Planowanie ciąży po wcześniaku. Cz. I
600 złotych miesięcznie, kwas foliowy brany lata świetlne przed podjęciem TEJ decyzji, szereg badań i czterech specjalistów. Tak mniej więcej rozkłada się mój bilans. Własny. Dodaj do tego bezdyskusyjnie wszystkie zęby, aby nie było w nich najmniejszej dziurki, najmniejszego ubytku. Leczenie kanałowe przede mną. Dzisiaj. A za jakiś czas, kto wie …
Tym wpisem rozpoczynam sagę „Planowanie ciąży po wcześniaku„, które będą pojawiać się średnio raz w miesiącu.
Prawdziwym wyzwaniem było znalezienie lekarza magika. Pal licho cena, myślałam naiwnie. Kiedy jednak przed oczami rozpostarła mi się wizja płacenia co wizytę 250-300 złotych, wstrzymałam oddech. Rozłożyłam to na miesiące, obliczyłam dojazdy, wreszcie badania i wyszło mi ponad 600 złotych miesięcznie. Ponad, bo przecież wizyty w ciąży zagrożonej są czasem co dwa tygodnie, średnio co trzy. Bądźmy poważni … A dojazd 50 kilometrów, a wreszcie badania, za które z prywatnych gabinetów się płaci. Właśnie dotarłam do jakiś 7, może 8 stów. Całość ciąży? Około 5-6 tysięcy złotych. Tygodniowe wakacje w Grecji dla naszej trójki.
Znalazłam GO. Nie było trudno. Jedno hasło na odpowiedniej grupie, a potem czytanie opinii, czy aby na pewno ON i czemu akurat ON, a nie jego tańsza wersja bez profesora przed nazwiskiem. Tylko ja potrzebowałam kogoś, kto będzie 24h pod telefonem – piątek, świątek czy niedziela, druga w nocy czy piąta po południu. Kto będzie wystarczająco dobry, by poprowadzić ciążę moją, bo przecież sorry-memory, ale będę najbardziej wkurwiającą ciężarną w dziejach ludzkości i na końcu kogoś z nas zawiną w kaftan. Wizytę pierwszą miałam na luty, ale zachorowałam, przeniesiona na … kwiecień. Dzień przed siódmą rocznicą, kiedy wszystko się zmieniło.
Z zazdrością patrzę na moje koleżanki, które właśnie są w trakcie tworzenia, bądź rodzenia, bądź wychowywania wersji 2.0, 3.0 a nawet 4.0. Zazdroszczę im tej beztroski, której ktoś mnie pozbawił siedem lat temu. U mnie wygląda to mniej więcej tak: „O borze szumiący, będę biegać co 10 minut do toalety i sprawdzać czy wszystko jest w porządku.” A potem: „O k^&@ a jak coś pójdzie nie tak?! Na bank coś pójdzie nie tak!” i wisienka na torciku o imieniu Jan: „NIE BĘDĘ MIAŁA WIECEJ DZIECI, BO OSZALEJE! DRUGIE PEWNIE DA JESZCZE BARDZIEJ POPALIĆ.”
Przychodzi myśl, że może do 2020 roku się wyrobimy, bo prawda jest taka, że uknułam spisek przeciwko samej sobie, że rodzę przed trzydziestką, a nie ma bata, że inaczej. PT nostalgicznie wychodzi z założenia, że on będzie się niepostrzeżenie zbliżaj do wieku średniego i jemu się nie chce. Wizja córka? Dwie baby? A może by tak zostać w miejscu w którym jesteśmy. Dzieciak prawie odchowany, absorbujący, że niech dunder świśnie, ale już na tyle duży, że się ogarnia sam. I komu się chce od nowa? Przypominam sobie te pierwsze nocki Jana, że kompletnie nie kumaliśmy co on do nas płacze. Nażarty jak bąk, pielucha sucha, przytulany, noszony, bujany a on i tak ryk. Zrozum niemowlę? Wtedy pierwszy raz złapałam się myśli: „Nigdy więcej.” Hormony tańczyły pogo, mój organizm dawał mi znać, że 2 godziny snu to trochę za mało, a ja sama siedziałam czasem i wylewałam wielkie jak grochy łzy dochodząc do wniosku, że decydowanie się na drugie dziecko to czysty masochizm. I jak te baby tak mogą?
Dzisiaj stoję w innym miejscu niż stałam wtedy. Wtedy byłam gówniarą, którą nie interesowały tygodnie ciąży, a jedynie miesiące. Chociaż do lekarza na NFZ (o ja naiwna!). Przeglądałam czasopisma dla rodzicow bez większego zainteresowania rozwojem w danym tygodniu ciąży. Brałam witaminy, ale ich skład traktowałam na równi z chińskimi znakami. Nie musiałam leżeć (do pewnego momentu), więc byłam aktywna. Nic nie planowałam, nic nie robiłam ponad to co chciałam i mogłam. Kompletnie nie docierały do mnie informacji, że mogłoby coś pójść nie tak. Nie czytałam o porodach, o ich przebiegu, nie chciałam słuchać koleżanek, babć i ciotek, które „miały to za sobą.” Słowem – byłam jedną z najbardziej nieświadomych ciężarnych jakie nosiła ta ziemia. I było mi z tym dobrze.Tylko, że potem w ciągu kilku godzin nauczyłam się nie tylko tygodni ciąży i dni. Wiedziałam dokładnie w którym momencie jestem i ile DNI jeszcze zostało, oraz szacowaną wagę dziecka. Wiedziałam co jest rozwinięte i ile procent szans ma …
Posiadam aktualnie zupełnie inne inną wiedzą i inne zasoby finansowe. Świetne ubezpieczenie zdrowotne, z atrakcyjną kwotą za urodzenie dziecka. Mam stałą pracę ze stałą umową, co daje mi nie tylko płatne L4 w ciąży, ale jeszcze solidną podstawę macierzyńskiego. Wiec pada to pytanie: „Dlaczego jeszcze NIE?” Strach. Jedno słowo, które rozmywa całą moją wizję. A co jak znowu urodzę przed czasem? A co jak znowu coś pójdzie nie tak? Czy jestem w stanie to dźwignąć jak wtedy? A jak poronię? A jak …
Pytań mnożę w nieskończoność, jakby moja tabliczka mnożenia była gigantycznych rozmiarów. Patrzę w lustro, pełna nadziei, a zaraz potem wszystko gaśnie, jak zdmuchnięta świeczka.
Ale potem widzę to.
I chciałabym to przeżyć jeszcze raz. Na spokojnie.
26 comments