Macierzyństwo jest nienormalne.

Kiedy publikowałam dwa lata temu wpis „TRUDNA MIŁOŚĆ„, czułam się nie do końca pewna jak zostanie odebrane przyznanie się do czegoś, co społeczeństwo odpycha i czemu zaprzecza. Ja w tym tekście przyznawałam się do tego, że miłość od pierwszego wejrzenia to ściema i sama musiałam się miłości do dziecka nauczyć. I trochę mi to zajęło. Byłam wtedy na siebie zła, wściekła i rozczarowana. Dzisiaj wiem, że miałam deprechę, czy też ładnie nazwany baby blues. Normalne zjawisko, którego zabrakło w kolorowych czasopismach. Jak i wielu innych rzeczy.

Kocham Chylińską z dwóch powodów. Po pierwsze: jest zajebistą piosenkarką, a po drugie (bez owijania w bawełnę) powiedziała kiedyś głosem wielu kobiet, które rozczarowały się macierzyństwem. Ja również się rozczarowałam. Rozczarowałam się, bo okres niemowlęcy, który mi wszyscy tak pięknie opisywali był najgorszym etapem w moim życiu. Bo poród, który ponoć jest do przeżycia, ja traktowałam jako pewniak, że umrę, bo boli jak diabli, bo nie dam rady, bo mnie rozerwie. Bo zanim moje dziecko zaczęło mówić ludzkim głosem, porozumiewało się ze mną w języku afrykańskich plemion, do którego nie dostałam słownika. Bo spałam po dwie godziny i tylko ten na górze (o ile istnieje) wie jakim cudem się tak da. I nadal na myśl o pierwszych dniach mam ciarki po samą dupę.

Ja pamiętam, dokładnie pamiętam jak się cieszyłam jego powrotem do domu. Kącik cudnie urządzony, łóżeczko, pościel nigdy nieużywana, piękna, wyprasowana, wyprana. Dla niego. Ja pamiętam jak się wszyscy cieszyliśmy, jakie to było entuzjastyczne, a potem łubudubu. Kolki takie, że zadziałały lepiej niż najlepsza prezerwatywa. Środek lata, dziecko spało w dzień na tarasie, a ja pochrapywałam na krześle ogrodowym. Bujałam go w nocy nogą w nosidle, w nadziei, że zaśnie od skarpetek. Kompletnie nie wiedziałam o co mu biega, czemu płacze, czemu nie mogę go uspokoić, dlaczego nie może zasnąć, dlaczego ja nie mogę zasnąć, dlaczego on już śpi, a ja nadal się wsłuchuje czy aby na pewno oddycha. I dlaczego do jasnej cholery czuję się tak, jakby mi ktoś dał obce dziecko pod opiekę. Gdzie ten instynkt macierzyński, miłość jakaś? Emocje? Null. Zero. Byłam robotem. Wiedziałam, że musi jeść, muszę go przytulić i przebrać pieluchę. Ale robiłam to bez emocji. Bez uczuć, bo musiałam. Spoko, minęło, ale mój stan krytyczny pamiętam doskonale. I głośno zaczęłam o nim mówić dopiero dwa lata po narodzinach Jana, kiedy takich jak ja było więcej.

Nigdy nie żałowałam, że go mam. Żałowałam tego, że dałam się nabrać na opisy w tych wszystkich kolorowych czasopismach, które zbierałam jak w dzieciństwie karteczki. Ja naprawdę myśląc teraz o drugim dziecku, jestem przygotowana na to, że poród to nie skaleczenie się w palec, ale lot w kosmos bez rakiety. Ja już teraz wiem, że niemowlę (noworodek?) ma ten syndrom „blaszanego bębenka” o którym pisała dla Machiny Chylińska. Ja już teraz wiem, że dziecko jest najbardziej absorbującym członkiem rodziny i do dnia dzisiejszego nie wiem jakim cudem go nie znienawidziłam. Bo jeżeli ktoś w nocy krzyczy i nie pozwala mi spać, bo jeżeli ktoś na mnie rzyga marchewką/mlekiem (wpisz cokolwiek co jest jałowe i papkowate), jeżeli ta sama osoba w trakcie przedostania „na ten świat” sprawia, że drę mordę jak nigdy w życiu, by potem przez trzy dni mieć chrypę, to normalną koleją rzeczy jest fakt, że takich ludzi się po prostu nienawidzi. Tym bardziej, że przez kolejny miesiąc od narodzin bałam się usiąść i korzystać z klopa.

Ja pytam: jakim cudem ten sam człowiek (który rozwalił moje życie na części pierwsze, przez którego nie spałam, przez którego miałam ochotę wyskoczyć przez okno co najmniej 46574657987 razy i który pochłaniał TAKĄ kasę) jest dla mnie tak ważny? To jest nielogiczne, nienormalne i całkowicie nieludzkie!

Nienormalne jest również to, że musiałam robić dziwne miny, wykrzywiając gębę, żeby się uśmiechnął i co gorsza tak mnie to rajcowało, że robiłam to częściej i częściej. Nienormalne było to, że idąc na zakupy (SAMA!) bujałam wózek sklepowy, śledzona wzorkiem innych klientów, bo miałam na czole wymalowane: „Matka”. Nienormalne było to, że wchodząc do sklepów odzieżowych, gdzie ostatnie oszczędności miałam wydać na siebie, wydawałam na tego, we wózku, któremu chyba bardziej przydałaby się nowa bluzka, niż mi. Poza tym rzygi, marchewka … Po co.

Ja naprawdę byłam rozczarowana. Bo poza tymi rzygami, kupkami, zupkami, mieleniem wszystkiego ja musiałam znaleźć jeszcze czas na rehabilitację i pierdyliard poradni. Cieszyłam się nawet z tego, że wyszły mu zęby. Rozumiecie? Zęby … Każdy ma zęby! Każdy! A ja zachowywałam się tak jakby mojemu wyrosły platynowe w kwiatki i słoneczka. Pierwsze kroki, wreszcie pierwsze słowa (wreszcie mogliśmy się porozumiewać bez słownika, którego nigdy nikt nie napisał), przedszkole, szkoła.

I nagle zatęskniłam za Janem niemowlakiem. Bo Jan niemowlak był pocieszny, wesoły, cudny, piękny, mój, przytulaśny. Tak naprawdę nigdy nie sądziłam, że można tak kogoś kochać. Ja naprawdę nie sądziłam, że można tak kochać. Uczucia,którymi darzę mamę, tatę, brata a nawet PT to nic, w porównaniu z tym, czym darzę Jacha. Za Jachem wskoczyłabym w ogień, pogryzła każdego kto zrobiłby mu krzywdę.

Jach jest najpiękniejszą przygodą mojego życia. Najdziwniejszą, najtrudniejszą ale najpiękniejszą. I sama nie wiem jak to możliwe. Nie pytajcie. Tego nie da się wytłumaczyć.

Nie wierzę w życie przed dzieckiem. Wierzę w życie po dziecku. Już tak. To życie jest piękne. Nawet wtedy, jak dziecko ma syndrom „blaszanego bębenka”.

 

 

 

6 komentarzy

  1. „Każdy ma zęby! Każdy! A ja zachowywałam się tak jakby mojemu wyrosły platynowe w kwiatki i słoneczka.” – padłam! 😀
    Matki to takie trochę masochistki na to wychodzi. Wiesz, że nie masz czasu na sen, siku, ciepły posiłek, kąpiel z bąbelkami, nie masz siły na nic, padasz na pysk, a jak ten mały ssak energetyczny podrasta, to chcesz jego kopię. This is love 😉

  2. Och ach. Podziwiam że jesteś pewna. Ja modlę się o wpadkę😜😄😃. Chciała bym i boję się. Moj Mlody ma już 9 lat . a ja boję się tamtego świata …… A z innej strony dziecko to taki akumulator do życia.

  3. Ania Kowalska

    Mam w domu prawie siedmiolatka, który od pięciu lat chodza sobie po tym świecie bez górnych jedyne i dwójek (wybite). Teraz ma już pół jednej jedynki i drugą też już widać. Także wiem co to jest radość z zębów. Nie pamiętam żebym tak się czymś ostatnio jaram jak tymi perełkami. I ta ciekawość, jak on będzie wyglądał z zębami? 🙂

  4. sama prawda…miałam takie same odczucia..zderzenie z rzeczywistością! fajny post….ja przez pierwszy rok muyślałam, że nigdy więcej nie będę mieć dzieci – nie jestem masochistką – a później coś się zmieniło 🙂 znowu marzyłam o tym małym człowieczku, teraz mam dwójeczkę i na razie wystarczy 🙂

  5. A ja nigdy nie zrozumiem kobiet, które dzieci kochają "najmocniej" w życiu. Dla mnie najważniejszy jest mój partner, mój mąż, zawsze był (tak, mam dwie dorastające córy, które też kocham nad życie!).
    " Uczucia,którymi darzę mamę, tatę, brata a nawet PT to nic, w porównaniu z tym, czym darzę Jacha. "
    Ja zanim zostałam matką bardzo się tego obawiałam. Takiej ślepej miłości wręcz. Dziecko Ciebie tak kochać nie będzie (no może przez pierwsze kilka lat, potem dorośnie ;)).

    1. Mogę to odwrócić i napisać, że nie rozumiem jak dzieci można nie kochać "najmocniej". 😉 Dla mnie miłość do dziecka jest bezgraniczna i nie oczekuję nic w zamian. To czym darzę moje dzieci (dzisiaj już dwójke) jest nieporównywalnie mocniejsze niż to co czuję do męża, czy rodziców. Jest to zupelnie inna milość i o wiele potężniejsza. Bynajmniej nie ślepa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.