Po prawie 5 latach wiem, że dla nich byłam tylko kolejnym odbiegającym od normy przypadkiem.
Przecież tak się dzieje. Dzieci umierają, organizm kobiety zawodzi. Dochodzi do poronień, do komplikacji. To normalna kolej rzeczy. Tylko, że ten ,,kolejny przypadek” był dla mnie całym światem. I to była ta różnica.
Lekarz, który prowadził moją ciąże nie odpowiedział mi nawet ,,Dzień dobry”. Był jedyną osobą w której pokładałam jakiekolwiek nadzieje. I nagle ostatnia nadzieja, prysnęła jak bańka mydlana.Marzyłam o tym by ktoś powiedział:
– Będzie dobrze!
Nikt nic takiego nie powiedział.
Nie chciałam wiele. Chciałam tylko kogoś kto da mi nadzieję.
Obok mnie leżała dziewczyna. W bardzo zaawansowanej ciąży. Na dniach miała rodzić.
Ciągle zastanawiałam się dlaczego tak panicznie boi się porodu. Zazdrościłam jej tego ogromnego brzucha. Miałam ochotę krzyknąć:
– Dlaczego popłakujesz?! Jesteś w 39tc!
Potem pokazała mi zdjęcie ciemnowłosego noworodka.
– To moja córeczka – powiedziała – Zmarła dwa tygodnie po porodzie.
Nie przewieziono mnie od razu do specjalistycznej placówki. Tłumaczono, że można dopiero od 25tc. Że dziecko musi mieć najpierw 700 gramów. A ja im naiwnie wierzyłam.
[dla tych, którzy nie wiedzą – dzieci ratuje się od 23tc, jest to granica przeżywalności].
Trafiłam do szpitala o 1 w nocy. Do rana nie spałam. Ciągle żyłam złudzeniem, że to sen, że zaraz się obudzę, że wszystko będzie tak jak dawniej. Przecież dziwne sny w ciąży są normalne.
Nie obudziłam się i nic już nie było takie jak dawniej.
Jedną z nielicznych osób, która miała ludzkie odruchy była salowa. Pomagała mi się najeść, kiedy nikogo przy mnie nie było, a mi zaczynały działać tabletki na podtrzymanie, których mój organizm na początku nie tolerował. Nie byłam w stanie utrzymać łyżeczki.
Miałam świadomość, że za 48godzin urodzę dziecko. Że nawet nie znam jego płci. Że to będzie pierwszy i ostatni raz jak go zobaczę. Że to ostatnie kopniaki. Ostatnie chwile z nim.
Wylałam morze łez. Krzyczałam, że to niesprawiedliwe.
Dlaczego ja?!
Dlaczego my?!
Dlaczego?!
A potem zaczęliśmy łamać książkowe teorie. Dotrwałam do 25 tc. Dwa tygodnie z pękniętym pęcherzem?
Niewiarygodne!
Przychodzi miły mężczyzna. Z karetki. Pomaga mi ułożyć się wygodnie na noszach. Uśmiecha się. Jedziemy do Poznania. Tam będą mieli sprzęt by uratować dziecko. Po raz pierwszy słyszę: ,,Dasz sobie radę!”.
Tylko, że tam miał się zacząć inny koszmar.
Nie było miejsc. Pada stwierdzenie, że jedyne wolne miejsce jest przy sali poporodowej. Leżę z dwoma kobietami, gdzie ta jedna jest w trakcie akcji porodowej.A właściwie ta akcja ma się niebawem rozegrać.
Jest podłączona pod KTG. Bacznie obserwuje cyfry pojawiające się na urządzeniu. A potem zaczyna panikować.
Tętno dziecka zaczyna spadać. Położna ją uspakaja.
Tętno nie spada, tylko ucieka, bo mały strasznie się wierci.
Wszystko w porządku – o tu,tu – jaka ładna akcja serca.
Położna wychodzi, kobieta nadal panikuje. Zaczyna płakać. Nic dziwnego. Rok wcześniej straciła dziecko.
Zniknęło tętno.
Leżę więc sobie na sali poporodowej. 24h słyszę jak kobiety krzyczą, a nade mną jest dodatkowo remont.
Co dziennie mam migrenę. PT kupuje mi zatyczki do uszu. Nadal nie mają wolnych miejsc. Jest im przykro. Nikt się nie pyta jak się czuję, właściwie nikt o nic nie pyta.Ja sobie po prostu tam jestem.
Po kilku dniach dostaję olśnienia. Miejsca są, ale nie dla mnie. Tu panują inne hierarchie. Nie jestem pacjentką tutejszych lekarzy, więc miejsce mi się nie należy.
W końcu nie wytrzymuje. Mam dość remontu i hałasu, mam dość krzyczenia kobiet. Płaczę, że wypisuje się na własne żądanie. PT wychodzi. Wkurzony do granic możliwości. Po chwili wraca. Z lekarzem.
Miejsce się znalazło.
Trafiam na oddział. Ktoś zaczyna się mną interesować. Poznaję kilka dziewczyn – z dwoma mam kontakt po dziś dzień. Spędziłam na tym oddziale wiele cudownych chwil.
Ale potem wszystko zaczęło się psuć. Tabletki przestawały działać, zaczęło się robić rozwarcie.
Przeszłam na kroplówkę.
A potem 17 czerwca na świat przyszedł Prezes.
Nie wiem kto głośniej krzyczał na porodówce – ja – z bólu, czy położna zniesmaczona wszystkim co się właśnie działo. Prezes nie płakał. Wydał jakiś dźwięk, ale to wszystko. Pokazują mi go a potem szybko zabierają.
Cisza.
Nade mną syczy lampa. Wokoło są żółto-niebieskie kafelki. Wpada PT. Spóźniony. Nawet mu nie powiedzieli, że urodziłam …
Szybka akcja – szycie i łyżeczkowanie. Wszystko dzieje się bardzo szybko.
Nie ma miejsc, trzeba zwolnić porodówkę! Szybko!
I wracam z powrotem na salę poporodową. Pod oknem jest kobieta. Z mężem. Właśnie urodziła, może nawet w tym samym czasie co ja. Śmieje się do męża, pokazuje mu dziecko. Donoszone dziecko.
A nade mną stoi lekarka. Z neonatologii. Informuje, że nie jest dobrze. Że mamy się szykować na każdą ewentualność.
Zaczyna mnie boleć brzuch. Przychodzi lekarka, panuje motłoch. Pośpiesznie informuje, że tak ma boleć i może ewentualnie jakieś leki przeciwbólowe podać. Odchodzi.Po jakimś czasie ból się nasila. Nie mogę wytrzymać.PT biegnie po lekarkę. Próbuje mi nacisnąć na brzuch. Ostatkami sił przytrzymuję jej rękę.
– Jak mam Panią zbadać?!
– Ale to boli!
– Po porodzie zawsze boli!
Zabiera mnie na badanie. PT idzie zobaczyć po raz pierwszy Prezesa. Lekarka robi mi USG. Patrzy na mnie i na monitor. Czuję, że coś jest nie tak. Szybka akcja – ląduje na stole. Dostaję narkozę.Miła Pani anestezjolog głaszcze mnie po głowie i mówi:
– Licz dziecinko do 10.
Nie policzyłam nawet do trzech …
Śniła mi się łąka. Taka najprawdziwsza. Byłam tam ja i ktoś jeszcze. A potem ktoś krzyczał jakby z oddali:
– Halo! Halo! Pani Noemi!
Ja nie chcę się budzić …
Znowu te żółte kafelki. Lampa nade mną wiruje. Zabierają mnie z powrotem na salę poporodową.
Siedzi już tam PT. Przestraszony,bo nikt mu nie powiedział gdzie mnie zabrano. Powiedzieli tylko, że ma czekać na lekarza, na informacje.
Pokazuje mi Prezesa. Zrobił mu zdjęcie. Pierwsze.
A potem trafiam na oddział. Jest nas cztery. Ale tylko ja nie mam przy sobie dziecka. Płacz niemowląt jest dla mnie torturą. Nie mam pewności, czy moje kiedykolwiek zapłacze. Widzę ich malujące się szczęście, emanujące z każdej strony, tylko nie z mojej. Przychodzą do nich mężowie, noszą dzieci, podają do karmienia. Przyglądałam się temu i tak bardzo im zazdrościłam …
A potem przyszła położna laktacyjna.
– Gdzie Pani ma dziecko?! Przecież było mówione, że za chwilę przyjdę!
– Na górze. Intensywna Terapia – szepczę
– Który tydzień?!
– 30…
– To szykuj się na butelkę dziewczyno. W tym tygodniu nie ma mleka.
Po czym ciszej dodaje:
– O ile w ogóle.
Nie ma płodzika! to tekst, który zainspirował mnie do tego by opowiedzieć własną historię w której pacjent traktowany jest jak towar i nie są przestrzegane żadne prawa człowieka.
Kobiety po poronieniu i po przedwczesnych porodach leżą na salach z kobietami, które rodzą dzieci donoszone.
Nikt się nie martwi o komfort takiej kobiety.
Przecież to tylko kolejny, odbiegajacy od normy przypadek.
Szokuje mnie najbardziej to, że jak rodzi się wcześniaka i zamiast słów otuchy to słyszy się: „Nie jet dobrze. To w końcu wcześniak. Proszę przygotować się na najgorsze.” A jednak jest szansa – po wielu zmaganiach … ale jest. Ja z miłą chęcią pójdę za kilka lat do pani „doktor” z moją córcią i powiem jej wprost: „To jest dziecko – które Pani skreśliła na początku swojej ciężkiej drogi.” Ja rozumiem, że bywa gorzej, ale nie ma nic gorszego jak wredna doktor w tak złych momentach … Ale nie ma co gdybać i płakać 😉 Jest SUPEROWY PREZES 😉
Lekarz ginekolog, który nie dawał nam szans, obecnie jest moim lekarzem ginekologiem.
Za każdym razem pyta o Jasia.
Nawet mi powiedział wprost, że on był święcie przekonany, że nie dam rady.
Mój szpital nie jest świetny, ale mój pobyt w 30 tc był inny – inaczej tam traktowano kobiety, owszem są wyjątki, ale było lepiej.
Ta historia, to przeżycie daje Ci teraz siłę – wiesz, ile jesteś w stanie znieść – trzemam Cię za rękę i wirtualnie przytulam – mocno! Jesteś wielka!
Moja siła śpi właśnie w drugi pokoju. 🙂
poryczałam się,
tekst nie ma płodzika czytałam już kilkakrotnie też za każdym razem ryczałam,
od początku twojego tekstu widzę siebie, z dwoma wyjątkami (nie napisze o nich), ale u mnie szczęśliwe zakończenie
Twój tekst też daje wiele do myślenia … A właściwie pokazuje, że od 18 lat nic się nie zmienia.
Tak jakby zmieniała się porodówka tylko wizualnie, a ludzie ze swoją mentalnością nadal stali w miejscu …
Nie wiem nawet co powiedzieć… Hmm… Pozdrawiam tylko ciepło i ocieram łezki….
Bardzo to smutne. Przerażające.
Leona urodziłam o czasie.
Dziś jestem w prawie 34tc, moja Córeczka waży 1900.
Mam wielkie szczęście.
Matko Prezesa – szacun. Na nic więcej mnie teraz nie stać bo mi łzy same płyną do oczu.
Wiem że to jest okropne być może nigdy do końca aż tak nie zrozumiem co to znaczy ale mój synek nie był ze mną też na sali nie wychodziłam z nim do sali gdzie chodziły mamy pokazać dzieci ojcom ja byłam sama. też przyszedł u mnie taki moment chyba w 4tej dobie że cały dzień prawie płakałam… I o ile położne i lekarze byli ludźmi i okazywali wsparcie (mówię tu o tych co opiekują się kobietami) tak te pielegniareczki od dzieci bym wystrzelała…
Miałam ciary jak czytałam.
Też poroniłam.
Ta ciąża była dla mnie całym światem, 4 lata temu…
leżałam na patologii ciąży z brzuszkami, bijącymi serduszkami. A mnie traktowano jak mięso.
Na zabieg zawieźli mnie o 2 w nocy, nikt przy mnie nie mógł być, ani przed ani po.
Najgorsze, że leżałam z mamami, które zaraz urodzą,
a później ja poszłam do domu, z pustką w środku…
Smutne wspomnienia ale pewnie jednocześnie napawają radością, że Twoje dziecko jest teraz z Tobą. Moje ciąże donoszone, więc mogę sobie wyobrazić jedynie co czułaś…
Ja miałam to „szczęście”, że trafiłam do szpitala, gdy podskoczył mi cukier w 26tc, mieli mi robić krzywą cukrową… Ciąża „książkowa”, w dniu przyjęcia USG, regularnie badany cukier, dieta… Nastała noc, obudziłam się, bo poczułam,że coś mi „cieknie” po nogach, idę do pielęgniarek z informacją,że wody mi chyba odeszły… „za chwilę zadzwonimy po lekarza, proszę wracać do łóżka”. Nim lekarz do mnie dotarł „doczłapałam” się kolejny raz do pielęgniarek, tym razem do lejących się wód doszło krwawienie… pojawił się lekarz, wylądowałam na fotelu, badanie, rozwarcie 4cm, wody się leją… szykujemy salę operacyjną, nie ma już na co czekać… Jestem na stole operacyjnym, zalana łzami, bo to w końcu 26 tydzień, lekarz przed samą narkozą mówi : proszę pamiętać, że to tylko próba ratowania życia płodu”. Obudziłam się na sali, gdzie mamuśki ściskały swoje dzieciaki… Inga jest dziś z nami i każdego dnia walczy o swoją sprawność :D.
Brak słów. Szklane oczy wpatrujące się w ekran. Czy to jest w ogóle możliwe? Jak widać…tak. Prezes jesteś wielki i masz niesamowicie silna mamę ! Pozdrawiamy
Ja przezylam podobnie odzial patologii ciazy. Ja urodzilam w 39tc przez cc. Zdrowe 3 kg dziecko ale….
Wlasnie ale ciaza byla zagrozona od samego poczatku do samego konca!
Pierwszy raz trafilam na odzial byl to 11tc polozyli mnie z dziewczyna ktora czekala na zabieg lyzeczkowania- ciaza obumarla. Dziwil mnie jej spokoj jej opowiesci do lekarzy byly takie spokojne wywazone. Moje pelne obaw i cierpienia. Juz od tego pobytu do konca mialam leki na potrzymanie.
2 wizyta leze z dziewczyna ktora jest w ciazy ale ma krwiaka ktory rosnie i caly czas krwawi obficie… ja trafiam z plamieniami…
3 raz leze sama na pokoju socjalnym spotykam kobiete ktora lezala ze mna na sali z krwiakiem- Pyta co u mnie/ mowie ze ciaza zagrozona ale czuje ruchy wiec damy rade .. pytam co u niej ona ze dziecko umarlo dali jej tab i czeka az urodzi MARTWE!! -nigdy tego nie pojme czemu kaza rodzic dziecko martwe bez narkozy;(
przeplakalm 2 dni!
Nastepny raz laduje ze skurczami nie wolno mi wstawac z lozka ani siedziec… klada do mnie na sale dziewczyne 19letnia ktorej ciaza obumarla w 11 tc i czeka na samoistne poronienie po tab. Mloda laska bardzo histeryczna. Caly czas placze opowiada swojemu facetowi o dziecku pokzauje zdjecia usg… opowiada o tym ze szczegolami ze sie zaczyna wracajac z toalety opowiada non stop placzac!!! wiec wstaje i siedze w socjalnym lub chodze po korytarzu by uspokoic swoje dziecko ktore jest zagrozone porodem w 20 kturyms tyg ciazy! dzwonie do matki z placzem by mnie uspokoila!! ja osoba 21 letnia dzwonie do mamy z placzem!!!
Na szczescie dla mnie zaraz bo poronieniu wypisala sie na wlasne zadanie!
znow trafiam do szpitala na zabieg wyciecia zewnetrznej torbieli na narzadach plciowych ktora zaczela ropiec i musial odbyc sie zabieg w ciazy! klada mnie na sali poporodowej z dziewczyna ktora urodzila ale jej dziecko wywieziono do innego szpitala w stanie ciezkim… Znow przeplakuje 3 dni o zycie mojego dziecka!!
To najgorsze watki- historie patologii ciazy jakie mialam!!! Na szczescie moje dziecko jest malym smieszkiem i te emocje nie wplynely na jego charakter
Czytam ten wpis i z przerażeniem myślę, że moja koleżanka miała „szczęście”. Też straciła dziecko – musiała urodzić martwego maluszka, ale nie było mowy o takim traktowaniu. Kobiety, które traciły dzieci, bądź te, których dzieci walczyły o życie nie musiały oglądać szczęścia innych mam i nie były traktowane jak zło konieczne. A ból? Ten fizyczny był uśmierzany niemal w 100%. Przeraża mnie tylko to, że w gąszczu ostatnich doniesień (i takich wpisów) o takim oddziale, na jakim ona była, można powiedzieć, że to wyjątek.
Mój Boże, Noemi…
Poryczałam się w autobusie…o mały włos bym przejechała przystanek, na którym wysiadamy do pzedszkola…
To ból, który zostaje zawsze.
U nas w szpitalu dziewczyna musiała rodzić dziecko, które umarło jeszcze w łonie, na sali razem ze świeżo upieczonymi matkami… za kotarą… koszmar dla obu stron…
Na porodówce nie było miejsc dla „umarlaka”… i tak się nie mogło nic spieprzyć :'( bardziej… słowa byłeho ordynatora…
Co za świnia z tego ordynatora sorki ale ciśnienie mi skoczyło, zero empati
To straszne co piszesz… wiesz, opowiadasz o rzeczach, o których nie miałam bladego pojęcia. Do tej pory urodzenie dziecka w 38-42 tc to było dla mnie coś normalnego, nie brałam nigdy pod uwagę, że może być inaczej. Owszem, słyszało się o takich przypadkach, ale myślisz, że Ciebie to nigdy nie spotka. A spotkać może każdego…
Przeraża mnie fakt, jak lekarze traktują kobiety. Lekarze, którzy wybierając zawód, wiedzieli, że będą pracować z LUDŹMI, którzy powinni ich ROZUMIEĆ, zapewnić odpowiednią opiekę…
Czytam Ciebie od niedawna i wiem, że tu zostanę. Bo dzięki takim wpisom otwieram oczy na rzeczy, których dotąd nie dostrzegałam.
Po prostu brak słów 🙁 jakie to przykre, kiedy przestajemy być ludźmi, a jesteśmy traktowani jak kolejny „medyczny przypadek”…
Przez ciebie prawie płakałam czytając.
Wspolczuje i tym bardziej sie cieszę ze Prezes wyszedł z tego taki silny. Pokazał im wszystkim że ma facet jaja.
I to jest nasza służba zdrowia jak nie posmarujesz lub nie masz znajomości traktują cie jak powietrze, zrobią co muszą i daj im spokój(zeby nie było nie we wszystkich szpitalach tak jest i nie wszystkie pielęgniarki czy lekarze tacy są).Czytając twoją opowieść co ciebie spotkało jestem w szoku jak tak można traktowac pacjenta.Każdego dnia jestem wdzięczna że losowi że rodziłam w uk.Moje bliźniaki urodziły się w 31tc, opieke prenatalną i poporodową mieliśmy wspanialom, panie troskliwe pomocne cierpliwie tłumaczyły i odpowiadały na pytania.Bardzo fajnie zajęły się moimi wcześniakami innymi dziecmi również, widać było że robią to bo to ich powołanie a nie przykry obowiązek.Żałuje że w naszym kraju daleko do tego, przykre że tobie jako mamie wcześniaka nie udzielili wsparcia którego tak potrzebowałaś.Całe szczęście masz te przykre doświadczenia za sobą, prezes żyje, rośnie na fajnego chłopca.Podziwiam Cię Noemi
Ja leżałam na patologii tydzień. Miałam szczęście, bo oddział patologii był oddzielony klatką schodową od dziewczyn tuż przed i po porodzie. Ale na ten oddział trafiały dziewczyny, które nie rodziły. nie miały rozwarcia, pękniętego pęcherza. Tego szczęścia nie miała dziewczyna, która trafiła do szpitala gdy ja urodziłam Tymona. Ja leżałam ze zdrowym dzieckiem, ona z rozwarciem i pękniętym pęcherzem płodowym, w 34 tygodniu ciąży, ze starszą córką , półtoraroczną, czekającą w domu.
Pamiętam jak przykro mi było, i jak bardzo starałam się ukryć swoje szczęście, żeby nie dodawać jej cierpienia. Jak nie wiedziałam co jej powiedzieć, jak pocieszyć. I jak wkurzały mnie pielęgniarki, które połozyły ją na wspólnej sali…
Na patologie trafiłam na kilka godzin. Urodziłam długo po terminie, ale na szczęscie miałam przy sobie swoją znajomą położną, która postawiła na nogi całą porodówkę-która zajęła się mna jak człowiekiem. Na szczęście. Bo widziałąm jak na stole leży dziewczyna. Sama. Krzyczy niemiłosiernie, nie pomaga nikt, tylko dookola polozne plotkuja ” ze drze sie jakby zarzynali, ze jak nie wspolpracuje niech cierpi…”
Po porodzie z ostrym zapaleniem macicy trafiłam do szpitala. Jakiś ogolny oddział. sami nie wiedzieli gdzie mnie polozyc i co ze mna począć, bo w badaniach po za ostrym zapaleniem w organizmie nie wychodzilo nic. Wiec domyslnie była to macica, skoro bylam po porodzie. Antybiotyk pomogł, ale tydzien spedzilam w szpitalu. Pierwszy dzien bylam sama na sali. Nastepnego przyszla dziewczyna w 21tc. Sączące się wody, skurcze. Lekarze rozkładali ręce. Leżałyśmy razem tydzień, i czułam się niezręcznie jak nigdy. Ja po porodzie, z donoszona ciążą, w domu czekało na mnie moje dziecko. Nie miałam śmiałości się cieszyć, opowiadać. Sama dopytywała mnie, wydawała się być pogodzona z sytuacją. Byłam u niej kilka dni po swoim wyjściu ze szpitala.. Później miałyśmy kontakt telefoniczny. Urodziła w 23 tc. maleństwo zmarło. Ale mimo, że nie było dla niej miejsca na odpowiednim oddziale, to i tak wszyscy zachowywali się z szacunkiem, współczuciem. To chyba tylko mi było niezręcznie, że ja moge sie cieszyć a ona rozpacza.
Jednak wiem, ze takie sytuacje jakie opisujesz maja miejsce na codzien. Wszedzie. Wiem ze lekarze są uodpornieni, ze maja znieczulice, ale do cholery moze mimimum dyskrecji, empatii?!
Za każdym razem czytając takie wyznania dziękuję Bogu za moje dwa kilkugodzinne porody… Wredna położna, która robiła mi masaż szyjki be zpotrzeby i bez zgody, która kazała być cicho i mówiła, że ona też by chciała już pójsć spać (miałam czelność rodzić w nocy) to nic w porównaniu z tym, co przeżyłaś Ty i wiele Tobie podobnych kobiet.
Wniosków nsuwa się wiele, ale jeden jest najważniejszy: trzeba pokazac lekarzom, że nie są bogami, że pacjentom należy się szacunek, ze nie wolno im wszytskiego… Trzeba tępić znieczulicę, chamstwo i niedoinformowanie. Bo w Polsce pojęcie „rodzić po ludzku” ciągle dotyczy nielicznych (niestety często tych kobiet, które na to po prostu stać…)…
aż mi się łza w oku zakręciła.
ja tylko trzy dni „wytrzymalam, trzy… a mialam ciążę zdrową, niezagrożoną, z braku miejsc położyli mnie na patologii. po tym czasie wypisałam sie na własne żądanie, psychicznie nie wytzymalabym tam kolejnej doby.
nieposkromiona.
jesteś ogromnie dzielną Kobietą..
Poruszyłaś ten sam temat co ja kilka dni temu… Współczuję Ci z całego serca… po komentarzu Ciebie jak i u mnie wyłania się straszny obraz… nie tak powinno traktować się przyszłe matki. Ręce mi opadają, gdy po raz kolejny czytam jaka wiele złego kogoś spotyka w miejscu, gdzie powinno otrzymać się możliwie jak najwięcej wsparcia i pomocy. http://mama-granda.blogspot.com/2014/01/moj-cud-narodzin.html
Ja byłam po terminie. 42 tydzień. Córka urodziła się sina, 2 pkt apgar na początku bo położna dała mi „pseudo znieczulenie” zamiast do mięśniowo w pupe to do żylnie. Odleciałam niemal jak po przedawkowaniu. W między czasie ordynator wylał na mnie butelkę bo się za bardzo „darłam” a przecież prasa była na oddziale fotki świeżym mamusiom robili i to nie był dobry PR. Na koniec lekarz położył się na mnie żeby dziecko w ogóle się pojawiło na świecie że o nacinaniu po skurczu, rozrywaniu pęcherza płodowego rękami położnej nie wspomnę. Dla mnie poród to masakra i ledwo żywe dziecko. A potem stan zapalny i ropa bo pozszywano mnie brudnymi narzędziami a i kręgosłup do dzisiejszego dnia odczuwam po tym całym pożal się Boże porodzie. Płakać się chce nad matkami w tym kraju, nad tym jak są koszmarnie traktowane bo to woła o pomstę do nieba!
Ciarki…
Noemi… 🙁
Ważne, że Prezes jest cały i zdrowy!
Noemi mi się wydaję, że w polskiej służbie zdrowia nigdy nie będzie dobrze…A takich przypadków jest miliony…
Dopóki pacjent będzie towarem nic się nie zmieni.
Ale trzeba pamiętać, że można to zmienić.
Można.
Nu, lekarze i położne to chyba w Polsce zbieranina najgorszych charakterów z zerowym odczuciem empatii, albo wręcz czerpaniem radości z cudzego cierpienia. :/
Też tam rodziłam, po opisach się domyśliłam. Ja mojego porodu nie pamiętam, w sumie czytając Ciebie to nawet minimalnie mniej mi żal. Jesteś kolejną osobą, która utwierdza mnie w przekonaniu, że powinnam opublikować co się działo ze mną, jak Ci lekarze prawie doprowadzili do śmierci mojej i dziecka. Gdyby nie inny szpital nie napisałabym tego komenarza…poprostu by mnie nie było, nie chce wracać tam nigdy więcej. Cieszy mnie, że dziewczyny coraz częsciej o tym piszą, ja na pewno będę następna. Ściskam!
I ten personel to często już rodzice… Skąd ta znieczulica ? Ja od kiedy wiem co znaczy być Mama o każdej innej myśle z jeszcze większa empatia…dobrze, ze Twój Prezes śpi w pokoju obok:)
Ja też urodziłam na Polnej Fabianka. Trafiłam do.szpitala po odejściu wód w 33 tyg. Na USG okazało.się.że tętno małego jest poniżej 50. Trafiłam na stół i narkoza. Fabianek urodził się w zamartwicy dawali mu 5% szans na przeżycieNa sali poporodowej leżałam z innymi mamami które właśnie urodziły. Na początku było.ok za dużo.do mnie nie docierało. Jak już doszłam do siebie i zrozumiałam co się stało położne przeniosły mnie na inny pokój. Byliśmy tam sami z mezem. Na położnictwie też leżałam sama w pokoju 3 osobowym. Od razu dostałam psychologa i co chwilę zagladaly położne. Jak długo nie wracałem z intensywnej dzwoniły czy tam jestem. Poprost miałam szczęście że trafiłam na taki oddział.
Siedzę i beczę. I nie wiem, co napisać…
Nie do wiary, jak podłym i po prostu głupim można być. Ta doradczyni laktacyjna – ignorantka i chamka! 30 tygodni i taki komentarz – straszne! Mój mąż urodził się w 30 tygodniu, przez pierwsze dwa miesiące dostawał odciągnięte mleko swojej mamy (tyle czasu był w szpitalu Madurowicza). Prawie 30 lat temu. Można było. Od lat ratuje się dzieci półkilogramowe, kiedyś dla wcześniaków były banki mleka kobiecego. Straszne, co Was spotkało.
Wróciłam do domu z pełnymi baniakami i … gorączką. 🙂
Moja mama była przerażona.
Ja wyłam z bólu, a Artur z moją mamą pomagali mi odciągać najpierw pod prysznicem, a potem laktatorem …
<3 na szczęście to już za Wami.
🙁 mój poród w 41 tygodniu też był okropny…lecz ma pewno nie tak.
ściskam!
Jezu jak ja dobrze pamiętam ten dzień, kiedy urodziłam Lenę i nikt nie raczył mi powiedzieć, że moje dziecko leży w inkubatorze i walczy o życie… Leżałam prawie 2 tygodnie z matkami, które miały ze sobą dzieci, a ja dwoje oglądałam przez szybkę inkubatora 🙁 Okropne i nie życzę tego nikomu… Mówili 36 tydzień ciąży to już niemalże donoszone dziecko, ale jak się okazało trzymanie mnie 3 dni z odchodzącymi wodami spowodowało, że moje dziecko cudem przeżyło… Ktoś powinien pomyśleć nad tym czy tak być powinno…
Nie, tak nie powinno być.
Ale pacjentka jest tylko towarem.
Można – według nich – robić wszystko na odpierdol.
Ktoś powinien się za to wziąć, no ale z jakimi skutkami?:(
wyciskacz łez ten Twój post, na szczęście nie wszędzie tak jest.
Bo dla lekarza pacjentka to nie człowiek, przykre lecz prawdziwe…
http://www.wiedzmanamiotle.bloog.pl
Łzy napływają do oczu. Za każdym razem kiedy mijam Prezesa na ulicy, mam ochotę go przytulic. A Ciebie Noemi, hmmm w Tobie widze kogoś z kim chętnie poszlabym na kawę 😉 Podziwiam !
Trafiłam na Twój blog przypadkiem. Mam synka prawie 6 letniego, jestem teraz w kolejnej ciąży i cieszę się każdym tygodniem, który upłynął. Już jest dobrze, bo 30tc minął, więc nie boję się tak bardzo przedwczesnego porodu.
Przeczytałam kilka postów. A teraz siedzę przed laptopem zapłakana i się uspokoić nie mogę.
Kobieto jesteś bardzo silna. Podziwiam bardzo. Powodzenia Ci życzę w dalszym życiu osobistym i tym macierzyńskim.
Pozdrawiam serdecznie.
Byłam w 8 tc, piętek po południu. coś sie zaczęło dziać. Moją ginekolog złapałam na korytarzu, gdy wychodziła z gabinetu. Zrobiła badanie. Mówi: „natychmiast do szpitala. Nadzieja jest, bo może ja mam słaby aparat USG, słabe o czy i nie widzę…” W szpitalu uśmiechnięta Pani doktor robi mi USG i mówi: „wszystko w porządku nic się nie dzieje, proszę iść w poniedziałek do swojego lekarza do kontroli.” Proszę: chcę zobaczyć dziecko na monitorze USG, lekarka, jeszcze mocniej odwraca monitor w swoją stronę i mówi, że nie. Płaczę. Grozi zawołaniem ochrony. Wychodzę z gabinetu ze złym przeczuciem. W poniedziałek idę do innego lekarza, prywatnie. Nie robi USG, daje leki na podtrzymanie ciąży. We wtorek krwotok, pogotowie, szpital, na szczęście inny. Dziecko nie żyło przynajmniej od tygodnia. Dlaczego tamta lekarka powiedziała, że jest dobrze? Napisałam skargę, dyrektor szpitala odpisał mi, że lekarka już w szpitalu nie pracuje, wiec nie może tego wyjaśnić, ale na pewno było inaczej niż ja napisałam.
Noemi płaczę przy kolejnym już twoim poście. Dobrze, że piszesz. Może ktoś z pracowników służby zdrowia to przeczyta,może choć dla jednej kobiety będzie po prostu człowiekiem.
popłakałam się…kurcze kobieto jesteś silną babką…nie wiem czy ja dałabym radę…pewnie tak bo dla dziecka zrobi się wszystko… jesteś wielka…widać to w każdym calu twojego Prezesa…którego uwielbiam…sama mam Jasia tylko 10 miesięcznego…i wiem że w wielu rzeczach będę brała z ciebie przykład… Pozdrawiam (a tak w ogóle czytam cię już od tak dawna a dodałam pierwszy koment) Zdrówka dla Was!
…
tekst mi bardzo bliski,
urodziłam wcześniaka w Poznaniu na Polnej 4 czerwca 2010, miałam to szczęście że byłam pacjentką ordynatora, traktowana jak vip, mimo wszystko leżałam na poporodowej bez dziecka, przyznaję, że widok matek karmiących leżących obok to istne tortury, które wspominam jak trauma do dziś…
pozdrawiam
Też rodziłam na Polnej.
W czerwcu 2009 roku.
Jesteś wielka!
Pozdrawiamy z Olivierem! 🙂
Kochana najważniejsze że nasze dzieciaczki są całe piękne i zdrowe !! nie będe opisywać już swojej historii ale uwierz mi wiem co czułaś co przechodziłaś ! ja na Polnej też nie miałam swojego lekarza, moja ciążowa historia jest dramatyczna ale najważniejsze jest dla mnie to że moje największe szczęście moja córka jest ze mną i jest zdrowa !
trzymaj się dzielnie i zdrówka wam dużo życzę
Najważniejsze, że Prezes jest z Wami :*
Noemi 🙁 tak mi przykro, że musiałaś przez to przejść. Przez tygodnie na patologii widziałam takie dziewczyny, sama poniekąd w 33 tyg nią byłam. To czego doświadczyłam w ciąży – co widziałam- dziewczynę roniącą ciążę kiedy mi robią koło niej USG (dzieliła nas kurtynka), kobietę na położnictwie z noworodkami, której dziecko w 37 tyg zgasło. Traktowanie jak szumowin każdej poniżej 24 tyg…. widziałam te dziewczyny, tragedie i baaaardzo cię teraz przytulam i głaszczę po głowie, jak ten duch dawnych czasów szepcze ci do ucha „będzie dobrze, nie trać nadziei.”
Bardzo ci współczuję.widziałam wiele takich przypadków.miałam cudownego lekarza który doprowadził moja ciążę do końca.A to nie lada wyzwanie.od 12 tyg z małymi przerwami do 38 prawie cały czas lezalam na patologii.wiele widziałam.sytuacja była u mnie była bardzo zła.w 11 tyg niecały centymetr szyjki.To była 2 ciąża .1 straciłam w 14 tyg.założony pessar leki na podtrzymanie.zakaz chodzenia.od tych wszystkich leków w prawie 39 brak akcji porodowej postępujące rozwarcie.ciężki wywolywany poród.dziś jestem szczęśliwa mama 4 łatki.;) dziękuję lekarzowi który mi pomógł.zawsze znalazło się miejsce w szpitalu Ale….lekarz był prywatny.zastępca ordynatora .policzylam ile to kosztowało ponad 10 tys ze wszystkimi badaniami.1 ciążę prowadziłam na nfz.mówiłam o bólu brzuchu lekarz w ogóle nie słuchał.w nocy pojechałam do szpitala odeslali do domu i nospe kazali wziąść.2 godz później było po wszystkim.dziś moje dziecko miałoby 9 lat.pozdrawiam wszystkich
Obliczyłam sobie moją drugą ciąże i wyszło mi ok. 8 tysięcy … Ale wiem, że coś za coś. Spokój byłby dla mnie najważniejszy i nie przeliczyłabym tego na żadne pieniądze. Niestety na początku wydawało mi się, że ciąża na NFZ to najlepszy pomysł, bo byłam teoretycznie u najlepszego lekarza w Śremie. Nigdy więcej nie byłam już u ginekologa na NFZ. Płacę nie mało, ale mam zawsze komfort w trakcie wizyt. Tu jestem Panią S. której pielegniarka za każdym razem proponuje kawę lub herbatę w poczekalni, a nie kolejną X lub Y.
Spędziłam na patologii kawał ciazy, byłam tam już stałym bywalcem więc tylko kobiety w mojej sali się zmieniały a ją wciąż na tym samym łóżku…leżały takie, ktore donosiły i już rodziły, takie które wychodziły do domu po opanowanej sytuacji i niestety takie które traciły dzieci. Dwie z nich zapadły mi w pamięci jedna właśnie straciła 4 ciążę….młoda dziewczyna może z 25 lat…strasznie płakała a ją nie potrafiłam jej pomoc bo co można powiedzieć w takiej sytuacji….Drugą dziewczyna też młoda ok 22 lat ale jej nigdy nie zapomnę gdyby nie była w ciąży to chyba bym siłą woli wstała i przysięgam przywalila w pysk żeby się ocknela. Jest wieczór ją leże pod kolejną kroplowka podtrzymującą staram się zasnąć a ona rozmawia przez telefon. ” ją pierdziele dość mam tej ciąży zrozumiesz? Brzuch ogromny ciężko mi już niech TO ze mnie wyciągną bo oszaleje. A słuchaj Kaśka robi imprezę w sobotę to może jak poskacze i szybciej wyjdzie to byśmy się wybrali? ” mniej wiecej w tym stylu odbywała się jej rozmowa. Byłam załamana jej podejściem i swoją tragedia ale nie bardziej niż po CC kiedy moje dziecko było na neonatologii a koło mnie leżała dziewczyna do której przyszła cała rodzina i podziwiała jej coreczke. Odwróciłam się i płakałam bo moja córeczką właśnie walczyła o życie….
Poplakalam się. A to dlatego, że przypomniało mi się co było 2 lata temu. 35to, trafiłam do szpitala po całej nocy wymiotowania – przestałam czuć ruchy. Pani doktor która robiła mi usg na izbie na pytanie czy wszystko w porządku potrafiła tylko odburknąć: jakby było wszystko w porządku to nie byłoby tu pani. Dopiero mój lekarz- anioł przeprosił za tą sukę i wszytko wytłumaczył…
Czasy się zmieniają. Ten sam szpital, wcześniak, 2015rok. Praktycznie większość matek ściąga pokarm i przekazuje do kuchni mlecznej. Lekarze od samego początku każą walczyć o laktację, pielęgniarki laktacyjne na noeonatologii również pomagają i służą wiedzą o laktacji „wcześniaczej”, mam wrażenie że wiedzą więcej niż te z o. poporodowych. Nie mogę nic złego powiedzieć o walce o każdy dzień ciąży i opiece i podejściu lekarzy/pielegniarek w tym samym szpitalu (Polna, Poznań). Wcześniak z raptem dzień wcześniej skończonego 34tc z głęboką hipotrofią (1600g). Z miejscami różnie. Też dane mi było kilka dni leżeć z noworodkami, kiedy ja walczyłam o każdy dzień i przyjmowałam sterydy (30tc). Urok szpitala, który MUSI przyjąć każdą zgłaszającą się „patologię”.
Prawdopodobnie w przeciągu 2 lat przekonam się jak wiele się zmieniło. 😉
W kwietniu po 5 tygodniowym pobycie w szpitalu urodzilam bliźniaki w 35 tc. I o ile do lekarzy ktorxy opiekowali sie mna na patologii ciazy nic nie man, to lekarz ktory przeorowadzil cesarke to zupelnie inna historia. Bylam znieczulona od pasa w dol wiec wszystko slyszalam. Wyjal ze mnie dzieci ktore zaplakaly jak kotki i nawet mi ich nie pokazal ! A na moje pytanie dlaczego, odpowiedzial: bo takie malutkir byly. Zanim przyszla polozna powiedziec mi ile waza itd przyszedl do mnie na sale pooperacyjna i powiedzial: dzieci sa duzo za male jak na ten wiek ciazy, gleboka hipotrofia. Ale nie powiedzial ile dokladnie waza i w jakim sa stanie bo miala przyjsc polozna od noworodkow. Zanim przyszla myslalam ze osiwieje.. Mowilam sobie: zeby chociaz po kilogramie wazyly.. Okazalo sie ze synek wazyl 2040 a corka 1500. Spedzily na oiomie 7 tygodni ze wzgledu na wage, brak odruchu ssania i pozniejsze zapalenie pluc. Ja wyszlam po 6 dniach ale zaluje ze nie wypisalam sie w 3 dobie na zadanie: dzieci i tak moglam widywac tylko 4 godziny dziennie a w sali ze mna panie ktore urodzily zdrowe dzieci tylko sie zmienialy. Najgorsze byly te odwiedziny.. A ze urodzilam w Wielki Czwartek to cale rodziny przyjezdzaly zobaczyc maluszki, zdrowe maluszki ! A ja lezalam i plakalam i tylko odliczalam minuty do upragnionej 14 kiedy mogpam pojsc na oiom i dotknac moje dzieci przez okienko inkubatora. Najgorszy okres w moim zyciu. Teraz moje skatby sa juz ze mna w domu na szczescie 🙂
Jestem wcześniakiem z 28 tygodnia. Urodziłam się w 1983 roku. Wtedy było to przed granicą przeżywalności. Moja mama wytrzymała 2 tygodnie z pękniętym pęcherzem. Przeżyłam dzięki dzielności mamy i zaangażowaniu lekarzy, bo miałam te 2 tygodnie na przyśpieszony rozwój płuc po podaniu sterydów. Ponieważ nie było wtedy respiratora dla tak małych noworodków (ważyłam 980g), siedziała przy mnie na stałe pielęgniarka, która szczypała mnie gdy traciłam oddech. Nie było wtedy takiej diagnostyki, jak dziś. Dopiero w dorosłym życiu przy okazji badań po urazie głowy, okazało się, że mam w mózgu ślady po sporych noworodkowych wylewach. A rehabilitant po urazie nogi, stwierdził u mnie obniżone napięcie. Może i dobrze, że rodzice nie wiedzieli. Gdy odebrali mnie ze szpitala po 3 miesiącach byli przekonani, że odbierają zdrowe dziecko. Dziś pewnie byliby przekonani, że będę niepełnosprawna. Tymczasem funkcjonalnie jestem zupełnie sprawna. Moją jedyną wyraźną dolegliwością wcześniaczą była niezbyt nasilona astma. Co ,wraz z obniżonym napięciem, nie zdołało mnie powstrzymać przed sportowym trybem życia. Piszę o tym ku pokrzepieniu. Długo sama nie wiedziałam, jak dużo miałam szczęścia. Tak naprawdę uświadomił mi to dopiero ordynator neonatologii, po narodzinach mojej córki. I jeszcze jedno… Moja mama była bardzo zachęcana, do odciągania mleka i dostawałam jej pokarm codziennie.