Anna Lewandowska wywołała sieciową burzę po tym jak dodała swoje zdjęcie po porodzie. Znalazła się w sieci najpewniej wszędzie tam gdzie były one – matki. Zaczęła się nagonka na Lewandowskich, a zwłaszcza na Anię, bo jakim prawem TAK wygląda, skoro jakaś tam sieciowa Karyna nadal ma 15 kilogramów do zrzucenia i to jest prawdziwe życie, a nie jakieś gówniane fit matki, którym to na dziecku nie zależy, bo ich instynkt macierzyński jest wprost proporcjonalny do wielkości brzucha po porodzie. Tylko drogie panie, porównujecie się do kobiet, które zanim zaszły w ciążę przygotowała do tego swój organizm wieloletnią pracą.

Obserwowałam pewien profil na insta. Chyba dlatego, że wyświetlił mi się w proponowanych i wydawał się całkiem spoko. Dwie siostry, jedna w ciąży, chwilę potem rodzące, prawie na żywo. Piękne zdjęcia z porodu, makijaż zaraz po narodzinach dziecka, bajka.  Zaraz potem podskoki na insta, brzuch płaski jak deseczka, a w Sylwestra krótka mini. Czy można wpaść w kompleksy? Być może. Ale tylko pod warunkiem, że ktoś przyjął sobie za punkt honoru by przyrównać się do kogoś, kto nawet w momencie zajścia w ciąże nie wchodził w ten  sam rozmiar co my. To trochę tak jak porównywać tyłek Paris Hilton z tyłkiem Kim Kardashian i wierzyć, że znajdzie się chociaż jeden punkt wspólny.

Siedzisz więc sobie na insta i fejsie, przyglądasz się tym wszystkim fit matkom i uważasz, że one wszystkie mają lepiej od Ciebie, bo nie są w tym samym punkcie  co Ty. Nie wyglądają jak Ty. Nie spędzają wakacji tam gdzie Ty! Nie mają takich nóg jak Ty! I patrząc w lustro nie widzą tego co Ty. Zdecydowanie nie są Tobą. A Ty myślisz o nich w kategoriach „lepsze” i zamiast ominąć taki profil, Ty i tak codziennie tam włazisz i żeby im nie było lepiej, żeby nie czytały tylko o tym jak świetnie i fajnie wyglądają (a wyglądają, to wiesz nawet Ty!), to musisz, ale to naprawdę musisz przekazać wszystkim wiedzę tajemną. Że te wszystkie fit-srit mateczki to w gruncie rzeczy udają, są głupie, photoshop, i każdy by tak wyglądał gdyby miał sześć, albo siedem albo dwadzieścia osiem zer na koncie. Że to nic takiego. Tylko one nie są lepsze. Wybrały po prostu inną ścieżkę życia. Widzisz to jak wyglądają i gdzie są, ale nie widzisz tego ile pracy zostało włożonych w to i ile kosztowało je to wyrzeczeń, na które Ty nie jesteś gotowa.

Często na swojej drodze ostatnio spotykam matki, które nie potrafią zaakceptować tego, że jak świat światem stary, jak długi i szeroki są różne osobowości, różne dzieci, różne wybrane ścieżki w życiu. Są matki, które po wyjściu ze szpitala wracają do swojej pracy, jeszcze w połogu targając wszędzie swoje nowonarodzone dziecko i czują się jak ryba w wodzie na pełnych obrotach. W tym samym czasie inna matka otwierając oczy po wymęczającym porodzie, a w efekcie po kolejnych nieprzespanych nocach ma problem, żeby w ogóle wstać z łóżka, jej ciało naznaczone jest licznymi rozstępami, a do poprzedniego stanu będzie wracać miesiącami. Nikt tu nie jest lepszy.

To my w gruncie rzeczy robimy sobie pod górkę porównaniami. I to takimi, które naprawdę nie powinny mieć miejsca. To trochę tak jak przyrównać kobietę, która osiągnęła metr sześćdziesiąt, do tej, która dobiła do metra osiemdziesiąt i spróbować wybrać, która jest lepsza. Albo czy lepsza jest brunetka, czy blondynka? Albo może rudowłosa? Sami na własne życzenie tworzymy sobie katalogi życia jakie chcielibyśmy posiadać, a nie możemy. Często ze względu na predyspozycje fizyczne. Nie zmienisz tego, że masz metr pięćdziesiąt. Co nie oznacza, że Twój metr pięćdziesiąt jest gorszy. Sama na własne życzenie stworzyłaś sobie skalę ocen. Niepotrzebnie.

Za każdym razem jak rano wstaję myślę o tym, że są kobiety, które wstają dwie godziny wcześniej niż ja. Na śniadanie jedzą rzeczy z produktów, których ja nie widziałam nigdy na oczy. Potem ćwiczą, podczas gdy ja w piżamie właśnie włączam ekspres do kawy i gonię po całym mieszkaniu dziecko, któremu z trudem można przebrać pieluchę. Powiedzmy, że to moje poranne ćwiczenia. I powiedzmy, że ja kompletnie nie czuję się „tą gorszą”. Po prostu na pewne rzeczy zwyczajnie jestem za leniwa, a i temperament mojego dziecka mi tego nie ułatwia.

Lubię często oglądać pewne fit osoby, bo nawet mnie trochę motywują. Do działania. Skoro pokazują metamorfozy nierzadko kobiet, które zrzucały zbędne kilogramy z zupełnie innej puli niż ja, to oznacza, że się da. Lecz my, zbyt często i zbyt łatwo wynajdujemy argument „dlaczego nie możemy”, a swoje niepowodzenia próbujemy zwalać na siebie. I to nie tędy droga.

Nie każdy z nas będzie drugą Lewandowską czy Chodakowską. Ani nie każdy z nas będzie pracował z dzieckiem u boku. Nie każdy z nas jest do tego stworzony. Więc może zamiast próbować wejść na ścieżkę, która zdecydowanie nie jest dla Ciebie, warto znaleźć własną? Ścieżka, którą wybierzesz nigdy nie będzie „gorsza” ani „lepsza”. Będzie Twoja. I to Ty masz się na niej dobrze czuć. Czuj się więc dobrze. I nie porównuj sama siebie do innych. Porównaj się do siebie i sprawdź co Ty możesz zrobić, by coś poprawić. A przede wszystkim czy cokolwiek jest do poprawienia. Może się przecież okazać, że w gruncie rzeczy wszystko jest w jak najlepszym porządku.

Zbyt dużo czasu tracimy na inne osoby, a zbyt mało czasu poświęcamy szlifowaniu siebie. Pora to zmienić.

 

 

 

 

 

3 komentarze

  1. Ja tym wszystkim fit matkom i niematkom strasznie zazdroszczę samozaparcia. U mnie wszelkie próby ruszenia tyłka kończą się na stwierdzeniu, że w sumie to zacznę od jutra… A w lodówce właśnie dogorywają fit marchewki, którymi miałam się zajadać na przerwach w pracy…

  2. A ja jestem wychudzoną matką karmiącą roczniaka z alergią na mleko krowie i nie mam pojęcia jak przytyć na diecie bezmlecznej, żeby móc wykarmić dziecko, bo mleka mam coraz mniej 🙁

  3. Taaak fit mamuśkom zazdroszczę okrutnie tego, ze im sie chce…Mi sie nic nie chce, poza spacerami :p
    Jeszcze z kazdej strony czuję presję, kiedy będę wygladac jak przed ciążą, ze babcia to schudla w miesiac, druga w 3mies., a mama to wazyla dzien po porodzie tyle co przed…. a ja mimo kp, stale tyję…co rusz ktos mnie pyta czy jestem znow w ciazy… i moja motywacja maleje wprost proporcjonalnie do wzrostu presji…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.