszego i darmowego. Zostałam wyzwana od terrorystek laktacyjnych, która sprawia przykrość matkom karmiącym mlekiem modyfikowanym. A ja powtarzam do znudzenia – pisanie prawdy nie jest pstryczkiem w Wasz nos, bo matkom należy się prawda, a nie głaskanie po główce i zaprzeczanie dla lepszego samopoczucia. Można się na mnie wściekać, wyzywać, tupać nóżką – lecz mleko kobiece jest lepsze i darmowe niż mleko sztuczne. Czy to oznacza, że jesteście gorszymi matkami? Ja tego nigdzie nie napisałam, same się szufladkujecie, wmawiając innym, że Wasz szufladkują. Błędne koło.
Byłam też elfem, sprzątałam milion razy choinkę, a w końcu się jej pozbyłam, bo wystarczy mi zamiatanie milion razy po psie kłaków.
W tym roku też powstał niesamowity duet Vader&Staś. Z początku ich miłość, a właściwie pierwsze chwile razem, wywołały dość spore poruszenie w różnych częściach internetu, a jedno z pierwszych zdjęć było dość długo komentowane. Ludzie podzieli się na dwa obozy – jedni, którzy twierdzili, że to coś niesamowitego i drudzy, którzy krytykowali przebywanie tak blisko psa z funkcją lizania przy noworodku, na dodatek wcześniaku. Podobne poruszenie wywołał filmik na którym Vader liże Stasia po uchu. Filmik miał tysiace wyświetleń i wiele udostępnień, dodatkowo była pod nim zażarta dyskusja. Ja wtedy szybko zrozumiałam, że wrzucenie tego filmu to był strzał w dziesiątkę. Pokazałam mniej higieniczną część przebywania pod jednym dachem psa i dziecka i zdałam sobie sprawę jak wielu ludzi tego nie rozumiało i o tym nie wiedziało. Dzisiaj wszyscy wiedzą, że Vader&Staś to najlepsi przyjaciele.
Jeden z lekarzy nam również powiedział, że pies to niesamowity prezent dla odporności dziecka jaki można dać na starcie. I tego się trzymam! Mimo miliona bakterii z którymi Staszek się musiał zmierzyć, bo już mając 3 tygodnie po drugiej stronie brzucha, jego brat przywalił gorączką, kaszlem i katarem. Czy byłam przerażona?! Mój panie! Oczywiście! Co więcej odwiedzałam prywatnie lekarzy co któryś dzień, bo przed oczami ciagle miałam Jaśka, który łapał non stop zapalenia oskrzeli. Dopiero jeden lekarz, ten co to prowadził nam Jaśka bardzo dobrze, w pewnym momencie mnie przystopował i powiedział, że mam przestać patrzeć na Stasia przez pryzmat Jasia,bo to po pierwsze: zupełnie inne dziecko, po drugie: on jest zupełnie zdrowy. Pamiętam też, że z uśmiechem powiedział: „Coś z pani dziuplą jest nie tak, że chłopcy tam nie chcą siedzieć!”.
Przystopowałam. Na moje zdrowie. Psychiczne.
Przez cały rok wyciskałam też wszystko to co mogłam z okresu niemowlęcego. To był naprawdę piękny okres niemowlęcy. Niezbyt łatwy, bo nocki mnie wykańczają po dziś dzień, z wieloma upadkami i jeszcze większą ilością braku wiary w siebie i swoje możliwości. Ale patrzenie na zdrowe dziecko, chodzenie ze zdrowym dzieckiem na spacery, takie bardzo beztroskie macierzyństwo to najpiękniejszy dar jaki otrzymałam w roku 2017!
Kobieto! Nawet nie wiesz ile siły mi dałaś w tym roku. Od marca, kiedy to w 20tc trafilam pierwszy raz do szpitala i uslyszalam, ze saczy nam sie plyn i na tym etapie nic nie moga zrobic, przez wiosenno-letnie miesiace mojego bycia wiezniem w domu. I ja wtedy podziwialam sobie Staszka i czekalam i sie modlilam zeby mój Jan przeżył. I czasem sobie płakałam, czasem śmiałam się razem z Wami, Pawlakami. Przez kolejne pobyty w szpitalu i lezenie, caly czas gdzies tam Was śledziłam. Jesli się zastanawiasz czy warto, to pewnie niejedną taką ciężarną albo mamę ratujesz i trzymasz w pionie. Jan urodził się w 38tc, przez cc, ale z 10 punktami. Dziękuję! Trochę też psychicznie to dzięki Tobie przetrwałam. I piersią karmić też uczyłam się „na sucho” z Wami. Ucałuj Chłopaków ode mnie, Szczęśliwego Nowego Roku. Ratuj kolejne mamy, robisz to dobrze. Buziaki!