Ucieczka.
Moja znajoma ma 24 lata i jest po rozwodzie. Inne charaktery, czy coś. Tak to tłumaczy. Z tego rozwodu pozostał jej niedosyt, dziecko i alimenty. Twierdzi, że już nigdy nie będzie mogła założyć białej sukni do ślubu, kiedy wreszcie zjawi się ten jedyny, poza tym nie może uwierzyć jak mogła być tak głupia by w 3 miesiącu ciąży wcisnąć się w białą suknię. I stanąć przed ołtarzem z tym dupkiem.
– Nikt Was nigdy nie namawiał na ślub? – pyta
– Nieee – mówię zgodnie z prawdą
– Szczęściara. Zresztą nie masz się co czepiać tego swojego. I Ci w domu pomaga, pracuje, ułożony, świetny ojciec. A ten? Nic go nie interesowało. Tylko gry, papierosy i koledzy. Ale wiesz, obydwoje byliśmy młodzi. I pewnie równie głupi. On głupszy. Ale Ty nie wiesz jak to jest.
Uśmiecham się.
– Pewnie się nawet nie kłócicie, bo i o co?
Wybucham śmiechem.
Oświadczył mi się w Warszawie, w pięciogwiazdkowym hotelu. Jak w bajce – myślałam sobie. Klęczał przy tym wysokim łóżku i myślałam, że śnię. Poważnie. Z pierścionkiem, który był nieco za duży, z pudełeczkiem w kształcie serca, pytał czy zostanę jego żoną.
Żyjemy ze sobą tak wiele lat, że dokonamy tylko formalności. Kiedy żyje się z kimś pod jednym dachem prawie 7 lat, a w związku jest się prawie 8, to trudno mówić tu o jakimkolwiek zmianie na lepsze i założeniu rodziny. Ślub będzie – się wie – ale będzie znaczył tylko tyle, że ja zmienię nazwisko, zostanę oficjalnie żoną i będę miała jakieś tam większe prawa jako żona. W świetle prawa rzecz jasna, bo w prawach domowych się raczej nic nie zmieni.
Mam znajomych po rozwodzie. I znajomych, którzy się rozchodzą. I tych singli, którzy znaleźć sobie nie mogą miejsca w miłości. Ale również i tych szczęśliwych w związkach małżeńskich i tych planujących. Dzieciatych, niedzieciatych, tych, którzy otwarcie mówią: „Nie lubię dzieciaków” i miłośników kotów „Chyba wolę kota zamiast męża„.
Ktoś mi kiedyś powiedział, że nie ma chyba związków, które nie przeszły chociaż jednego kryzysu. Takiego podczas którego jedna ze stron pakowała walizki i się wyprowadzała. Dzisiaj wiem, że kiedy posiada się dziecko jest to wiele trudniejsze (ale wykonalne!) i wcale mnie nie dziwi, że Ci, którzy nie mają zbyt ciężkiego bagażu (czyt. dziecka) decydują się na ten krok bez przeanalizowania, czy może warto jeszcze powalczyć.
Rzuciłam pierścionkiem przez całą długość pokoju, przeklęłam i spakowałabym walizki, gdybym je posiadała. Zaplanowałam sobie wściekła przyszłość, ale bez niego. Chciałam trzasnąć drzwiami i mieć w tyłku co i kiedy. Ale miałam jedną przeszkodzę do zrealizowania planu ucieczki. Ta przeszkoda patrzyła zdziwiona. I zamiast przeszkodę przeskoczyć trzeba było się na moment zatrzymać. Przeanalizować, przemyśleć, na spokojnie, bez krzyku, nerwów.
Przecież było dla kogo walczyć … Przecież nie mam alkoholika, który mnie bije. Przecież mam przed sobą człowieka, który ani razu na mnie nie nakrzyczał, chociaż ja krzyczałam nie raz. Który zawsze mnie bronił, choć wiedział, że nie zawsze miałam rację. Który nigdy mnie nie zostawił, kiedy go potrzebowałam. Pomagał w najcięższych momentach wstać, był przy mnie. Nie przerosły go obowiązki, choć czesto w tej sytuacji przerastają. Jest świetnym ojcem. Moje dziecko nie mogło trafić lepiej. Czego ja tak naprawdę chciałam? Samowystarczalności, którą wreszcie uzyskałam? Samorealizacji? Bycia egoistycznie osobną jednostką niezależną od nikogo?
Nie. Ja chyba sama nie wiedziałam czego chcę. Przecież byłam w innej sytuacji niż tysiące uciekających od mężczyzn kobiet. One często uciekały od damskich bokserów, narkomanów, mężczyzn, którzy nie pomagali, nie robili nic poza produkcją dzieci. One często nie miały pracy, były zależne od swoich oprawców, którzy niszczyli w nich ostatnie resztki kobiecego wdzięku.
Teraz wiem, że nie można skreślać wielu lat. Nić porozumienia, kiedy jest możliwa, powinna być realizowana. Nasze pokolenie zamiast przejść na kompromis, często ucieka od obowiązków. Rozwody po roku, a nawet pół, wielokrotne trzaskanie drzwiami, dzieci wychowywane w niepełnych rodzinach, to ostatnio plaga. A czy naprawdę nie da się czasem, tak po prostu usiąść? Porozmawiać? Znaleźć rozwiązanie?
W związku w którym jest miłość, zawsze będzie szansa na dalsze, wspólne życie. Jak z bajki, choć niekoniecznie w pałacu, z rycerzem na białym koniu. Ten rycerz może wrócić z pracy brudny, mieć gorszy dzień. Ty, możesz niekoniecznie wyglądać jak księżniczka. Ale skoro nawet rano, kiedy jesteś rozczochrana, bez makijażu, otwierasz oczy a on patrzy, uśmiecha się i mówi, że jesteś piękna, to chyba nie da się uciec? Uciec od miłości.
Myślę, że warto czasem walczyć. Walcz jeśli możesz. Nie uciekaj.
8 comments