Ok. Przyszedł ten moment, kiedy postanowiłam o tym napisać. Chłopcy nie przyszli na świat w Śremie gdzie mieszkamy i gdzie oczywiście znajduje się szpital, ale i jeden i drugi urodził się w Poznaniu, w klinice ginekologicznej przy ulicy Polnej. W skrócie klinika zwana jest po prostu „Polną”. O ile z pierwszym nie miałam za dużego wyboru – mogłam rodzić tylko w placówce o III stopniu referencyjności i miałam do wyboru albo Polną albo … Polną, o tyle w przypadku drugiego dziecka ten wybór miałam. I znowu wybrałam … Polną, choć jak większość zapewne wie, miałam o tej placówce najgorszą z możliwych opinię. A mimo to … znowu tam rodziłam. Ba! Rodzić tam chciałam. Jeszcze zanim zaszłam w ciążę.
Po ciąży z Jasiem wiedziałam,że nie wszystko kończy się zawsze tak jakbyśmy chcieli. W sumie ciąża ze Stasiem też nie zakończyła się tak jak chciałam i też przed czasem. Generalnie i tak za bardzo nie mogłabym rodzić u nas w Śremie, bo szpital ma I stopień referencyjności. Słyszałam plotki, że chcą się starać o II, wtedy ciąże w 35 tygodniu mogłabym tam zakończyć. Ale obecnie nie. Więc Śrem nie jest … dla mnie. Powodów by nie rodzić u nas w Śremie miałam bardzo wiele. Więc w sumie wiedząc, że u mnie mogą się zdarzyć niespodzianki zanim jeszcze zaszłam w ciążę wiedziałam, gdzie będę rodzić. I na liście był tylko jeden szpital – Polna.
Potem dopiero zaczęliśmy szukać ginekologa. Nie odwrotnie.
Kiedy powiedzieliśmy rodzinie i znajomym, gdzie zamierzam rodzić, usłyszałam: „Tak daleko?!” albo „Ależ Noemi, przecież to masówka!” „Nie uważasz, że w Śremie byłoby bliżej i lepiej?” „A kto tam do Ciebie będzie jeździł?” „A jak zaczniesz rodzić, a wszyscy będą w pracy?!” (tego chyba bałam się najbardziej). Oraz historie: „Wiem, że już tam rodziłaś, ale pamiętasz chyba, że Polna to jeden z najgorszych szpitali o jakich słyszałam. Masówa, konowały, wiesz ile ciąż spieprzyli?!”.
Dlaczego Polna?
1. Miałam tam lekarza. Bardzo dobrego lekarza. Więc miałam zawsze do kogo się odezwać, a jak mnie przejęli inni lekarze, to zawsze, ale to zawsze konsultowali wszystko jeszcze z moim lekarzem. Ktoś prowadził moją ciąże od początku i ją zakończył – szczęście w nieszczęściu. Więc jak została np. podjęta decyzja o sterydach, to ja jeszcze miałam możliwość omówienia tego z zaufanym lekarzem, a więc moim – dlaczego tak a nie inaczej i czy to na serio konieczne. W ciąży z Jasiem tego komfortu nie miałam, a jedyne czego mogłam się dowiedzieć, to z szybkiego obchodu rano i to jeszcze wtedy jak lekarze mieli dobry humor. A rzadko poświęcali mi czas. Byłam trochę traktowana jak cień. I widoczna była ta różnica między mną, a pacjentkami tamtejszych lekarzy.
2. Polna jest szpitalem o III stopniu referencyjności. Oznacza to, że mogą odbierać porody przed czasem, mają specjalistyczny sprzęt i specjalistów od „trudnych przypadków”. Nie tylko w zakresie położniczym, ale ogólnie w zakresie ginekologicznym. To tam rodzą się wieloraczki, skrajne wcześniaki, ratuje się życie ludzkie. Mimo iż Fundacja Rodzic po Ludzku nie jest zadowolona z faktu, że około 40% porodów tam odbywa się tam metodą cesarskiego cięcia. Trzeba wziąć na poprawkę, że oni mają tam na co dzień takie przypadki o których czytamy tylko w gazetach, lub słyszymy w opowieściach, a których mamy nadzieję nigdy nie będziemy bohaterkami. Jest to więc szczególne miejsce. Miejsce cudów. Niestety – również miejsce ogromnej ilości tragedii.
3. Pracują tam jedni z najlepszych specjalistów w Wielkopolsce.
Z mniej ważnych, ale jednak wartych poruszenia kwestii :
- Polna ma mega pyszne posiłki.
- dobrze urządzone pokoje z łazienkami przydzielonymi do pokoi – kiedy na początku grudnia lezałam na ODO byłam w sali trzyosobowej, gdzie jedna łazienka była na dwa pokoje. Potem leżałam w dwuosobowej sali, gdzie łazienka była tylko nasza – tzn. moja i drugiej kobiety, która ze mną wtedy była. Notabene – od drugiego dnia świąt, do mojej chwalebnej cesarki leżałam z dwoma kobietami – z jedną i drugą mam kontakt do dziś. A. do dzisiaj wspomina czasem w jakiś komentarzach, że zawsze ma przed oczami moją minę jak ona szykowała się na cesarkę, a ja po badaniu weszłam i powiedziałam zszokowana, że jutro ja. Ach – cóż to był za emocje!
Na początku grudnia trafiła tam po raz pierwszy. To było planowane przyjęcie. W piątek rano dzwoniłam, że mam skierowanie na dany oddział, kazali przyjechać w poniedziałek na 7 rano. Oczywiście nie oznacza to wcale, że byłam o 7 rano pierwsza w kolejce, ale tak się fajnie złożyło, że byłam drugą osobą obsługiwaną i tego dnia nie było (przynajmniej o tej 7 rano) wielkiej kolejki.
Wtedy była to tylko obserwacja + podanie sterydów na rozwój płuc. Ja byłam wtedy na totalnym chilloucie, bo nawet mi przez myśl nie przyszło, że ja za dwa tygodnie od wyjścia ze szpitala, trafię tam znowu, ale tym razem ze skurczami … porodowymi. Ani również nie brałam pod uwagę, że miesiąc później będzie już po wszystkim. Ja przecież miałam donosić cudnie do moich urodzin … Czyli na początek lutego.
Resztę znacie. 25 grudnia wieczorem na MP opublikowałam post:
I to było serio zabawne, bo ja byłam święcie przekonana, że przegięłam z żarciem – kapusta z grzybami zapychana sernikiem – tego nic w moim życiu nie przebiło. I jakie było moje zdziwienie rano, kiedy nie mogłam wstać z łóżka, w nocy co chwilę biegałam do toalety i w końcu mówię do PT, że o matko i córko, której nie posiadamy, to są chyba skurcze, wzięłam telefon, zadzwoniłam do mojego prowadzącego z życzeniami Wesołych Świąt, paniką w głosie, że „34 tydzień!”, a potem raz dwa i robiłam świąteczne hoł,hoł,hoł zakreskowana All Inclusive Polna.
I się zaczęło …
Wieczorem zostałam wysłana na porodówkę. Jak ja tam trafiłam panował względny spokój. Ok – jedna obok krzyczała, ale zaraz potem krzyczało jej dziecko. A tak cisza jak makiem zasiał. Gdzieś około północy – znudzona okrutnie, bo byłam sama, podłączona pod KTG z jedyną rozrywką – telefonem, na którym bateria właśnie szła ku końcowi, zapytałam położnej, która co jakiś czas do mnie przychodziła czy ona mi powie jak ja już zacznę na calego rodzić, bo nie żeby coś, ale ostatni poród przeoczyłam i męża nie bylo, a teraz bardzo by chciał. Powiedziała, że jak chcę mogę już dzwonić. Więc ten mój biedny mąż budził naszego równie biednego syna starszego i zanosił go do swojej siostry, która mieszka blisko nas. Zimą. W święta. W ogóle to relanium które dostałam tak na mnie zadziałało, że na końcu owa położna wiedziała nawet, że mamy psa, który biedny zostanie teraz sam na całą noc, a ma dopiero pół roku i to nadal dzieciaczek. Zamiast mnie to uspokoić, to ja się śmiałam i jeszcze mówiłam, że na takim haju to ja mogę rodzić. W końcu chyba nie byłam jedyną która się zastanawiała czy to na pewno było relanium.
Wszystko się wyciszyło następnego dnia a ja trafiłam z powrotem na ODO.
Tu w Sylwestra razem z Anią. ,która dzień przede mną urodziła bliźnięta – pięknego Piotrusia i cudną Helenkę; doprowadziłyśmy do włączenia czujki dymu i na oddział wparował ochroniarz. Generalnie Ania stwierdziła, że ona już nic jeść nie będzie mogła, więc ten ostatni kawałek pizzy nam się należy no i poszła podgrzać w mikrofali, ale włączyła takie ustawienia i narobiła tyle dymu, że nawet nie zdążyłyśmy jednego kęsa z tej pizzy wziąć, a już do naszego pokoju przybiegła położna, że co my podgrzewałyśmy … Plus tego jest taki, że jak się załączy czujka dymu, to w przeciągu kilkudziesięciu sekund ktoś przybiegnie z gaśnicą. Sprawdzone!
A potem 3 stycznia pojechałam już na cięcie. Bęc.
Po cesarce jedyne co mnie nieco irytowało to brak wiadomości co z moim dzieckiem. Nikt nie potrafił mi na to pytanie odpowiedzieć – nie miałam pojęcia która godzina, ile spałam po tej narkozie, co ze Staszkiem, a mojego lekarza już nie było. W końcu ktoś się ulitował i poszedł do siedzące przed Blokiem Operacyjnym PT, który dał mój telefon i mogliśmy sobie pogadać. A to nie była miła pogadanka – dowiedziałam się, że Stach rozpoczął życie z 1 punktem i jest na OIOMie choć ponoć zaraz ma z niego schodzić już na Opiekę Pośrednią.
Potem trafiłam na PGII i złego słowa powiedzieć nie mogę – no może poza tą panią neonatolog, która chciała mi Młodego dokarmiać mm. Jeszcze pamiętam tylko jeden moment, jak Mały mi zjechał na dół i był taki mały i ja się pytam, czy ktoś mógłby mi pomóc go przebrać, bo serio, ja się boję go chwycić, na co jedna pani (wyobraźcie sobie ja ją pamiętam jeszcze z czasów „Jasia” jako jedyną!) pyta się, czy to moje pierwsze dziecko, ja mówię, że no nie, na co pani, ile ważyło pierwsze dziecko, że się boję chwycić 2,5 kilograma, na co ja, że no … 1450 gramów, no to zostałam … wyśmiana. Ale w taki sposób wyśmiana, że sama zaczęłam się śmiać z własnej głupoty.
Słowem – jestem zadowolona.
I na potrzeby tego wpisu przeleciałam przez jedynki, które Polna zgarnęła i kilka wyjaśnień, w jaki sposób interpretować niektóre rzeczy.
„CZEKAŁAM KILKA GODZIN NA IP!”
Generalnie z Polną jest tak, że przyjęcie na IP jest podzielone na kilka części – są przyjęcia planowe, nagłe i jakieś tam jeszcze – w każdym razie tego trochę tam jest. Dostajecie numerek i według tego numerku jesteście przyjmowane. Ogólnie może was mega wkurzać fakt, że siedzicie na niewygodnych, plastikowych krzesłach, zamiast lezeć już w łóżku ze świeżą pościelą, ale zapewniam Was, że nikt Wam tym nie robi na złość. Tam jest taki przemiał pacjentek z całej Wielkopolski że czasem te Wasze skurcze, które uważacie za koniec świata, mogę poczekać trochę dłużej niż odchodzące wody kobiety z 25 tygodnia. Chociaż mam świadomość, że wtedy wszyscy uważają, że ich problem jest jedynym na świecie. Nie będę tez ukrywać, że bylam dwa razy na tym IP i dwa razy byłam obsługiwana przez mega niemiłą kobietę, a potem moje dane były wpisywane przez inną panią z taką prędkością, że te kilkugodzinne kolejki przyjęć przestały mnie dziwić. Oglądaliście film Zwierzogród? Tam były takie Leniwce. Mniej więcej tak to wyglądało. Ja już chciałam zapytać, czy mogę sama to powpisywać będzie szybciej. I jestem jednak zdania, że faktycznie pierwsze wrażenie jak przechodzi się przez IP może hamować dalszą chęć na odwiedzenie tej placówki.
„ONI O MNIE NIE PAMIĘTALI, MUSIAŁAM MILION RAZY POWTARZAĆ”.
Oni tam mają setki pacjentek, dziesiątki przypadków, każdy jest inny. To normalne i logiczne, że będziecie powtarzać każdej zmianie i każdej położnej z osobna coś, co Wam się wydaje najważniejszą rzeczą na świecie. Jak np. mleko modyfikowane, albo że nie wyrażacie zgody na kąpanie dziecka. Albo po prostu macie inne wymagania niż standardowe. Na grupie „Rodzę na Polnej 2017” mieliśmy taką księżniczkę, która musiała sobie koniecznie zrobić paznokcie u stóp i dłoni na cesarkę, żeby wyglądać jak człowiek, z pretensją jak w XXI wieku po porodzie mogą dawać dziecko matce, przecież ona się musi wyspać! I jak oni nie mogli pamiętać o niej i jej mleku modyfikowanym, przecież ona nie chce karmić! Jak to czytałam to uśmiałam się jak norka.
LAKTACYJNA PRZYSZŁA PO X GODZINACH.
Fakt jest taki, że mają tam za dużo pacjentek, za mało pomocy od laktacji. Moja rada jest zawsze taka – przygotować się do karmienia piersią jeszcze w ciąży, macie na to +/- około 8 miesięcy. Pomocy w szpitalu możecie się nie doczekać. I tyczy się to większości szpitalu w Polsce. Albo traficie dobrze, albo źle. Chociaż wiem, że na Polnej pracują tam oddane swojej pasji laktacyjnej kobiety – ale jest ich nadal trochę za mało jak na taki szpital.
NIE DOSTAŁAM ZZO!
Większość szpitalu w Polsce nie reflektuje ZZO podczas porodu. Z dwóch powodów – po pierwsze ma sporo skutków ubocznych, a po drugie – najważniejsze – brakuje anestezjologów. Natomiast mi na porodówce proponowano dolargan. Jest też dostępny gaz rozweselający.
NIE MIELI DLA MNIE MIEJSCA!
Niestety. Czasem nie mają miejsc. Tak po ludzku. Pierwsze dziecko rodziłam w takim dniu, że ledwie jedna kobieta urodziła, a już ją brali, by położyć mnie. Ręce pełne roboty, nie wiadomo było pewnie gdzie je włożyć, jedna za drugą rodziła akurat TEGO DNIA. Stąd pewnie to stereotypowe nazewnictwo, że Polna to „taśmociąg”. Ostatnio czytałam, że niektóre to już nawet w salach zabiegowych rodziły. #500plus daje o sobie znać w 2017! To żart jakby co!
Podobnie czasem panie są oburzone, że po standardowym badaniu, odsyłają je do domu. I nie kładą na te 3 doby w szpitalu. Pamiętajcie – na Polnej czasem leżą kobiety, które potrzebują tego miejsca bardziej i możecie zajmować miejsce jakiejś kobiecie, która w 25 tygodniu właśnie rozpoczyna akcje porodową.
No i to siedzenie na krzesłach i czekanie na swój przydział łóżka. Niestety – przyjęcia są od 7 rano, z kolei wypis otrzymują kobiety dopiero około … 13-14.
MÓJ MĄŻ MUSIAŁ ZOSTAĆ SAM Z DZIECKIEM, A PIELĘGNIARKA POSZŁA SOBIE PIĆ KAWKĘ!
Nie żeby coś, ale ani nie mam tam tylu pracowników, by na jedną pacjentkę przypadała jedna pracownica, ani nie sądzę, by tata nie mógł zaopiekować się na ten czas dzieckiem. No ludzie!
____
I teraz ode mnie. Jeżeli nie masz tam lekarza prowadzącego, a Twoja ciąża przebiega doskonale i nie grozi Ci ani poród przedwczesny, ani żadne komplikacje – rozważ Polną sto razy. Może się okazać, że nie do końca będzie to odpowiadać Twojemu wyobrażaniu, dlatego, że Polna jest szczegolnym szpitalem. Szpitalem z trudnymi przypadkami, setkami pacjentek, to jeden z największych szpitali w … Europie i największy szpital ginekologiczny w Polsce! Często atmosfera jest tam napięta, a ludzi za mało do obskoczenia wszystkich.
Byłam na Polnej z dwóch perspektyw i przyznaję, że dopiero teraz mogę napisać, że byłam zadowolona. Z kolei nie będę ukrywać, że długo uważałam, że moja negatywna opinia zwiazana z pierwszym porodem nie powinna ujrzeć światła dziennego, bo powinnam dziękować, że mam dziecko, a oni mi to dziecko odratowali. Dzisiaj wiem, że aby cokolwiek zmienić – trzeba głośno mówić o niedogodnościach. Po pierwsze – nikt nie ma prawa na Was krzyczeć, wyzywać Was. Po drugie – szpital ma obowiązek reflektować Wasz plan porodu, ale pamiętajcie, że nie zawsze wszystko jest możliwe do wykonania. Nie istnieje w teorii coś takiego jak „Cesarka na życzenie” i to czy zostanie wykonana czy nie jest zależna od lekarza – prowadzącego, lub tego który Was przyjmie. To nie jest tak,że mozecie sobie zdecydować po odejściu wód, że „proszę mi zrobić cesarkę, bo ja tak chcę”. Ja również polecam wszystko, ale to naprawdę wszystko omawiać z lekarzem. To jest naprawdę najlepsze co może zdziałać, zwłaszcza jeżeli lekarz jest ze szpitala i zna tamtejsze realia.
Dodatkowo musicie widzieć, że przy Polnej trudno jest zaparkować. Szpital jako tako nie ma swojego parkingu dla pacjentów (co nie oznacza, że Was nie wpuszczą na teren placówki jak będziecie mieli prawie dziecko między nogami czy coś), a wokoło wszystkie parkingi są płatne, a i mega trudno w ogóle te parkingi dostać wolne. Czasem trzeba szukać gdzieś dalej między blokami. Więc trzeba się na to przygotować.
Szpital oferuje koszulę do porodu i po porodzie, wkładki poporodowe. Dla dziecka pieluszki, czapeczkę, kocyk. Codziennie po kąpieli zmieniana jest pościel, chyba, że dziecko wcześniej będzie potrzebować zmiany. Swoje zabierasz tylko chusteczki nawilżające dla dziecka i to co na wyjście (lub to co uważasz za słuszne dla dziecka – możesz zarowno ubierać dziecko w swoje ubrania, jak i używać swojej koszuli po porodzie). Polecam wziąć swój laktator, mi bardzo ułatwił życie. Oraz jak będziesz korzystać z majtek poporodowych to sprawdzić, czy są ok przed porodem. Ja kupiłam „swój rozmiar”, którego następnie po porodzie nie mogłam wcisnąć na tyłek i szybko wysyłałam męża po inne. Miały strasznie zaniżony rozmiar. Najlepsze są te wielorazowe, bo jednak wpadki z ubrudzeniem może się zdarzyć często i gęsto.
Jak się kiedyś zdecyduję na wersję 3.0 to Polna też będzie pierwsza na liście!
Dodaj komentarz