Wreszcie się doczekaliście! Oto post jak zaraziłam się chustoświrstwem, stałam się matką chuStaszka, w krótkim czasie stałam się posiadaczką 4 chust, jak bardzo to pokochałam, o kryzysie naszym i o tym, że byłam krok od … porzucenia moich marzeń o noszeniu dziecka! Siadajcie!
Oto nasze pierwsze wiązanie. Nie motałam się sama, bądźmy poważni. Pomagała mi Asia – Chustomaniaczka, która jest Certyfikowanym Doradcą Noszenia ClauWi. Staszek miał dopiero 3 tygodnie i ważył niecałe … 3 kilogramy! Asia użyczyła nam wtedy swoją chustę, którą dysponuje dla rodziców wcześniaków, jest węższa od standardowej.
O tym, że będziemy nosić w chuście wiedziałam już w momencie ujrzenia na teście dwóch kresek. Miałam wtedy obłędnie dużo wydatków – od hiper drogiego prowadzenia ciąży z badaniami, po kompletowanie wyprawki (po starszaku nie zostało praktycznie nic …), i nie mogłam za bardzo myśleć o jakiejś wypasionej chuście. Do teraz rękoma bronię się przed moją wymarzoną Woven Wings, ale ponad tysiak, to dla mnie póki co cena zaporowa. Moja pierwsza chusta kosztowała więc niecałe dwie stówy i choć nie była to ani wymarzona, ani nie były to moje kolory, jakiś sentyment do niej miałam, bo była pierwsza – chociaż dawno już ją sprzedałam.
Moje koleżanki chustowały i ja często widziałam jak to robią. Myślałam wtedy „o wow” i byłam tym mega zafascynowana. Tak chyba narodziła się moja miłość, choć wtedy kompletnie nie brałam pod uwagę drugiego dziecka – no Ci co ze mną od tych 4 lat przeszli ze mną przez moje „never ever” i hasło „jedynacy sa spoko”.
Ale potem się zakochałam …
Ehawee! Miałam je na macankach. Cudo. Po macankach chciałam ją kupić, ale musiałam przyhamować z wydatkami. Byłaby to moja druga chusta w ciągu dwóch tygodni, a moje wydatki piszczały głosem rozsądku „hej,hej! zaraz uruchomisz debet!”, a głos chustoświrstwa w mojej głowie mówił: „e tam, nikt nie zauważy, zaraz się wyrówna!” głos rozsądku zwyciężył. Dzisiaj trochę żałuję.
Moje ukochane krople od Lenny Lamb. Sprzedałam je, zaraz po tym jak Staś zbuntował się i chusty go parzyły. Mieliśmy wtedy punkt kulminacyjny w wzmożonym napięciu mięśniowym i Młody sam dał mi znać, że pora „mnie nie wsadzać”. Myślałam, że do chusty już nie wrócę. Mąż widząc trzy chusty stwierdził, że leżą i się kurzą, jest to totalnie bezsensu. Więc zostawiłam sobie moje wykochane sowy a dwie pozostałe sprzedałam. Tak z czterech chust została mi jedna jedyna … Spokojnie, uzupełnię stosik (mam nadzieję, że mój mąż tego nie przeczyta :p ).
Obecnie Stasia możemy już spokojnie chustować, uczę się i uczę plecaka prostego, bo jest mi o wiele łatwiej wsadzić go na plecy niż chodzić z nim z przodu. Mam chory kręgosłup i takie 8 kilogramowe obciążenie jest czasem ponad moje siły. Poza tym ze Staszkiem jest tak, że choć nosić go mogę, to nie długo – raz, ze względu na wnm w kończynach górnych, a dwa ze względu mój kręgosłup. Chustę lubię w momentach, kiedy muszę ugotować obiad, wysprzątać mieszkanie, a Staszek potrzebuje mojej bliskości.Wtedy jest po prostu – niezawodna! Czasem Staszek nawet w niej zasypia. No i jak byliśmy w zamku w Gołuchowie wózek zostawiliśmy na dziedzińcu, a Staszka zamotałam w chuście i była to najwygodniejsza opcja. Gdzieś w 3/4 trasy po prostu zasnął.
Na początku chustowanie mnie przerażało. Jak pierwszy raz miałam zamotać lalkę chciałam się naprawdę wycofać. Uważałam, że to nie dla mnie. Na dodatek miałam potem motać mniejsze od tej lalki dziecko. I ciągle zastanawiałam się czy jestem na to gotowa. Chciałam iść na skróty i poczekać do momentu aż Staszek będzie na tyle duży by móc wsadzić go do nosidła. Razem ze mną wtedy uczył się wiązać mój mąż. Jemu szło o wiele lepiej niż mi, naprawdę – ale to on się poddał w pewnym momencie, a ja z kolei poszłam dalej. I tak ja chustuję, on czeka za nosidłem.
Generalnie nie dziwię się tym, którzy mają te same obawy w chustowaniu co ja na początku. Tu wywinąć, tam dociągnąć, tu przytrzymać, tam zawiązać, tu pod nogami, tam pod pupą więcej/mniej, tu za dużo, tam za mało materiału, plecy nie takie, motylek za słaby. W Polsce ogólnie przywiązuje się do prawidłowych wiązań wręcz boską cześć i w sumie dobrze, bo złe wiązania mogą poszerzać u dziecka problemy np. z wnm czy onm. I choć jako tako nie ma przeciwwskazań do noszenia dzieci z problemami z napięciem mięśniowym, to jednak warto pamiętać, że każdy przypadek trzeba rozpatrywać indywidualnie i skorzystać z doradcy, który zaprezentuje Wam prawidłowe motanie! Dlatego my, póki co daliśmy sobie spokój z chustą kółkową, bo ja nie czuję się w niej pewnie i na pewno będę musiała skorzystać z profesjonalnej pomocy. A kupiłam sobie piękne kółka – żurawie ehawee!
Często pytacie oto jaka chusta na początek najlepsza. Ja zawsze Wam odpowiadam, że używana, tkana i na początku fajnie zainwestować w coś taniego, bo potem można inną dokupić, a tę ewentualnie sprzedać jak będziecie pewne chustowania. Sama na początku miałam little frog i uważam, że ich cena jest bardzo fajna, bo używane pasiaki już czasem stoją po 120 złotych nawet. Co oznacza,że cena jest naprawdę niska i na „dzień dobry” jak znalazł. Korzystam z jednego składu 100% bawełna, ale prawdę pisząc każda z moich chust jest zupełnie inna. Są oczywiście chusty z domieszkami, ale o ewentualne składy, najlepsze np. na daną porę roku warto już pytać na grupach, gdzie są więksi maniacy niż ja.
Kolejna sprawa – no bo kiedy nosidło? Staszek jeszcze nie siedzi. To znaczy siedzi jak się go posadzi, ale my go sadzamy (po uzgodnieniu tego między innymi z fizjoterapeutką) do jedzenia, bo jest to dla nas najlepsze rozwiązanie. Natomiast ciągle czekamy az usiądzie z pozycji czworaczej. Choć neurolog chciałby nas czworakujących widzieć w październiku, ja uważam, że będzie to bliżej listopada – czyli nome-omen Staszek będzie miał 10 miesięcy. Myślę, że wtedy też dopiero usiądzie, a my będziemy mogli przerzucić się na jakieś fajne nosidło no i przede wszystkim – wtedy też w roli kangura zobaczycie tatę chłopców. W żadnym nosidle niestety nie da się tak prawidłowej pozycji „wyciągnąć” co w chuście, chociaż wiem, że parę firm wprowadziło chwyt marketingowy pod tytułem: „wkładka dla noworodków” – ustalmy jednak, że to nie jest najlepsza opcja.
Mimo iż Staszek ma dopiero 7 miesięcy ja już wiem, że kiedyś będzie mi tego naprawdę mocno brakować! Ale może będę po prostu w przyszłości chustująca … babcią! 🙂