Jak wiecie (lub i nie?) zaburzenia integracji sensorycznej (zwanej w skrócie SI) zawisły nad nami na początku tego roku. Integracja sensoryczna to niestety zmora …
Wtedy, przerażona perspektywą posiadania dziecka z zaburzeniami SI brnęłam dalej w moim (jakże trudnym niestety) macierzyństwie, kiedy los nieubłaganie dostarcza nam kolejnych atrakcji.
O SI czytałam już wcześniej zanim w ogóle pojechaliśmy na spotkanie z terapeutą, ale nigdy nie podejrzewam by moje dziecko jakiekolwiek zaburzenia miało. Zaburzenia rozpisane na 3 stronach razem z zaleceniami dalszej terapii przyszły pocztą. Ale wtedy Prezes miał 4latka i zaburzenia powoli zaczęły znikać. Aż w końcu stały się normalną częścią naszego życia, a wspomaganie go w domu, ćwiczenia w domu pozwoliły nam zrezygnować z terapii, która (co tu dużo pisać) nadszarpnęłaby nasz budżet domowy (wyniosłoby to nas ok. 1200 zł + dojazdy).
Integracja Sensoryczna. Jak wyglądały zaburzenia u nas?
Na początku uznawałam to za pewnego rodzaju dziwactwo Prezesa. Uznałam to za indywidualizm. I nigdy nie brałam tego jako zaburzenie rozwoju. Teraz jednak, z perspektywy czasu i wiedzy jaką posiadam, już wtedy powinna nam się zaświecić czerwona lampka. I ta czerwona lampka powinna nas zaprowadzić wprost do terapeuty. Powinnyśmy to zrobić dwa lata wcześniej. Ale nie zrobiliśmy.
Cóż …
Poradnia Rozwoju na Polnej skwapliwie nas zniechęciła po pierwszym roku, kiedy trafiliśmy do tamtejszej psycholożki, która dyplom dostała chyba z gotowania co najwyżej. Bo jeżeli tak mają wyglądać polscy psycholodzy w tego typu placówkach, to ja chcę omijać takie miejsca szerokim łukiem.
Kiedy zaproponowano nam jeszcze jedną, iście kontrolną wizytę po 2r.ż obydwoje odmówiliśmy twierdząc, że jeżeli wszystko jest okej, to my dziękujemy za dalszą współpracę i jak nas coś będzie niepokoić to na pewno zgłosimy się do specjalistów. Sami.
Przyszedł jednak czas, kiedy trzeba było zrobić krok do przodu.
Zgodnie z tatą Prezesa zdecydowaliśmy się na zapisanie do poradni pedagogiczno-psychologicznej by tam szukać pomocy.
Prezes nie akceptował równieśników.
Nie tyle rówieśników, co hałasu, które dzieci robiły.
Na zajęciach w Ośrodku Kultury zatykał uszy, że dzieci robią hałas, a w domu płakał, że on nigdzie nie idzie, na żadne zajęcia, nie do dzieci!
W efekcie nie chodziliśmy na place zabaw, chyba, że w godzinach w których nikogo nie było – tylko my.
Nazwałabym Prezesa egocentrykiem i chyba to jedno słowo jest w stanie opisać w całości zachowanie Prezesa.
Wszyscy zwracali uwagę na jedno.
– Czego Ty chcesz?! To jedynak! Cały czas przebywa z dorosłymi. Dzieci są mu nieznane!
Zaparcie jednak szukaliśmy pomocy.
I znaleźliśmy.
W Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej dostałam namiary na bardzo fajną terapeutkę SI. Termin był dwa razy przekładany – raz przekładaliśmy my, raz terapeutka aż w końcu na SI wylądowaliśmy 1 czerwca – w dzień dziecka.
Jeżeli ktoś chce namiary na terapeutkę z Gostynia (wielkopolska) chętnie podam. 🙂 Nadal mam zachowaną (w razie czego!) śliczną wizytówkę.
Zostaliśmy nakierowani, co najważniejsze została trafnie postawiona diagnoza, a wraz z nią mieliśmy możliwość by jakkolwiek naszemu dziecku pomóc. Spojrzeć na niego z trochę innej perspektywy i w pełni zaakceptować jego zachowanie jako coś, co wymaga od nas pracy.
Terapeutka wraz z przesłaniem nam diagnozy rozpisała nam również Masaż Wilbarger.
Oczywiście zapałaliśmy się również na półroczną terapię – raz w tygodniu po 45 minut.
Ale po dłuższym zastanowieniu i skonsultowaniu tego z psychologiem – doszliśmy do wniosku, że poczekamy do debiutu Prezesa w przedszkolu.
Integracja Sensoryczna. Przedszkole.
Debiut Prezesa w przedszkolu nie był taki jak chcieliśmy. Było dużo stresu, który potęgował się za każdym razem kiedy Prezes przekraczał bramę przedszkola. Wtedy po raz pierwszy stwierdziłam, że prawdopodobnie nie obejdzie się bez SI. Lecz Prezes jakoś unormował się, a wraz z tą normą uniknęliśmy terapii w Gostyniu.
Jak to było u nas? Dlaczego akurat zaburzenia SI, skoro Prezes ma świetnie zachowaną równowagę i intelektualnie rozwija się ponad swój wiek (co stwierdziła zarówno psycholożka jak i terapeutka SI)?
Prezes nie lubił piasku. Jako kilkunastomiesięczne dziecko nie dotykał piasku palcami. O chodzeniu po piasku nie było mowy. Dlatego na plaży chodził w … skarpetkach. Jeżeli kogoś dziwił ten widok (a dziwił!) nie wiedział o tym, że nie mieliśmy innego wyjścia. Ściągnięcie skarpetek oznaczało, że Prezes zaczynał płakać i o plażowaniu mogliśmy zapomnieć.
Wszystko co robił w piasku ograniczało się do łopatki. Nie dotykał piasku palcami. Nie odkopywał zakopanych autek. A ponieważ jeszcze wtedy nie mówił pokazywał tylko palcem i płakał. W ten sposób bardzo rzadko byliśmy w piaskownicy, na plaży zresztą też. Nie dlatego, że chcieliśmy ograniczać Prezesa, ale dlatego, że nie widzieliśmy innego wyjścia jak ograniczy tego typu atrakcje do minimum.
Prezes nie malował też farbami. Nie brudził sobie rąk. Jeżeli zdarzyło się, że jakaś mała plama farby znalazła się na jego dłoniach zaczynał się krzyk, płacz trwający do momentu aż Prezesa nie umyliśmy.
Nie dotykał surowego ciasta, nie kuchcił ze mną w kuchni. Nie bawił się w błocie (co przecież większość dzieci uwielbia). Po prostu bardzo źle znosił dotyk z takimi substancjami.
Nie mogliśmy też robić mu prysznicu, ani myć go gąbką (a mieliśmy najbardziej miękką spośród wszystkich jakie udało nam się dostać w sklepie). Rzadko dotykał wibrujące przedmioty.
Był też dźwięk. Przejeżdżający za oknem samochód powodował, że Prezes automatycznie przerywał zabawę i biegł się przytulić. Lub zatykał sobie uszy. Wystarczyło również, że któreś z nas wracało z pracy i otwierało drzwi kluczem. Reakcja była podobna.
Paradoksalnie uwielbia głośną muzykę i ta mu nie przeszkadza.
Jak ćwiczyliśmy?
Przede wszystkim w kuchni.
Kuchnia jest najbardziej sensorycznym pomieszczeniem.
Przesypywanie ryżu i kaszy, ugniatanie ciasta. Robienie surówek również. Długo zajęło nam zachęcenie Prezesa do ugniatania ciasta, ale jak widać na zdjęciu radzi sobie świetnie i brudne od mąki rączki już mu nie straszne.
Kolejna sprawa to zabawa w błocie. Pozwalaliśmy na to w okresie letnim, a wręcz zachęcaliśmy. Im bardziej brudne ręce miał Prezes, tym bardziej się cieszyliśmy.
Zgodnie też z zaleceniami terapeutki kupiliśmy elektryczną szczoteczkę do zębów. Nauczona już doświadczenia wiedziałam, że to będzie najtrudniejszy krok w stronę poprawienia prezesowskich zaburzeń. Prezes wybrał sobie piękną, niebieską szczoteczkę ze Spider Manem. Oczywiście zapewnił mnie w sklepie, ze on ją będzie używał, ale kiedy wróciliśmy do domu czar prysnął. Prezes odłożył ją jak tylko zaczęła wibrować w jego rękach i z głośnym płaczem odstawił ją na półkę.
Na szczęście Tata, mający chyba jakąś bliżej niezidentyfikowaną moc – przekonał swojego jedynaka do użytkowania szczoteczki.
Gąbkę Prezes też wybrał sobie sam. Z Kubusiem Puchatkiem, najbardziej miękką jaką nam się udało dostać (dla niemowląt). Mieliśmy myć rączki, stopy i plecy (w żadnym wypadku brzuch!) i tak też robimy, choć idzie ciężko.
Prezes mu mieć letnią wodą, bardziej zimną niż ciepłą. A mi bardzo trudno nalać wodę w odpowiedniej dla niego temperaturze uznając, że woda jest za chłodna. I kiedy ja uważam, że woda jest za chłodna, Prezes uważa, że jest w sam raz i tylko w takiej się kąpie.
Jeżeli chodzi o dźwięki w miarę upływu czasu Prezes zaczyna je akceptować, wraz z akceptacji nie ucieka do nas słysząc przejeżdżający samochód.
Przedszkole też nam pomaga, w grupie jest mało dzieci (terapeutka zwróciła uwagę, że dla takich dzieci jak Prezes o wiele lepszym rozwiazaniem jest prywatne przedszkole). Prezes ma teraz kolegów (co uważam za zrządzenie losu!) a wraz z kolegami mam okazję na własne oczy zobaczyć, że moje totalnie aspołeczne dziecko potrafi się z rówieśnikami bawić.
W ten sposób widzę pewnego siebie, młodego człowieka, który mimo wielu przeciwności losu dał sobie radę.
Cóż tu dużo pisać – jest to dziecko po wylewie, a cała gama leków jakie dostawalam w ciąży i jeszcze większa gama leków, które on dostawał po porodzie (znałam tylko morfinę, resztę wygooglowałam) – nie przeszły bez echa na jego układzie nerwowym.
Zaburzenia, które ma Prezes nie są duże. Są małe, malutkie i przede wszystkim do naprawienia…
Jeżeli kiedykolwiek zobaczysz dziecka w skarpetkach założonych do sandałów nie komentuj:
– Co za wieśniactwo!
Niektóre dzieci takie jak Prezes mają tak nadwrażliwe stopy, że każdy, nawet najmniejszy kamyczek w obuwiu jest nie do zniesienia.
Spośród obuwia letniego wybrałam najbardziej miękkie sandały, bo kiedy Prezes bardzo chciał niebieskie Timberlandy (a i mi się bardzo podobały!) Pani w sklepie zwróciła nam uwagę na boczne zapinki. Nie wiedziała, że Prezes ma zaburzenia SI, ale jej komentarz był dla mnie informacją, że niestety, ale te buty musimy sobie darować.
Jak zmieniło się na życie po diagnozie z SI?
Nie zmieniło się za wiele. Nasze rodzicielstwo nie należy do łatwych. Jest nieco trudniejsze. Wychowujemy dziecko po przejściach, co wielu ludzi bagatelizuje słowami ,,Przecież jest zdrowy!”. Jest. A i owszem. W społeczeństwie funkcjonuje normalnie – przynajmniej teraz, kiedy wreszcie za klimatyzował się w przedszkolu.
Diagnoza z SI pomogła nam tylko spojrzeć na Prezesa z innej perspektywy, perspektywy, która pomaga nam – w mniejszym lub większym stopniu – pomóc Prezesowi.
To nie wyrok.
Dodaj komentarz