Proces uwsteczniania.
Do około 2 r.ż matki toczą zażartą bitwę o to, które dziecko pierwsze usiądzie, które zrobi pierwsze kroki. Tu nawet ilość zębów ma znaczenie, a ja z niecierpliwością czekam na zawody w ilości śliny, którą przeciętny niemowlak gubi w hektolitrach. Podejrzewam, że akurat my, w tej konkurencji zgarnęlibyśmy pierwsze miejsce.
Mogłoby się wydawać, że zaspakajanie potrzeb chwalenia się naszymi pociechami i porównywania ich umiejętności do innych dzieci (tym bardziej do takich, które jak na złość nie poszły przed rokiem) jest wpisany w kod genetyczny każdej matki i uaktywnia się w dniu porodu. Problem jest jednak inny. Po około 2r.ż te same matki, zaczynają twierdzić, że ich dzieci na wszystko są za małe. Literki to zło, liczenie to zło, a język obcy to znęcanie się psychiczne ze szczególnym okrucieństwem. O nauce w formie zabawy tak jakby nikt nie słyszał.
Pewna osoba, na pewnej grupie rodzicielskiej (a jak to zwykle bywa na grupach rodzicielskich … ) pochwaliła się swoim 5letnim synem. Otóż chłopiec potrafi czytać i liczyć do stu. Dumna matka nie podejrzewała, że za chwilę to co jej dziecko potrafi stanie się głównym pretekstem do przepychanki słownej, w której prym będą brały matki dzieci, które tego nie potrafią. Otóż nie potrafią nie dlatego, że są głupsze od tamtego 5latka, ale dlatego, że te matki uważają, że ich dziecko jest zdecydowanie na to za małe. Więc w żaden sposób nie dają nawet dziecku cienia szansy na udowodnienie, że są równie mądre jak to, którego matka jest dumna.
Zanim zostałam matką, a było to tak dawno temu, że czasy te z trudem pamiętam, również wydawało mi się, że takie 4letnie brzdące są za małe na naukę czytania. Ale potem urodziłam Jana, który zweryfikował moje poglądy na temat wszystkiego. Rzadko kto chyba słyszał o globalnym czytaniu, choć ze względu na fleksyjność języka polskiego, mam pewne opory przed stwierdzeniem, że metoda ta jest doskonała. Jednak gro, nierzadko 2latków nieźle czyta. I to nie dlatego, że są geniuszami (jak może się zdawać na pierwszy rzut oka!), ale dlatego, że ich rodzice zastosowali metodę, która sprawdzi się u przeciętnego 2latka.
Zawsze mi się wydawało, że dzieci są za małe na inne rzeczy. Np. na bigos w Święta, kiedy mają mniej niż rok. Albo kapustę z grzybami, kiedy ledwie dobijają do 7 miesiąca. Jakoś nie brałam pod uwagę, że dziecko może być za małe na naukę np. cyferek, czy na … (ostatni hit) czytanie książek, bo jak się okazuje rośnie nam pokolenie wychowane na zasadach, że książki nie są przyjemne i proces ten odkładany jest na później. A później to dziecko w ogóle książek nie lubi. I już nie polubi. W myśl zasady: ,,Czym skorupka nasiąknie za młodu …”.
Otóż … Jeżeli weźmiemy pod uwagę ten typ matek, mamy do czynienia z typową ekwilibrystyką intelektualną. Spójrzmy na to z tej strony: Matka X chce się pochwalić swoim brzdącem, pociecha ta lat 0, miesięcy 4, właśnie spróbowała swojego pierwszego schaboszczaka. Takie to duże dziecko. Układ trawienny taki dojrzały. Matka taka dumna.
Dalej, ten sam typ. Dziecko 3 miesiące, obładowane poduszkami. Siedzi. Wszyscy gratulują. 3 miesięczne dziecko! Siedzi. Cholera. Gdyby przeciętnego noworodka tak obładować poduszkami moglibyśmy przyjąć, że już noworodki siedzą. A nie siedzą.
Jak to jest, że po 2 r.ż przestajemy wierzyć, że nasze dziecko jest na tyle zdolne, że opanuje też inne rzeczy?
Otóż … Generalnie to chodzenia człowiek nie przyspieszy. Zębów też nie. Siedzenie … no cóż. Czasem owszem – widać przykład powyżej, ten z poduszką. Z kolei co do takich rzeczy jak nauka kolorów, literek, cyferek, liczenia, czytania, planet (tu wstaw co chcesz) to rodzic musi się zaangażować. I tu jest problem.
Bo rodzicom się nie chce.
29 comments