52 dni.
Po prawie 5 latach wiem, że dla nich byłam tylko kolejnym odbiegającym od normy przypadkiem.
Przecież tak się dzieje. Dzieci umierają, organizm kobiety zawodzi. Dochodzi do poronień, do komplikacji. To normalna kolej rzeczy. Tylko, że ten ,,kolejny przypadek” był dla mnie całym światem. I to była ta różnica.
Lekarz, który prowadził moją ciąże nie odpowiedział mi nawet ,,Dzień dobry”. Był jedyną osobą w której pokładałam jakiekolwiek nadzieje. I nagle ostatnia nadzieja, prysnęła jak bańka mydlana.Marzyłam o tym by ktoś powiedział:
– Będzie dobrze!
Nikt nic takiego nie powiedział.
Nie chciałam wiele. Chciałam tylko kogoś kto da mi nadzieję.
Obok mnie leżała dziewczyna. W bardzo zaawansowanej ciąży. Na dniach miała rodzić.
Ciągle zastanawiałam się dlaczego tak panicznie boi się porodu. Zazdrościłam jej tego ogromnego brzucha. Miałam ochotę krzyknąć:
– Dlaczego popłakujesz?! Jesteś w 39tc!
Potem pokazała mi zdjęcie ciemnowłosego noworodka.
– To moja córeczka – powiedziała – Zmarła dwa tygodnie po porodzie.
Nie przewieziono mnie od razu do specjalistycznej placówki. Tłumaczono, że można dopiero od 25tc. Że dziecko musi mieć najpierw 700 gramów. A ja im naiwnie wierzyłam.
[dla tych, którzy nie wiedzą – dzieci ratuje się od 23tc, jest to granica przeżywalności].
Trafiłam do szpitala o 1 w nocy. Do rana nie spałam. Ciągle żyłam złudzeniem, że to sen, że zaraz się obudzę, że wszystko będzie tak jak dawniej. Przecież dziwne sny w ciąży są normalne.
Nie obudziłam się i nic już nie było takie jak dawniej.
Jedną z nielicznych osób, która miała ludzkie odruchy była salowa. Pomagała mi się najeść, kiedy nikogo przy mnie nie było, a mi zaczynały działać tabletki na podtrzymanie, których mój organizm na początku nie tolerował. Nie byłam w stanie utrzymać łyżeczki.
Miałam świadomość, że za 48godzin urodzę dziecko. Że nawet nie znam jego płci. Że to będzie pierwszy i ostatni raz jak go zobaczę. Że to ostatnie kopniaki. Ostatnie chwile z nim.
Wylałam morze łez. Krzyczałam, że to niesprawiedliwe.
Dlaczego ja?!
Dlaczego my?!
Dlaczego?!
A potem zaczęliśmy łamać książkowe teorie. Dotrwałam do 25 tc. Dwa tygodnie z pękniętym pęcherzem?
Niewiarygodne!
Przychodzi miły mężczyzna. Z karetki. Pomaga mi ułożyć się wygodnie na noszach. Uśmiecha się. Jedziemy do Poznania. Tam będą mieli sprzęt by uratować dziecko. Po raz pierwszy słyszę: ,,Dasz sobie radę!”.
Tylko, że tam miał się zacząć inny koszmar.
Nie było miejsc. Pada stwierdzenie, że jedyne wolne miejsce jest przy sali poporodowej. Leżę z dwoma kobietami, gdzie ta jedna jest w trakcie akcji porodowej.A właściwie ta akcja ma się niebawem rozegrać.
Jest podłączona pod KTG. Bacznie obserwuje cyfry pojawiające się na urządzeniu. A potem zaczyna panikować.
Tętno dziecka zaczyna spadać. Położna ją uspakaja.
Tętno nie spada, tylko ucieka, bo mały strasznie się wierci.
Wszystko w porządku – o tu,tu – jaka ładna akcja serca.
Położna wychodzi, kobieta nadal panikuje. Zaczyna płakać. Nic dziwnego. Rok wcześniej straciła dziecko.
Zniknęło tętno.
Leżę więc sobie na sali poporodowej. 24h słyszę jak kobiety krzyczą, a nade mną jest dodatkowo remont.
Co dziennie mam migrenę. PT kupuje mi zatyczki do uszu. Nadal nie mają wolnych miejsc. Jest im przykro. Nikt się nie pyta jak się czuję, właściwie nikt o nic nie pyta.Ja sobie po prostu tam jestem.
Po kilku dniach dostaję olśnienia. Miejsca są, ale nie dla mnie. Tu panują inne hierarchie. Nie jestem pacjentką tutejszych lekarzy, więc miejsce mi się nie należy.
W końcu nie wytrzymuje. Mam dość remontu i hałasu, mam dość krzyczenia kobiet. Płaczę, że wypisuje się na własne żądanie. PT wychodzi. Wkurzony do granic możliwości. Po chwili wraca. Z lekarzem.
Miejsce się znalazło.
Trafiam na oddział. Ktoś zaczyna się mną interesować. Poznaję kilka dziewczyn – z dwoma mam kontakt po dziś dzień. Spędziłam na tym oddziale wiele cudownych chwil.
Ale potem wszystko zaczęło się psuć. Tabletki przestawały działać, zaczęło się robić rozwarcie.
Przeszłam na kroplówkę.
A potem 17 czerwca na świat przyszedł Prezes.
Nie wiem kto głośniej krzyczał na porodówce – ja – z bólu, czy położna zniesmaczona wszystkim co się właśnie działo. Prezes nie płakał. Wydał jakiś dźwięk, ale to wszystko. Pokazują mi go a potem szybko zabierają.
Cisza.
Nade mną syczy lampa. Wokoło są żółto-niebieskie kafelki. Wpada PT. Spóźniony. Nawet mu nie powiedzieli, że urodziłam …
Szybka akcja – szycie i łyżeczkowanie. Wszystko dzieje się bardzo szybko.
Nie ma miejsc, trzeba zwolnić porodówkę! Szybko!
I wracam z powrotem na salę poporodową. Pod oknem jest kobieta. Z mężem. Właśnie urodziła, może nawet w tym samym czasie co ja. Śmieje się do męża, pokazuje mu dziecko. Donoszone dziecko.
A nade mną stoi lekarka. Z neonatologii. Informuje, że nie jest dobrze. Że mamy się szykować na każdą ewentualność.
Zaczyna mnie boleć brzuch. Przychodzi lekarka, panuje motłoch. Pośpiesznie informuje, że tak ma boleć i może ewentualnie jakieś leki przeciwbólowe podać. Odchodzi.Po jakimś czasie ból się nasila. Nie mogę wytrzymać.PT biegnie po lekarkę. Próbuje mi nacisnąć na brzuch. Ostatkami sił przytrzymuję jej rękę.
– Jak mam Panią zbadać?!
– Ale to boli!
– Po porodzie zawsze boli!
Zabiera mnie na badanie. PT idzie zobaczyć po raz pierwszy Prezesa. Lekarka robi mi USG. Patrzy na mnie i na monitor. Czuję, że coś jest nie tak. Szybka akcja – ląduje na stole. Dostaję narkozę.Miła Pani anestezjolog głaszcze mnie po głowie i mówi:
– Licz dziecinko do 10.
Nie policzyłam nawet do trzech …
Śniła mi się łąka. Taka najprawdziwsza. Byłam tam ja i ktoś jeszcze. A potem ktoś krzyczał jakby z oddali:
– Halo! Halo! Pani Noemi!
Ja nie chcę się budzić …
Znowu te żółte kafelki. Lampa nade mną wiruje. Zabierają mnie z powrotem na salę poporodową.
Siedzi już tam PT. Przestraszony,bo nikt mu nie powiedział gdzie mnie zabrano. Powiedzieli tylko, że ma czekać na lekarza, na informacje.
Pokazuje mi Prezesa. Zrobił mu zdjęcie. Pierwsze.
A potem trafiam na oddział. Jest nas cztery. Ale tylko ja nie mam przy sobie dziecka. Płacz niemowląt jest dla mnie torturą. Nie mam pewności, czy moje kiedykolwiek zapłacze. Widzę ich malujące się szczęście, emanujące z każdej strony, tylko nie z mojej. Przychodzą do nich mężowie, noszą dzieci, podają do karmienia. Przyglądałam się temu i tak bardzo im zazdrościłam …
A potem przyszła położna laktacyjna.
– Gdzie Pani ma dziecko?! Przecież było mówione, że za chwilę przyjdę!
– Na górze. Intensywna Terapia – szepczę
– Który tydzień?!
– 30…
– To szykuj się na butelkę dziewczyno. W tym tygodniu nie ma mleka.
Po czym ciszej dodaje:
– O ile w ogóle.
Nie ma płodzika! to tekst, który zainspirował mnie do tego by opowiedzieć własną historię w której pacjent traktowany jest jak towar i nie są przestrzegane żadne prawa człowieka.
Kobiety po poronieniu i po przedwczesnych porodach leżą na salach z kobietami, które rodzą dzieci donoszone.
Nikt się nie martwi o komfort takiej kobiety.
Przecież to tylko kolejny, odbiegajacy od normy przypadek.
63 comments