Wysokie obcasy odsłania to, co dzieje się w polskich szpitalach. Tym razem nie o porodówkach. Tym razem o rodzicach, którzy muszą stoczyć bój z personelem medycznym. A wszystko to z dzieckiem w tle.
Rok temu w czerwcu. Oddział Laryngologiczny w Śremie. Prezes ma wycinany trzeci migdał. W swoje 4 urodziny. Ryczę jak bóbr, kiedy zabierają go na zabieg i słyszę jak krzyczy. Jedna pielęgniarka mnie uspakaja, PT przytula. A ja dalej wyję.
Były na każde moje zawołanie, wszystko tłumaczyły. Lekarka również, znała nas, jeździliśmy do niej prywatnie. Jak mnie coś niepokoiło, kazała nawet dzwonić, gdyby z dyżuru zeszła.
Dostałam łóżko, przywieźli łóżeczko metalowe i z uśmiechem nas przywitały. W ręce wcisnęły ulotki na temat trzeciego migdała, kilka informacji o zabiegu, o diecie, o ewentualnych komplikacjach.
Przywieźli go, ja zaryczana, on też.
Wstaje koło 17 może zjeść danonka, może nawet dwa. Jest głodny od rana nic nie jadł. Głos ma zmieniony, na rączce wenflon, miłe pielęgniarki głaskają go po główce. Nie obrażają się, kiedy krzyczy, że nie chce być badany, że mają go nie dotykać. Boi się. Uspakajają go najmilszym głosem na jakie mogły sobie pozwolić.
W nocy nie śpię, marzę o kawie. Może dwóch. Najlepiej o całej cysternie. Pielęgniarki do nas zaglądają, ale mówię, że jest okej. Poradzę sobie. Przed 5 moje dziecko jest już wyspane, ja … nie zmrużyłam oka.
Da się? Da się …
5 lat temu. We wrześniu. Trafiam z niespełna 3 miesięcznym Prezesem na SOR, ze SORu na Oddział Dziecięcy. Zapalenie płuc. Ma wprawdzie 3 miesiące, ale dopiero powinien się urodzić. Waży 3 kilogramy i wygląda jak przeciętny noworodek.
Wchodzimy na oddział z wielkim impetem, bo to ta co nie karmi cyckiem. Paluchem pokazują mi tabliczkę w jakich godzinach jest przerwa na karmienie. Mam ją zrozumieć, ale nie rozumiem. Wypowiadam nazwisko lekarza, który piętro wyżej jest ordynatorem. Mówię, że to on zalecił nocne karmienie co trzy godziny. Poza tym moje dziecko w dzień je na żądanie. Wyciągam telefon, pytam czy chcą z nim o tym porozmawiać, czy może ma dzisiaj dyżur. Zmieniają nastawienie. Tak jakby.
W nocy pomyliły puchy, bo dziecko obok nas pije mleko dla alergików. Próbuję mleko nie dotykajac smoczka, zgłaszam, że jest za gorzkie, nie nasze. Usłyszałam, że mogą posłodzić jak mam za gorzkie. Wracają z powrotem pod koc, a ja wychylając głowę głośno mówię, że jak moje dziecko dostanie kolek to osobiście będą je nosić na rękach.
Lekarka, któregoś razu jakby zupełnie nie znając pojecia kangurowania wcześniaków oznajmiła, że czas odciąć pępowinę. Kto to widział, żeby dziecko w wieku 3 miesięcy płakało za każdym razem jak odkleja się od matki. Ona nie rozumie co te młode matki teraz wyczyniają.
– To moje dziecko – ucinam
Zostaję nazwana bezczelną i tyle z tego mam.
Mleko przynoszono mu szklanej butelce, ze smoczkiem jak do kozy. Za każdym razem się krztusił, nie wypijał nawet połowy swojej dawki. Zgłaszałam problem wielokrotnie, ale nie mogą mnie traktować inaczej.
Po kryjomu nalewałam mleko do naszego avenciaka, ale jak tylko zobaczyły zaczęły się wydzierać, że sterylizacja, bakterie …
W końcu ufundowaliśmy szpitalowi kilka nowych smoczków, w nadziei, że moje dziecko wreszcie się zacznie najadać.
Paradoksem naszego pobytu w szpitalu był fakt, że to tam po raz pierwszy Prezes się uśmiechnął. I ten uśmiech przyklejony do twarzy pozostał mu po dziś dzień…
Przynajmniej dla kogoś to było zabawne, bo dla mnie nie.
W szpitalu był najmniejszy, choć nie najmłodszy. Leżało z nami dziecko z września, stosunkowo większe niż moje z czerwca. Pani obok z pokoju zapytała:
– Jakie maleństwo! I już tutaj? Ile ma?
Trzymam właśnie w zębach za uchwyt smoczek, przebierając pieluchę. Na palcach pokazuje 3.
– 3 tygodnie? Ojej! Myślałam, że góra tydzień!
Daję smoczek Prezesowi do buzi:
– A nie, nie. 3 miesiące.
Pani robi poker face i odchodzi.
Była jednak sytuacja, która ścinała z nóg. Pewna dziewczynka około 2letnia pozostawiona w szpitalu. Niemiłosiernie płakała. Słyszałam jak pielęgniarki nie mogły jej uspokoić, bujały we wózku, nosiły. Śpiewały, czytały książki. Mała nadal chciała do mamy.
A mama?
Mama stwierdziła, że w szpitalu się nie wyśpi. Wróci rano. Wyspana…
źródło zdjęcia: http://prawnik-na-macierzynskim.blog.pl/2013/06/26/proof-of-heaven/
Znamy to uczucie leżeć z małym dzieckiem w szpitalu,trafny opis.Ta kobieta co zostawiła dziecko w szpitalu na noc zwyczajnie nie posiada serca.2 latek nie wie,że mama wróci.Smutne.
2latek dużo rozumie. Ja nie miałabym serca. Nawet teraz nie miałabym serca pozostawić 5latka w szpitalu, gdyby zaszła taka potrzeba…
Rok temu w listopadzie lezalam z moim wtedy 2.5 miesiecznym synkiem na chirurgii,przeszedl 2 operacje w ciągu 3 tygodni.i ani na chwile nie zostaeilam go,nie wazne bylo czy bede spala,czy na krzesle czy na lozku.choc dostalam lozko polowe bo karmilam piersia.inaczej noc bylaby na krzesle.pielegniarki nieprzyjemne i w tym wszystkim mój syneczek,malenki i cierpiący
Ja czasami nie miałam wyjścia i jak Jaś spał, to wsiadałam w windę i jechałam po jedzenie informując, że wychodzę na moment. Z reguły jak wracałam to on nadal spał. Ale zostawienie w pełni ŚWIADOMEGO dziecka to brak serca. Po prostu.
Ja rozumiem, że są różne powodu – młodsze dziecko w domu itp.
Ale tutaj mamy powód inny – ot matka nie może się wyspać …
Wtedy miałam w domu blizniaki 2 letnie i opieka byla tak zorganizowana,że zaden maluch z naszej trojki nie czul sie samotny.owszem wlasnie w czasie snu synka szlam cos zjesc albo zmienialam sie z mezem i jechalam do starszych dzieci na kilka godzin
Ja bym nie osądzała matki tak surowo. Choroba dziecka to jeszcze nie powód, żeby nie zadbać również o siebie. Warunki jakie serwują nam szpitale są często makabryczne. Niejednokrotnie za pobyt trzeba również zapłacić. A zostawianie w szpitalu świadomego dziecka nie jest brakiem serca o ile zna się swoje dziecko i przypuszcza, że podoła wyzwaniu. Poza tym, być może telefon od pielęgniarki wystarczyłby, żeby zaraz pojawiła się u boku swojego 2 latka?
Pisałam poniżej, że sytuacja była trochę inna. Ona szła do domu, dziecko płakało, naprawdę głośno, w drugiej, może trzeciej dobie rodzice z oddziału zaczeli się burzyć, bo ich dzieci były budzone. Moje i tak spało, nauczone spania w hałasie, więc nawet bomba za oknem by go nie obudziła. 🙂
Są rózne sytuacje weryfikujące – brak pieniędzy, dziecko drugie w domu itp.
Ale tutaj była wygodna.
I tylko wygoda …
Ja z moim synkiem poerwszy raz w szpitalu bylam jak mial 3tyg:( z ostrym zakazeniem drog moczowych…urosepsa juz niby 🙁 pierwsza noc spalam na materacu(swoim)pod zlewem a kolezanka z sami pod kaloryferem…w nocy do kibelka szla prawie po mnie…karmilam piersia…ale za szyba na sali obok byl zboczony tatus malej pacjentki ktory nie spal cale noce blee :/ na szczescie personel w wiekszosci bardzo fajny szczegolnie Pani dr ktora stanela na glowie zeby to moje nie szczepione jeszcze malenstwo poszlo na osobna sale pojenyncza! I mialam taka sama sale sama…lezelismy 2tyg bez wychodzenia zeby nic nie zlapac na korytarzu i niezla sensacja przez to bylismy 😛 potem trafilismy do szpitala kolejny raz i kolejny…ostatnim razem byl juz na mm i tez byly niezle problemy z tym bo pielegniarki chyba braly wiecej do siebie produktow przeznaczonych dla dzieci niz trafialy rzeczywiscie do nich…ale ogolnie personel ok bo bez tego bym tam oszalala 🙁 wodok wenflona w jego malej lepce 🙁 i trzzymanie go na sile zeby go zalozyc 🙁 albo pobieranie krwi z glowki lub cewnikowanie ;( raz wyszlam bo mi kazaly bylam taka blada….ale tak wylam pod zabiegowym i mialam takie wyrzuty ze go zostawilam ze wiecej tego nie zrobilam!a zostawic dziecko samo w szpitalu….. 🙁
A skąd wiecie w jakim stanie fizycznym i psychicznym była ta matka? Od razu trzeba mówić że jest bez serca?
A w jakim stanie było to dziecko?
Owszem, uważam, że była bez serca. I każdej nocy zostawiała to dziecko samo.
Aaa, jeśli zostawiała każdej nocy i każdej nocy dziecko płakało, to jednak nie świadczy o matce dobrze.
Ja leżałam z eM w szpitalu przez tydzień kiedy miał miesiąc. Wszyscy byli bardzo sympatyczni, pomagali jak mogli… Najpierw 2 dni na sali dla trójki dzieci – spałam na fotelu. Potem uznali, że młody jest tak maleńki, że lepiej będzie położyć nas na osobnej sali z własną łazienką- on w łóżeczko, mi przywieźli normalne łóżko. Nie zapłaciłam za to wszystko ani grosza… Jedyny minus? W kranie tylko zimna woda, więc z kąpaniem dziecka było ciężko…
Wydaje mi się że ja bym nie zostawiła mojego synka (oby nie było potrzeby się przekonać). Ale nie ma co od razu jej oceniać bo nie znacie jej
Są rożne sytuacje w życiu, które weryfikują pewne rzeczy.
Natomiast … jeżeli ktoś zostawia dziecka tylko po to, żeby się wyspać, choć ma możliwość posiadania szpitalnego łóżka to jest bez serca.
Co innego noworodek, co innego rozumny kilkulatek.
Co innego OIOMy co innego oddziały dziecięce, czy inne w których dziecko absorbujące jest zdane na łaskę i niełaskę personelu. A skoro dorosły musi o swoje prawa walczyć to co dopiero dziecko?
Ja tego osobiście nie rozumiem, zostałam z moja córa w szpitalu (szczęście tylko jedną noc), choć nawet nie było możliwości jakiejkolwiek dostawki. „Spalam” razem z nią, na mikro łóżku. Zresztą, tak sie martwilam, że i tak bym się tej nocy nie wyspała…
W moim mieście do niedawna były jeszcze cztery szpitale z oddziałami dziecięcymi i w każdym z nich (BA! czasem nawet w jednym szpitalu, ale na innym piętrze) panują zupełnie inne prawa.
Jeden – daje rodzicom łóżko, pokoje z łazienkami (2 – 3 osobowe), pokój socjalny z lodówką i mikrofalą, ale uwaga uwaga – za 26 złotych za dobę. Znajoma spędziła tam z córką trzy tygodnie – przed zapłatą nie wyjmą dziecku wenflonu….
Drugi – warunki kiepskie (aktualnie po remoncie), ale personel świetny, przy dziecku można być całą dobę, fakt na swoim materacu, ale nikt nie robi problemu, że przy dziecku zostanie babcia, czy ciocia, może być też tata, czy dziadek – nikt nic nie płaci.
Trzeci – matki mogą być owszem za darmo, ale na starym drewnianym krześle i UWAGA proszę nie kłaść głowy na łóżku dziecka!
Czwarty – szpital dziecięcy, co oddział, to swoje prawa na jednym lepiej, czasem trzeba walczyć o swoje, ale jak wszyscy wiemy, rodzic dla dziecka zniesie wszystko.
A teraz tak z innej beczki: pamiętam, że jak ja jako nastolatka leżałam w szpitalu to niestety, ale rodzicom nie wolno było zostawać przy dzieciach na noc, a dlaczego? Bo jedna z mam nakarmiła swoje dziecko po operacji „bo było głodne”. Mnie to obleciało, ale żal mi było maluchów, jednak zakaz rozumiałam.
u nas w szpitalu jest reguła karmiące cyce mają łóżko nie karmiące nie i jak z 4 miesięczną córką na oddziale nie było z łożkiem problemu tak jak byłąm na rok i się okazało,że ja nadal karmię piersia to była na mnie dziwna złość iż muszą to łożko dac……………choc pierwszą noc spałam z głową nad łóżeczkiem…………..
Bardzo dziwne wytyczne. Co to za podział ,,karmiące” ,,nie karmiące”? W czym jedne lepsze od drugich? Kurde …
Najgorsze jest to, że każdy szpital ma swoje wytyczne, tak jakby z góry nie było ustalonych JEDNYCH reguł.
Hulaj duszo …
Słyszałam (ale nie wiem, czy to prawda), że w CZDz na niektórych oddziałach mogły zostawać na noc tylko matki karmiące piersią. Inni rodzice na noc musieli opuścić oddział.
W tym wszystkim najzabawniejsze jest to, że moja mama ponad 20 lat temu opowiadała, że mogła ze mną być w szpitalu dlatego, że karmiła piersią …
Kiedy ja (dokładnie 22 lata temu), jako dwuletnie dziecko leżałam w szpitalu rodzicom nie wolno było wchodzić na oddział dziecięcy. Wszystkie dzieci cały pobyt był same. Mimo, ze miałam tylko dwa lata doskonale pamiętam niektóre momenty z tamtego okresu. Ja spędziłam bez rodziców w obcym i przerażającym otoczeniu całe dwa tygodnie.
tak jest w skarżysku-kamiennej nie wiem co to za wytyczne ale tak jak pisałam tak jest i matki koczują na materacach podłodze krzesłach na czym się da sama miałam taką noc a potem mimo tego,że cieszyłam się z łóżka ciężko było spać na nim jak kobieta obok leżała na karimacie na płytkach…………
Pierwszy raz bylam z munkime w szpitalu jak mial 9 miesiecy -3 dni- na badaniach alergicznych bo tak bylo szybciej niz przez przychodnie. Mialam rozkladany fotel z kocem i poduszka. maly spal ze mna. wszyscy mili i uprzejmi nawet byl pokoj socjalny z mikrofalowka ze stolem i lodowka bo nie mozna bylo jesc na sali dzieci. placilam oczywiscie bo nie kramilam piersia, karmiace mialy lozko za darmo! mleko mi sporzadzaly na zyczenie w mojej butelce nie bylo z tym problemu.
drugi szpital maly 2lata – 14 dni- oparzenie reki- do dyspozycji krzeslo druciane za 25zl za dobe. nie mialam jedzenia swojego i miec go nie moglam. Zabawek dla mlodeo nie molam bo parapet musi byc pusty. torby rzeczy swoich miec nie moglam. Lekarki i lekarze traktowali mnie jakbym chciala tym wypadkiem przy ktorym nawet mnie nie bylo usmiercic dziecko. porywnywali go do spalonego i obdartgo kurczaka z grilla! itd dziecko spalo na mnie na siedzaco! mialam z tego awantury z personelem. dziecko nie moglo wychodzic z sali ale gdy je odkladalam w nocy na chwile by zrobic siuku plakalo i wrzesczalo pozwolono mi z nim chodzic. robilam siku z nim na kolanach 14 dni nikt nie zaproponowal mi wsparcia rozmowy z psychologiem nic! za to gdy jedna noc zostal z nim tata pielegniarki podaly malemu leki usypiajae by spal w lozeczku a t. mogl wychodzic na papierosa przed szpital….. dwa swaty dwa szpitale jJEDNO miasto- Bydgoszcz…
ja w szpitalu nie chciałam żeby dziecko miało szykowane u nich mleko. akurat to była moja obsesja. dokładne odmierzanie itd.
Mąż przywoził mi wysterylizowane butelki, prosiłam tylko o ciepłą wodę, którą dostawałam z łaską, bo przecież od tych moich butelek dziecko może się co najmniej przekręcić. Ogólnie o spaniu na podłodze, braku możliwości zagotowania wody na herbatę (dla mnie i dla dziecka, bo moje dziecko herbaty nie słodzi), pretensje o to, że poszłam zrobić siku i coś więcej, bo dziecko płacze, a ja czasami zwyczajnie już nie mogłam wytrzymać, sikałam i wyłam razem z nim, bo zamiast stać przy nim, to paniestały pod kiblem „dziecko pani płacze”. W nocy, gdy się przebudził to mi wlatywały na salę, zapalały światło i pretensje miały „co pani robi temu dziecku?” a on się strasznie bał w tym szpitalu… spał 5 godzin na dobę, ja jeszcze mniej… normalnie spał w domu godzin ok 12. Ja nie pracowałam wtedy, więc mąż chodził do pracy, a ja zostałam z młodym.
Jeszcze jedno… mieliśmy izolatkę, na której było łóżeczko dla małych dzieci i łóżko,takie duże. Dowiedziałam się, że mogę spać na podłodze. Pytam, że skoro mamy izolatkę to może mogę spać na tym łóżku, zapłacę, pościel sobie przyniosę, usłyszałam „i co jeszcze?”.
Jeść mi też przy dziecku nie było wolno. Tym się akurat nie przejęłam.
Po pobycie w szpitalu (piękny wyremontowany oddział) chciałam gdzieś to zgłosić, ale jak już wyszliśmy, mąż pozwolił mi się wyspać (spałam prawie cały dzień), synek zaczął po tygodniu zachowywac się jak dawniej puściłam to w niepamięć…
Potem byliśmy w szpitalu jeszcze 3 razy, w dwóch innych szpitalach, cudów nie było, ale podejście do matki i ogólnie do pacjenta małego zupełnie inne. Chociaż też łóżek nie było, ale miałam materac 🙂
Tak mnie to wnerwia w tych szpitalach. Kiedyś to one musiałyby te pieluchy zmieniać, karmić,, uspokajać, a teraz? Matka gówno wie ma tylko zrobić tyle żeby się te dziecko nie darło.
Córka 2,5 roku zapalenie puc nie zostawiłabym jej nawet na chwile byłam żle traktowana . Jestem wścibska bo pytam jakie leki sa pododawane mojej córce . Córka jest rozwydrzona bo nie umie sie zachowac musiała byc zakmieta w pokoju 24 na dobę . Jestem nad opiekuncza bo kiedy moje dziecko nabawiło sie w szpitalu rotawirusa to nosiłam ja przez 3 godziny . Gdy coś mi sie nie podobało rozmawiałam z lekarzem potem już sie czepiałam . Może byłam tam tak traktowana przez wiek no ta 21 lat mam i co z tego ? kocham bez granicznie swoje dziecko Inne matki mialy lepiej co z tego ja bylam z nia i to sie liczylo
Mój Janek miał 6 tygodni kiedy zachorował na zapalenie płuc z podejrzeniem sepsy. Leżeliśmy w szpitalu ponad 2 tygodnie. Cały czas byłam przy nim, pierwsze dni cały czas dzień, noc. Później na zmianę z mężem i mamą. Nigdy nie został sam. Z zostaniem rodzica na dzień i noc nie było problemu ale za to było wiele innych. Ja jako matka karmiąca całe noce i dnie spędzałam przy dziecku na fotelu!!! To był luksus, bo kobiety nie karmiace piersią miały drewniane taborety!!! O łóżku nie było mowy. Salki dosłownie 5 metrów kwadratowych a na nich 3 dzieci i 3 rodziców. To był czerwiec, upał, słońce i i ta ciasnota, brak możliwości otworzenia okien masakra. Ja jako matka karmiąca piersią gdyby nie mój mąż i mama którzy codziennie przywozili mi jedzenie dla karmiącej, umarłabym z głodu. Nie było nic. Barek na dole ale z samymi frytkami i kebabami. Drugi raz leżałam z Jankiem w szpitalu jak miał 10 miesięcy. To samo, zapalenie płuc. Tu również małe sale z 4 dzieci i rodziców do tego DREWNIANE STOŁECZKI co by matka miała gdzie usiąść!!! Dwie noce dałam rade, później mąż przywiózł mi z działki leżak. Aby cokolwiek dowiedzieć się od lekarzy graniczyło z cudem. Pomylili wyniki dziecka, a przez całą noc nikt nie zajrzał czy żyjemy. Jedynie niektóre pielęgniarki były w porządku i pomocne. Dodam że wypisali nas po tygodni, że niby już zdrowi jesteśmy, ale po powrocie do domu, przyjechał prywatnie lekarz i stwierdził że trzeba wracać bo dziecko ledwo żyje. . . . nie wróciliśmy, dostał zastrzyki i leczyliśmy się w domu. Syn przyjechał do szpitala z zapaleniem płuc a wrócił z 3dniówką i rotawirusem. Dodam że przed wejściem do szpitala pisze: SZPITAL PRZYJAZNY DZIECKU I MAMIE!!!! absurd! nie chce tam już wracać, na samą myśl chce mi się płakać. A kiedy przejeźdżam obok tego szpitala mam gęsią skórkę i współczuje wszystkim którzy tam są i opiekują się swoimi chorymi dziećmi.
PS: co do zostawiania dzieci samych. Kiedy pierwszy raz leżeliśmy w szpitalu, obok na sali leżała 4 tygodniowa dziewczynka. SAMA. Matka z ojcem przyjeżdżali raz na kilka dni, na dosłownie 10 min, zrobili fotke i poszli. Tak mi żal było dziecka. Biedna płakała a wiadomo pielęgniarek było 3 na cały oddział wiec nie miały za dużo czasu by się nią zająć. Ja wiem że w domu mogą być inne dzieci i nie ma się opieki ale ja też leżąc z Jankiem zostawiłam 4 letnią córkę w domu i kombinowałam co z nią robić, Raz jedni dziadkowie, raz drudzy, sąsiadka, maż wziął pare dni wolnego, czasem u koleżanki z przedszkola była. Nie wyobrażam sobie zaniedbać ani jedno dziecko ani drugie.
Ola
To ja po prostu musze pochwalic Szpital sw. Trojcy w Plocku. Dwuosobowe sale z lozeczkiem dla dziecka i lozkiem dla matki, za ktore nic nie placilam. W kazdym pokoju wmontowany wygodny zlew do mycia dziecka i szafki na ubrania czy inne rzeczy. Swobodny dostep do kuchni i mozliwosc posiadania wlasnych zabawek, laptopa czy innych akcesoriow. Kazda mama sama karmila swoje dziecko co akurat uwazam za logiczne. Personnel uprzejmy i taktowny. Moj max przynosil plyty z bajkami, ktore puszczalismy dzieciakom na laptopie. Przez wiekszosc dnia starsze maluchy swobodnie bawily sie na korytarzu…Raczej przyjazna atmosfera jak na szpital.
Ja też Płock pochwalę, ale Wojewódzki. Leżałam z Bartkiem 3 lata temu na oddziale dziecięcym, jak on miał 3 tygodnie. Spędzliśmy tam 12 dni i ani razu nie zdarzył mi się niemiły personel. Wszyscy byli wyrozumiali i kompetentni. Salę mieliśmy jednoosobową, ja miałam normalne wygodne łóżko, a ponieważ karmiłam piersią to jeszcze posiłki (wszystko za darmo). Czysto, schludnie. A i tak wciąż wyłam, bo to wciąż szpital…
A takie sytuacje o jakich autorka wspomina to wywołują u mnie ciśnienie 200. To jest nieludzkie po prostu!!!
Ja jak byłam mała (może z 5 lat) leżałam długo w szpitalu (około 3 tygodnie) i pamiętam że rodzice mogli przychodzić raz na tydzień i to nie na salę tylko w korytarzu były ,,widzenia”. Przeżyłam to, czasem płakałam w nocy ale nie jakoś strasznie. Takie były zasady i nikt nie sprzeciwiał się. Dzieci i mniejsze niż ja nie histeryzowały.