Bez strachu.
Chciałabym rodzicielstwa bez strachu.
Bez trosk. Bez poczucia bezsilności.
Bez badań. Bez diagnoz. Bez lekarzy. Bez poradni.
Bez pamiętania tego co było. Że walczył. Że wystarczyła minuta. Może dwie.
Że życie jest kruche. Tak kruche jak ciasteczko, które w każdej chwili może w naszych dłoniach rozkruszyć się na milion małych kawałków, których nigdy nie będzie można złączyć w całość.
Wiecie ile razy w ciągu dnia powtarzam sobie, że jesteśmy cholernymi szczęściarzami?
Milion.
Naprawdę.
Patrzę na moje dziecko jak na wygraną w totka.
Z tym samym błyskiem w oku, jakbym strzeliła szóstkę.
Tylko zamiast szóstki i milionów na koncie mam jego.
Bo on wygrał. Życie.
Rodzice wcześniaków piszą do mnie bardzo często. Wiecie, że mnie to motywuje?
Nawet bardzo. Bo dla nich Prezes jest jak światełko w tunelu.
Pokazuje, że można wygrać. Że dzieją się cuda. Że się da.
Kiedy urodziłam Prezesa sama szukałam takiego źródła pocieszenia.
Historii dziecka, które wygrało. Znalazłam.
Niedawno nawet dokopałam się do komentarza. Napisałam go kilka dni przed tym jak Prezes opuścił mury szpitala.
To dziwne. Znaleźć coś, co napisałam w lipcu 2009 roku.
Dzisiaj chciałabym choć na chwilę odsapnąć.
Wysiąść z tego wagonika. Przestać się bać.
Wiecie kiedy spanikowałam ostatnio?
We wtorek.
Prezes nie mógł złapać powietrza.
Tak najzwyczajniej w świecie.
Siedział u mnie na kolanach. Kaszlał. Dusił się.
Podałam mu tabletkę, której podać mu nie powinnam. Duszności minęły.
Lekarz stwierdził, że spanikowałam.
Że tak się będzie dziać.
Że obciążony wywiad.
Że mogło być gorzej.
Że zamiast panikować i podawać silny lek trzeba po prostu dziecko uspokoić.
A ja znowu spanikowałam. Czy lek, który podałam mógł zaszkodzić?
Nie – uspakajał mnie lekarz z uśmiechem – po prostu Pani panikuje.
Skądże znowu.
Ja?
W życiu.
Jest inaczej.
Bo strach w moim macierzyństwie staje się tak naturalnym odruchem jak picie rano kawy. Jak wieczorna kąpiel. Jak jedzenie.
Nie mija. Staje się realistycznie nie do zniesienia.
Czasem chciałabym się zatrzymać.
Stanąć w miejscu.
Zrzucić te ciężary. Móc na chwilę złapać oddech.
Nie bać się.
Jeżeli nawet kiedykolwiek staję, zrzucam ciężary i łapię oddech, to zaraz potem muszę biec dalej.
Bo jestem matką.
14 comments