Nie będę już helikopterem!
Doszłam do takiego etapu w moim macierzyństwie, kiedy ufam mojemu dziecku ze zdwojoną siłą i wiem, że mogę mu pozwolić na więcej. Może mogłabym to wdrażać już wcześniej, ale to nie moje dziecko miało z tym problem. Tylko ja. Chuchałam, dmuchałam, drżałam, biegałam i ocierałam łzy bólu, bo właśnie się przewrócił. I nie dopuszczałam do siebie myśli, że przed osiemnastką będzie gdziekolwiek wychodził bez kogoś dorosłego. Że pozwolę mu na jakąkolwiek samodzielność.
Jesteśmy pokoleniem wychowanym w latach 80 i 90. Lata 90 to był ostatni okres w którym nasi rodzice wychowywali nas w swobodzie, bez ciągłego oglądania się za innymi. Bez poczucia winny za błędy wychowawcze, krocząc niekiedy może na linii pochyłej, ale tamto pokolenie było bardzo samodzielne, bardzo rezolutne, choć może pod kątem intelektualnym rzadko można była spotkać czytającego 3latka. Ale o metodzie Domana rzadko kto słyszał. Do mas to po prostu nie docierało, bo nie było Internetu.
Dzisiejsze dzieci czytają w wieku 3 lat, obsługują komputery i tablety w wieku 2 i zdecydowanie mało czasu poświęca się ich rozwojowi społecznemu. Właściwie ten rozwój się hamuje, nierzadko pod przykryciem zajęć dodatkowych wypełniających każdy dzień tygodnia. No i wychowujemy takie życiowe ciapy po prostu …
Nigdy nie zapomnę jak biegałam po placu zabaw jak kot z pełnym pęcherzem. Zdecydowanie za często. Oczywiście wtedy miałam ku temu powód, ale wizja siedzenia na ławce i czytania gazety nie wchodziła w grę. Czułam jakąś misję siedzenia w tej piaskownicy i budowania z nim babek, a ponieważ mam raptem 156 centymetrów wzrostu z powodzeniem mieściłam się również do drewnianego domku.
Mówiłam wielokrotnie, że samodzielne wychodzenie na plac zabaw nie nastąpi prędzej niż przed osiemnastym rokiem życia. Przypomniałam sobie jak przez mgłę, kiedy krzyczałam do mojej mamy tupiąc nogą obutą w glany, że inne moje koleżanki w wieku 14 lat mogą być dłużej niż ja! I ja swojemu dziecku będę pozwalać!
Kłamałam.
Moje dziecko w czerwcu kończy lat 6. Jest mądrym, pewnym siebie chłopcem. Zadziornym, inteligentnym. Na dobrą sprawę jest naprawdę godny zaufania. Po prostu uważam, że jest wyjątkowo dojrzały, przynajmniej na tyle by na moment poluźnić rodzicielskie szelki, które założyłam mu po porodzie.
Na przeciwko naszego domu mamy sklep. Właściwie przeprowadziliśmy się tylko jedną ulicę dalej, więc sklep ten znany jest nam od dawna. Od 5 lat z powodzeniem robimy tam zakupy. Sprzedawczynie widziały rosnącego Jasia i głównie zapamiętały go podczas naszego imponującego buntu dwulatka. Do tego sklepu Jaś poszedł z kolegą po lody. Poszli sami. Czekałam na nich na dole, bo nie otworzyliby sobie sami drzwi. Obawiałam się najbardziej tego, że wraz z chłopcami przyjdzie sprzedawczyni, gotowa wręczyć mi rachunek za szkody wyrządzone przez dzieci. W końcu raz, podczas wspólnych zakupów ze mną próbowali sobie napchać kieszenie grochem …
Wrócili z lodami. I resztą. Sprzedawczynie się śmiały. Chłopcy przyszli, podeszli do lodówki z lodami, wybrali dwa i poszli do kasy. Stanęli grzecznie w kolejce i mówili, że przyszli tylko po lody i muszą oddać mamie resztę. Teraz stało się to normą. Przestałam schodzić na dół. Daję tylko pieniądze.
W naszym domu jest podwórko. Moje okna wychodzą po drugiej stronie. Nie widzę ich. Czasem, kiedy mam otwarte okna słyszę, ale nie widzę. Na podwórku grają w piłkę. Nikt oprócz lokatorów nie ma tu wstępu. Podwórko chroni wysoki mur. No i jest monitoring przy wejściu do budynku. Spędzają tam słoneczne dni. I zdecydowanie nie potrzebują dorosłego. Radzą sobie nieźle sami. Czasem któryś przyjdzie ze zdartym kolanem.
Zostałam posądzona o brak wyobraźni. Głównie przez osoby, które mieszkają w nieciekawej okolicy u których troska jest poprzedzona strachem nie tylko o dziecko, ale jeszcze o siebie. Same boją się wychodzić, zwłaszcza wieczorami. Ja niekoniecznie puściłabym dziecko wieczorem samego z rówieśnikiem, ale w dzień nie czuję żadnych hamulców, nawet tych, które przedstawiają mnie jako kretynkę, która któregoś razu się doigra. Być może.
Jako helikopter po prostu się rozbiłam. Na jakiejś polance na której leżą teraz szczątki, które pozostały. Wydaje mi się, że ostatnio jestem dużo bardziej rozluźniona niż byłam jeszcze z 2 lata temu, kiedy chciałam chronić dziecko nawet przed najmniejszych sypnięciem mu piaskiem w twarz przez jakiegoś rówieśnika. Dzisiaj grzmię tylko, że mają to załatwiać między sobą i ich sprzeczki mnie nie interesują. Załatwiają i idzie im całkiem nieźle. Rzadko ingerujemy.
Zawsze chciałam by moje dziecko miało dzieciństwo podobne do mojego. Nie mogę mu tego zapewnić, bo na mieszkanie w blokowisku gdzie jest pełno dzieciaków bawiących się w podchody nie ma szans. Ale choć w minimalnym stopniu mogę mu to odtworzyć pokazując, że poza tym, że ciągle ktoś nad nim czuwa, ma prawo też do robienia czegoś zupełnie sam. I co najważniejsze ma pełne nasze poparcie do tej samodzielności. Ku naszemu zaskoczeniu jest dużo bardziej rozsądny, kiedy robi coś sam, bez helikoptera nad głową, niż wtedy, kiedy miał świadomość, że nad jego głową zawsze znajdzie się mama, którą chwyci za śmigło i która z nim odleci chroniąc przed całym złem tego świata.
Nie chcę już być helikopterem!
8 comments