Otrzymałam, jak co dzień mejla. Proszą mnie o adres, prześlą książki.
Super.
Pytam czy jestem do czegoś zobowiązana, wszak z pewnością mają mejla z bloga, a ja promować Maca nie będę. Odpisują, że do niczego zobowiązana nie jestem.
No to adres podaję.
Książki przyjeżdżają kurierem, oglądam je ze stron wszystkich, myślę Zajebiaszcze, pstrykam fotkę dodaję z informacją, że:
a). Nie jestem zwolenniczką MacDonald’s
ale
b) Książki są naprawdę ciekawe
i
c). Chodzi przede wszystkim o nawyki czytania dzieciom w domu i ufam, że większość z Was te nawyki dzieciom wpaja.
No i się zaczęło.
Już raz zostałam posądzona oto, że jestem mało wiarygodna w tematach żywienia dzieci, głównie ze względu na cykl Chujowej Pani Domu. Cykl, który de facto jest pisany typowo dla jaj i miał śmieszyć. Rozumiem jednak, że niektórzy nie posiadają za grosz poczucia humoru, więc wybaczam.
Teraz posądzacie mnie o:
a). Promowanie Maca
b). Promowanie Maca
c). Promowanie Maca
Gdybym dodało samo zdjęcie książek (jak zresztą mi radzono po fakcie) z pewnością zaczęłyby się pytania skąd je mam. Jeżeli napisałabym, że od fast-foodziarni, wyszłoby na to samo. Czyż nie?
Nie ważne.
1. Nie jestem niczyją wyrocznią, tym bardziej, że choć dyskusja nadal wre od dwóch dni, to ja nigdzie, kompletnie nigdzie nie napisałam, że macie jechać do MacDonald’s po książki. Chyba, że gdzieś to widzicie, wtedy zwrócę honor. Ale wiem, że nie zwrócę, bo do jasnej ciasnej napisałam i powtarzałam wielokrotnie, że zwolenniczką tego miejsca nie jestem.
2. Nigdy nie wpajałam mojemu dziecku dobrych nawyków żywieniowych zakazem. Co za tym idzie kiedy odwiedzamy raz na ruski rok Maca, a moje dziecko z uporem maniaka prosi o zestaw Happy Meal (nie oszukujmy się, ale ze względu na zabawkę), to następnie z jeszcze większym uporem maniaka nie wcina czisburgera, ale jabłko.
[ i uwaga! wychodzę na wyrodną matkę, bo również w innych takich punktach moje dziecko woli owoce, a w restauracji brokuły albo zupę warzywną, zamiast pizzy].
3. Mac do którego rodzice jeżdżą z głową, nie co tydzień, to również nie zbrodnia. Właściwie miejsce jak każde inne. Mnie rodzice też zabierali do Maca. Z klasą jeździłam do Maca. Moje dziecię z przedszkole w zeszłym roku też o Maca zahaczyło. Tylko no właśnie … Kurczak i frytki raz nadgryzione, za to jabłko w całości. No i ta zabawka …
Okazuje się, że książki za dychę można kupić między innym w Empiku. Wydaję mi się więc, że każdy myślący człowiek, który przeczyta całą dyskusję, zrozumie, że lepiej jechać do Empiku po książkę za dychę, zamiast do Maca, by najpierw wydać 3 dychy na żarcie, by potem dostać książkę. Za tę kasę kupicie trzy książki.
Nie miałam o tym pojęcia, bo jakoś mnie to nie interesowało prędzej, że książki można spokojnie kupić w innych punktach. Myślałam, że są promowane wyłącznie przez Maca.
Poza tym jak się okazuje to II edycja, o pierwszej nie miałam pojęcia.
Dla nikogo również nie powinno być żadną nowością, że napędza to handel, jak wszystko inne. Teorie spiskowe, to nasza domena narodowa.
Potraktujcie ten post jako tłumaczenie, bo prawdę powiadam Wam, że jak mi ktoś jeszcze zarzuci promowanie Maca to chyba zacznę blokadami strzelać. Dyskusja jest dla mnie tak absurdalna, że aż boli.
Wy o deszczu, ja o rynnie.
I jestem ciekawa ile dzieciaków ma dobre nawyki żywieniowe i widząc frytki vs jabłko wybierze jabłko. A ile z tych dzieci niekarmionych fast-foodami i matek głośno krzyczących o zdrowym żywieniu może z ręką na sercu dać dziecku wybór i to dziecko wybierze to co zdrowsze.
Chwila refleksji dla Was.
źródło zdjęcia:http://www.adweek.com/news/advertising-branding/are-brand-rivalries-taco-bell-mcdonalds-dust-good-marketing-156661