Uciekająca panna młoda
Na początku miałam marzenie … Suknia a’le beza, huczne wesele do białego rana, ojciec zaprowadzający mnie do ołtarza i on. Przystojny, mój, ten jedyny, błysk w oku, garnitur krojony na miarę, zakładający mi lśniąca obrączkę na palec. Z wiekiem mi minęło … Suknia a’la beza zaczęła wyglądać zbyt śmiesznie, ojciec mógłby mnie co najwyżej zaprowadzić do auta (jakby mu się chciało),bo na ślub kościelny nie ma co liczyć, a on … no cóż. Fakt przystojny, fakt, tylko mój, fakt, błysk w oku jest, garnitur krojony na miarę pewnie też by był i obrączki złote. Problem w tym, że ja nie do końca jestem pewna, czy chcę właśnie tego.
Wzięłam do ręki kalkulator. Rzuciłam miesiąc maj, głównie ze względu na Jacha. Mamy obecnie niecały rok i nie odłożyliśmy na to ani złotówki. Przyjęłam, że część opłacą mi rodzice, bo się zdeklarowali, ale drugą część opłacić musimy sobie sami. No i tu wyznaczyliśmy sobie miesiąc wrzesień jako rozpoczęcie odkładania pierwszych … ekhm … stówek na kupkę.
Nie zrozumcie mnie źle, ale kiedy jest się razem prawie 8 lat, a w przyszłym roku będzie prawie 9, ma się kilkuletnie dziecko i wspólny budżet, człowiek myśli trochę innymi kategoriach. Bo na dobrą sprawę wcale nie zaczniemy ,,nowej drogi życia„, tylko po prostu przypieczętujemy nasz długoletni związek, bo praktycznie nic oprócz nazwiska się w naszym związku nie zmieni.
Kiedy zaszłam w ciąże (zbyt młodo), praktycznie nikt nie namawiał na ślub. Ktokolwiek bąknął o tym co by wypadało, został zmiażdżony moim wzrokiem i głośnym protestem, że żadne skarby tego świata nie przekonają mnie do wciśnięcia się w białą suknię z brzuchem. Ja po prostu uważam, że nikt nie powinien brać ślubu na szybko, bez większego zastanowienia. Poza tym wtedy nie byłam pewna, czy ten związek przetrwa rodzicielstwo, a 19 czy też 20letnią rozwódką nie zamierzałam być.
Siedzę dzisiaj u rodziców. Zaczyna się temat, obracam na palcu pierścionek i burknięciem odpowiadam na pytanie mamy. Patrzy na mnie i mówi:
– Chyba nie jesteś pewna tego ślubu co?
Miała na myśli PT, ale ja nie.
Nie, nie jestem pewna. Takiego ślubu. Właśnie takiego jak to sobie wszyscy wyobrażają i jak ja sobie wyobrażałam. Kilkudziesięciu osób, w restauracji, w Zamku w Kórniku (bo cywilny). Z orkiestrą grająca do białego rana, z lejącą się strumieniami wódką. Z suknię za całą mają pensję (albo i pensję PT …), oczywiście szytą na miarę. Z nienaganną fryzurą i makijażem, który zrobi ze mnie bóstwo, którym zdecydowanie nie jestem.
– Wiesz mamo – zaczynam – ja nie chcę takiego ślubu. Ty odkładasz, ja odkładam, a potem tracimy całą tę kasę jednego dnia. Po tym zostaje mi tylko obrączka na palcu i niewykluczone, że pożyczka. Kilkadziesiąt tysięcy przeżarte, przepite. A można je spożytkować inaczej.
– Czyli jak?
Pierwsze plany jakie mieliśmy to a’la beza. Potem przyszedł pomysł na Dominikanę. Właściwie ja go rzuciłam od pierwszej chwili w której ujrzałam taką opcję. Tylko ja, PT, Jachu i plaża na Dominikanie. Ołtarzyk na środku plaży i tydzień wakacji dopięty do cudownych chwil spędzonych pod palmą. Niestandardowe, a równie drogie. Tyle, że takie nasze, a nie innych. I nie bawilibyśmy się tylko jednego dnia, ale przez cały tydzień. Śmiejąc się, wygłupiając, śpiąc w pięciogwiazdkowym hotelu i …odpoczywając. Spędzając te chwile razem.
Dominikanę odstawiłam jednak na późniejsze lata. Tak mi się wtedy wydawało. Pierścionek, który obecnie noszę na palcu to niespodzianką, którą PT sprawił mi, kiedy spędzaliśmy cudowny weekend w Sheratonie. Planował to ponoć wcześniej. Wiedział o tym jego przyjaciel i mój brat. Nikt więcej. Ja zawsze powtarzałam, że ma być wyjątkowo, mam się nie domyślać, chcę aby to była niespodziankę. I uwierzcie, była.
Skoro już na palcu mam pierścionek, zaczęły się (logiczne) pytania: ,,Kiedy ślub?„. Tak jakoś, całkiem nie myśląc odpowiedziałam, że za rok. No i się zaczęło …
– Wiecie, bo my wydaliśmy 40 tysięcy! Połowa się zwróciła, drugą połowę spłacamy do dzisiaj.
Liczę …
– A to już dwa lata spłacacie?!
– Nooo. Niestety.
Jedna noc. Dwa lata spłacania! I końca nie widać! Szaleństwo …
I słyszę. Te przyszłe panny młode. Ślub też w 2015 biorą, inne w 2016. Tak. Te z 2016 też już planują, odkładają. Wyobrażacie sobie? Odkładać sobie od … r…twarzy każdy grosz, by jednego dnia to przehulać. Odkładać dwa lata ogromne sumy pieniędzy, za które można wykupić super wycieczkę, kupić całkiem niezły samochód, albo wyremontować dom. Kwoty tak ogromne, że w końcu człowiek sam nie wie, czy chce tego czy nie.
Ja już wybrałam. Nie chcę …
Czuję, że zupełnie nie tego chcę. Nie chcę hucznej imprezy. Chcę coś małego, w stylu niedzielnego obiadku. W sukni zamówionej zapewne przez allegro, która nie będzie kosztowała więcej niż moje huntery. Tylko zamek w Kórniku pozostaje opcją niezmienioną. Z tego nie zrezygnuję.
A potem … no własnie. Potem ja, PT i Jachu wyjeżdżamy. Pakujemy trzy walizki, wsiadamy do samolotu i będziemy się cieszyć ,,nową drogą życia” pod palmami. Bez kredytów. Bez pożyczek. Beztrosko.
34 comments