Inwestowanie w dobry fotelik samochodowy ma tylko jedno zadanie. Zabezpieczyć życie Twoje dziecka w trakcie wypadku. Przeliczasz to na złotówki? To może przestań.
Dzisiaj TOP 5 wymówek rodziców.
PUBLICYSTYKA | LIFESTYLE | PARENTING
Inwestowanie w dobry fotelik samochodowy ma tylko jedno zadanie. Zabezpieczyć życie Twoje dziecka w trakcie wypadku. Przeliczasz to na złotówki? To może przestań.
Dzisiaj TOP 5 wymówek rodziców.
Nic mnie tak nie drażni jak robienie z ojców superbohaterów i wielkie brawa oraz pokłony, bo (och! borze szumiący!) odważyli się przewinąć śmierdząca pieluchę (wbrew pozorom kupa dziecka nie pachnie polnymi kwiatami). Ku mojej rozpaczy, bo przecież nie komentatorów, wiele kobiet uważa, że ich miejsce jest tam – w tym punkcie gdzie po jednej stronie jest dziecko, a po drugiej gary, po trzeciej pranie, a po czwartej sprzątanie. Co gorsza, część kobiet wychodzi z założenia (również ku mojej rozpaczy), że skoro ojcowie pracują (no chwała im za to …) to po przyjściu do domu powinni odpoczywać (w wolnym tłumaczeniu leżeć do góry brzuchem), a Ty kobito zapieprzaj – piątek świątek, czy niedziela, za rozrywkę mając tylko ulubiony serial i zimną kawę. No sorry, nie.
600 złotych miesięcznie, kwas foliowy brany lata świetlne przed podjęciem TEJ decyzji, szereg badań i czterech specjalistów. Tak mniej więcej rozkłada się mój bilans. Własny. Dodaj do tego bezdyskusyjnie wszystkie zęby, aby nie było w nich najmniejszej dziurki, najmniejszego ubytku. Leczenie kanałowe przede mną. Dzisiaj. A za jakiś czas, kto wie …
Tym wpisem rozpoczynam sagę „Planowanie ciąży po wcześniaku„, które będą pojawiać się średnio raz w miesiącu.
Od 3 lat prowadzę bloga i od 3 lat co jakiś czas uderzam w mur rodzicielskiego absurdu. W myśl zasady „Wolnoć Tomku w swoim domku” doskwiera mi irracjonalne przekonanie społeczeństwa, że dzieciom nic nie wolno, a całe dzieciństwo powinno się składać z zakazów. Dzisiaj zdradzę Wam dlaczego pozwalałam rysować po ścianach, grzebać w szafkach i skakać po kałużach i to bynajmniej nie w kaloszach.
Zanim dobrnęłam do bycia mamą ucznia klasy pierwszej, przerobiłam (co następuje): bunt dwulatka w skrócie zwany (modły do Allaha na środku chodnika, krzyki w sklepie – bo jakim prawem nie kupię mu dziesięciu lizaków; słowo „nie” powtarzane 165745465789 dziennie, rysowanie po ścianach, zalewanie łazienki), bunt trzylatka (patrz bunt dwulatka + wjeżdżanie rowerkiem biegowym w psy, ludzi i lampy i płoty – jednym słowem: przymusowy jogging, wchodzenie na wszystko w domu co jest wyższe niż on sam – parapet np. ), a następnie i bunt czterolatka (patrz bunt dwulatka i trzylatka i dodaj panel pierwszych przekleństw!), bunt pięciolatka (patrz bunt dwulatka, trzylatka,czterolatka i dodaj trzaskanie drzwiami i głuchotę na wszystkie zakazy i nakazy), ale proszę Państwa to jest nic, w porównaniu z posiadaniem w domu 6latka!
Jutro mi przejdzie i będę to miała w dupie, ale dzisiaj to ja po prostu, leżąc chora, będąc chorą i czytając z nudów Internety, mam słowotok. I ja naprawdę przepraszam, ale mamą jestem prawie (hoho) 7 lat i czuję się rzeczywiście tak jakbym pożarła wszystkie rozumy. I na pohybel jego mać tym wszystkim matkom, które sadzają dwumiesięczniaki i dają im bigos do żarcia w wieku czterech miesięcy. Ja nie będę Was przepraszać za to, że robicie dziecku krzywdę, a robicie. Serio.
Kiedy publikowałam dwa lata temu wpis „TRUDNA MIŁOŚĆ„, czułam się nie do końca pewna jak zostanie odebrane przyznanie się do czegoś, co społeczeństwo odpycha i czemu zaprzecza. Ja w tym tekście przyznawałam się do tego, że miłość od pierwszego wejrzenia to ściema i sama musiałam się miłości do dziecka nauczyć. I trochę mi to zajęło. Byłam wtedy na siebie zła, wściekła i rozczarowana. Dzisiaj wiem, że miałam deprechę, czy też ładnie nazwany baby blues. Normalne zjawisko, którego zabrakło w kolorowych czasopismach. Jak i wielu innych rzeczy.
Jestem rodzicem w XXI wieku. W dobie Internetu, specjalistów od wszystkiego. Żyję przede wszystkim w ciągłym przekonaniu swojej beznadziejności, a wszystko rozpoczyna się już na starcie. Nie chcę rodzić naturalnie (ale rodzę), nie karmię dziecka (wprawdzie nie głodzę, ale nie karmię piersią), wreszcie moje dziecko w wieku lat 6 ogląda bajki (ponoć niedozwolone) i gra na komputerze. I choć nie ma tabletu, choć nie ma ajfona (bo ma samsunga), a ja staram się jak mogę to i tak poczucie beznajdziejności mnie nie opuszcza. Bo w sumie jak być matką w XXI wieku, kiedy czasem, całkiem czasem pizga się złem?
Matki wcześniaków często nie karmią piersią. Brzmi paradoksalnie? Ależ skąd. Brakuje elementarnej wiedzy, brakuje wsparcia, a przede wszystkim kogoś, kogo do tej piersi można przystawić. Jak walczyć o laktację, kiedy jedynym „ssakiem” jest laktator?
Z pewnym podziwem [a może bardziej strachem] przyglądam się moim blogowym-koleżankom, które nie zakładają dzieciom kasków. W różnych sytuacjach: jazda na rowerze, hulajnodze, rolkach czy nawet – deskorolce.
Dostałam wiadomość od Jurka Guca, w sprawie jego najnowszego felietonu. Choć chciałabym klasnąć w dłonie z zachwytu, stwierdzić, że facet ma racje, to gdzieś tam czuję, że użył zbyt wielu stereotypów by zyskać moje pełne uznanie.