Minął pierwszy tydzień Staszka w przedszkolu a wraz z nim powstaje pewne podsumowanie. Tekst najpierw zamierzałam opublikować w poniedziałek, ale potem okazało się, że tematów, które warto poruszyć jest więcej niż samo to, że Staszek do tego przedszkola poszedł. Nagle dla niektórych problemem okazało się to, czego ja w kategorii problemu nie widziałam – czyli brak adaptacji. No i zaczęło się straszenie. Bo stres, bo choroby, bo …
PRZEDSZKOLE BEZ ADAPTACJI.
Zacznijmy może od tego dlaczego tej adaptacji nie było. Staszek do przedszkola miał iść od września. Jako rocznik 2017 ma pierwszeństwo do przedszkoli. Jest wprawdzie z początku roku, ale to nie ma znaczenia, bo jest rocznikiem, który rozpoczyna teraz przedszkole. Zgodnie z rokiem urodzenia.
Kiedy rozmawiałam z dyrekcją placówki do której ostatecznie zdecydowałam się Staszka posłać usłyszałam, że możliwe iż zostanie otwarta grupa wcześniej, marzec lub kwiecień, więc powiedziałam, że byłabym bardzo zainteresowana. W środę dostałam telefon, że Staszek może jako 13 dziecko dołączyć od poniedziałku do grupy. Nie było więc czasu na zajęcia adaptacyjne.
W piątek byłam podpisać papiery, wpłacić czesne, a potem szliśmy obejrzeć przygotowywaną właśnie dla tej grupy salę. Naszym zadaniem było więc porozmawiać ze Stasiem o zmianach jakie go czekają. A głównym naszym atutem był Jaś, który przedszkole dobrze wspomina po dziś dzień.
Co paradoksalne ja nie miałam żadnych obaw, uważałam, że ta decyzja jest bardzo dobra, a Staszek świetnie da sobie radę. Pełna obaw z kolei była mama, która twierdziła, że powinnam poczekać do września (ani ja, ani mój brat tak wcześnie przedszkola nie zaczynaliśmy), a równie pełen obaw był mój mąż. Jakby to określić dwoma słowami – miał pietra. Bał się powtórki tego co było z Jasiem i ten pomysł nie do końca przypadł mu do gustu, choć kompletnie nie kwestionował tej decyzji, którą na dobrą sprawę podjęłam ja.
Oczywiście gdyby Staszek rozpoczął przedszkole od września priorytetem byłyby dla mnie zajęcia adaptacyjne, na które notabene uczęszczał Janek, co w żadnym razie nie przełożyło się na lepszą adaptację już w przedszkolu. Staszek chcąc nie chcąc poleciał na głęboką wodę od razu i bez taryf ulgowych. I … poradził sobie świetnie.
DWA DNI PŁACZU, TRZY BEZ.
Staszek przy rozstaniu płakał tylko w poniedziałek i wtorek. Ale kiedy go odbieraliśmy nie było po nim widać żadnego smutku ani łez. Opowiadał co robił w przedszkolu, co jadł, co robił z dziećmi i jakie są zabawkami. Na dwie opiekujące się nimi panie zaczął mówić „ciocie”.
Bez problemu w każdy dzień wstawał wiedząc gdzie idzie. Maszerował do swojej półeczki, którą raz dwa zapamiętał, powieszał nowy plecaczek i ściągał buty, kurtkę i szedł. Od środy sam, bez żadnego „ale” na sali żegnał się z tatą i szedł do dzieci. Co mnie najbardziej zdziwiło – Staszek uczestniczy również w leżakowaniu. Wczoraj jak go odbieraliśmy spał.
Jasiek rozpoczął przedszkole jako 4 latek, więc leżakowania już nie było. Staszek w dzień już nie śpi, zdarza mu się zasnąć w aucie, albo popołudniami, kiedy bardzo wcześnie wstaje. Ale nie jest to systematyczne. Częściej już nie śpi jak śpi. Na dodatek wieczorami nadal trzeba się z nim przytulać, aby w ogóle zasnął. A tu nie dosyć, że leżał sam to jeszcze zasnął przy muzyce klasycznej.
Dzisiaj Staszek przyniósł mi do domu kwiatek. Robili na Dzień Kobiet. Staszek przybiegł i mówił, że to specjalnie dla mnie i czy piękne. A ja zawsze uważałam, że pracę moich dzieci niezależnie od estetyki i formy wykonania są piękne. I wszystkie mam. Jasia teczka – grupa okrutnie – schowana jest głęboko ze wszystkimi pracami z przedszkola. Teraz powstaje nowa teczka, która już się zapełnia, bo Staś przez 1.5 roku chodził do Akademii Malucha na zajęcia raz w tygodniu, gdzie również wykonywane były różne prace.
KRYZYS, CHOROBY – CZYLI CZYM STRASZĄ RODZICE RODZICÓW.
Mam czasem wrażenie, że niektórzy zapominają o tym, że mam starsze dziecko. Takie, które przedszkole dawno ma za sobą. Przechodziłam przez trwającą wiele miesięcy adaptację. Przechodziłam przez niezliczoną ilość chorób. Przechodziłam przez rzeczy o których dzisiaj wolę nie pamiętać. Miałam dziecko o bardzo słabej odporności, które miało problemy z zaakceptowaniem faktu, że wokoło niego jest tyle dźwięków i dzieci (zaburzenia SI).
Staś z kolei jest zupełnie innym dzieckiem. Raz, że bez żadnych zaburzeń, dwa lubi dzieci, trzy ma dobrą odporność. Staś od początku nie był izolowany od chorych, no bo trudno odizolować go od starszego brata, który raz na jakiś czas – zwłaszcza w okresie infekcyjnym – przynosił do domu różne suprajsy. Pierwszy taki suprajs Jasiek przyniósł do domu jak Staszek miał zaledwie 3 tygodnie, co napawało mnie ogromnym przerażeniem, bo Staszek nadal -gdyby urodził się w terminie – powinien być jeszcze 2 tygodnie w brzuchu.
Pierwszym moim krokiem było umówienie się na prywatną wizytę ze zdrowym Staszkiem i ogromna panika, że przecież ma 3 tygodnie, jest wcześniakiem, a tu gorączka, katar, kaszel w domu. Czy ja mam się z nim wyprowadzić, co ja mam robić. Bałam się tego co przechodziłam z Jasiem. Kolejnego szpitala, duszności, czuwania przy łóżeczku całymi dniami i nocami, czy aby na pewno oddycha. Neonatolog – taki nasz, zaufany – powiedział mi wtedy, że Staś to nie Jaś, a wszystko co najlepsze mam w piersiach i daję mu przeciwciała. A ponieważ chwilę potem sama się rozłożyłam – choć nie tak jak Jaś – to tych przeciwciał produkowałam jeszcze więcej. Staś przeszedł to jak gdyby nigdy nic.
Owszem, miał kilka infekcji w życiu – katar, kaszel, raz trzydniówka no i jelitówkę, którą i tak zniósł najlepiej z nas wszystkich, bo on nie miał gorączki, a ja i mój mąż owszem. Ale i tak trafiliśmy do szpitala na 3 dni, no bo zwracał wszystko dwoma stronami i lekko się odwodnił. Miał wtedy rok. Byłam przygotowana na wojnę, bo karmiłam nadal piersią, a poza tym Staszek nic innego nie chciał przyjmować. A tu niespodzianka. Wszyscy wspierali to karmienie i mówili, że nie jest w tak złym stanie w jakim mógłby być, gdyby nie przyjmował tyle płynu z piersi. I że mam się nie przejmować, że nie je. Najważniejsze, żeby wisiał na cycku. No to wisiał.
Staś nigdy nie widział na oczy antybiotyku. I być może się to zmieni. No bo ja wcale nie uważam, że on nigdy nie zachoruje w tym przedszkolu. Wręcz przeciwnie, prędzej czy później pewnie coś złapie. Ale znam go od 3 lat. I jakoś średnio się tych infekcji boję. Jestem osobą zdalnie pracującą, więc żadna jego choroba mi nie straszna. Zostanę z nim w domu. Tak po prostu.
Jest jeszcze kwestia kryzysu. Jak nie drugi dzień, to na trzeci, po pierwszym weekendzie, po miesiącu, po wakacjach. Bo każde dziecko ma kryzys, bo … i tak w kółko. Jak nie ma kryzysu szybko, to potem cię straszą, że będzie miał kryzys później i tak wyczekujesz w stresie. Zwłaszcza jak to pierwsze dziecko. Przy każdym kolejnym wydaje mi się, że jest łatwiej. Mniej się dmucha, mniej się chucha. Przynajmniej ja tak mam. W życiu nie miałabym takiej odwagi jaką mam przy Stasiu, kiedy opiekowałam się Jasiem. Chociażby w kwestii ubierania. Jak wiecie Staszek z tych, którzy nawet na dwóch stopniach chodzili bez kurtki …
Przed nami weekend. A potem od nowa. I wcale się nie obawiam, no bo nie mam czego. Będzie miał kryzys to go zażegnamy. Będzie chory, to wyzdrowieje.
Staszek jest po prostu bardzo rezolutnym 3 latkiem. Dlatego zdecydowałam się na taki krok. Bardziej się bałam pierwszego wyjazdu na noc, kiedy miał niespełna 2.5 roku i akceptował w nocy tylko mnie. Niepotrzebnie. Wszak chłopacy sobie świetnie poradzili beze mnie. Obyło się bez płaczu.
I na koniec najważniejsze – każde dziecko jest inne. I inaczej radzi sobie z rozłąką. Wy jako rodzice musicie mieć tego świadomość. Ale nie nakręcajcie się. To wy znacie swoje dziecko najlepiej na świecie.
Powodzenia dla wrześniowych przedszkolaków!