Dbaj o siebie mamo, bez filtru.

W XXI wieku macierzyństwo jest wyjątkowo trudne. Często pada pytania „jak to możliwe?!” skoro w porównaniu do naszych mam czy babć dysponujemy elektronicznymi gadżetami dla dzieci, pralkami czy zmywarkami, a także gotowymi obiadkami, kaszkami itp. Tyle tylko, że dzisiejsze matki bardzo wysoko postawiły sobie poprzeczkę. Często niestety jest to poprzeczka nie do przeskoczenia. Dodatkowo dzisiejsze matki ustalają sobie cele w rodzicielstwie nie wiedząc, że nie są w stanie do nich dotrzeć ani ich zrealizować. Chcą być jak #instamatki, nie wiedząc, że tak naprawdę jest to chwilowy kadr z nałożonymi filtrami. Bez filtru życie jest już zupełnie inne … Bardziej realne. I nie zawsze idealne.

CO OZNACZA: DBAĆ O SIEBIE?

W kontekście „dbania o siebie” matki dzielą się w sieci swoimi planami na cały miesiąc. Ile razy kosmetyczka, ile razy fryzjer. Skupiamy się na wyglądzie zewnętrznym. Ok, to wszystko jest ważne, ja sama lubię wyglądać dobrze i naprawdę się staram. Od razu mam +10 do moich hiper mocy, bo faktycznie te hiper moce posiadam. Przynajmniej ja sama tak uważam i tego się trzymać będę. Ale mam też dni, kiedy absolutnie nie chce mi się nakładać na siebie mejkapu, moje włosy wołają: „umyj mnie!”, a dresy „wypierz mnie!”. I wiecie co? A no to, że ja wtedy wcale nie muszę wyglądać. Bo w tamtym momencie potrzebuje zadbać o siebie wewnętrznie, bo ja wtedy nie mam ochoty na to by skupiać się na wyglądzie. Jestem zmęczona, wkurzona, płaczliwa.

Chroniczny brak snu wykańcza organizm. Jest dla naszego zdrowia tak naprawdę niebezpieczny, ale często zapominamy o swoich potrzebach. Raz, że nie ma kto nam pomóc i nas nieco odciążyć, a dwa, że skoro inni dają sobie radę, to my też musimy i koniec, wielka kropka.

Problem w tym, że choć udajemy „hiperwoman” o sile supernowej, wewnątrz krzyczymy z rozpaczy i prędzej czy później wybuchamy jak atomówki. Lont naszej cierpliwości się skraca wprost proporcjonalnie do nieprzespanej nocy, a potem jest boom. To boom jest różne. Ja obecnie jak mam „boom” to krzyczę na męża. Czasem do Jasia (ale 9 latek to potrafi wytrącić z równowagi w 2 sekundy!), z kolei nigdy na Stasia. Nie wiem jak to możliwe, ale owszem on mnie wkurza czasem, ale mam do niego tyle cierpliwości, że mogłabym rozdawać na prawo i lewo. I nie wiem skad …

A potem następuje coś, co ja nazywam: kółeczkiem chujowości. Jest niewyspana mama, jest krzyczące dziecko, jest krzycząca mama, jest jeszcze bardziej krzyczące dziecko i jeszcze bardziej krzycząca mama. I to takie błędne koło. Oczywiście każda matka potem sobie obiecuje: „ale ja już nigdy!”, a 3 tygodnie później jest to samo. No i ona myśli, że jest samotnie dryfującą boją, bo nikt, ale to absolutnie nikt się nigdy nie przyzna, że ma na swoim koncie taki epizod, że gdyby ktoś to nagrał i wrzucił do sieci trafiłby pod hasztag #tematdlauwagi.

 

TY NIC NIE MUSISZ!

Wiecie co mi pomaga zachować zdrową równowagę? Po pierwsze: to czego nauczyłam się od psychologa (jak sobie poradzić z wybuchami złości!). Np. jak już wiem, że zaraz mnie chuj jaśnisty strzeli, zaczynam w głowie liczyć duże cyfry. Skupiam całą uwagę na tym, a kiedy udaje mi się uspokoić, na nowo rozpoczynam temat – głownie z Janem. Odrabianie z nim lekcji swojego czasu to była taka mordęga, że nawet mój mąż (oaza spokoju, który przez 11 lat bycia razem wydarł się na mnie z 3 razy!!!) podnosił głos (co mu się nigdy, ale to absolutnie nigdy nie zdarza).

Po drugie: robię wszystko pod siebie, a nie pod innych. Chciałam być kiedyś idealnym rodzicem. Miałam taką wizję, ale szybko się rozleciała. Długo byłam niezbyt dobrą mamą. Ale walczyłam o nas. Bo miałam dla kogo walczyć. I ja tamten czas mam przepracowany, zamkniętym na amen, ale nikt mi pierwszych lat Jasia nie wróci. A wypaliłam się jak świeczka z Ikea już pierwszego dnia po jego powrocie do domu. Byłam nasiąknięta pięknym macierzyństwem z kolorowych gazetek. A rzeczywistość była inna. Może więc dlatego bardzo staram się być bardzo dobrym rodzicem teraz i wyciskać z tego wszystko to co najlepsze. Nawet wtedy, kiedy mam doły mariańskie … Po prostu wiem, że to przemija tak samo szybko jak miesiące życia dzieci. Ja zanim się obejrzałam stałam się mamą 9 latka.

Robienie wszystkiego pod siebie sprawia, że modyfikuję różnego rodzaju nurty pod nas. Jest mi bliżej do Rodzicielstwa Bliskości, niż do zimnego chowu Tracy Hogg, ale jeżeli chodzi o RB nigdy nie byłam w stanie wdrożyć go w całości. Podoba mi się wychowywanie dziecka w duchu Montessori, ale jestem na to za leniwa. Lubię, coś wdrażam, ale znowu modyfikuję. Ja już dawno zdałam sobie sprawę, że te wszystkie poradniki są spoko, ale zrealizowanie ich wszystkich krok po kroku jest jak wytłumaczenie roczniakowi twierdzenia Pitagorasa. Czasem może się uda, ale częściej okazuje się, że to wszystko bezradniki. Rodzic się stara i guzik z tego wychodzi. Wiec rodzic uważa, że jest złym rodzicem, zamiast zdać sobie sprawę, że postanowił wejść na Kilimandżaro w sandałach z Pepco.

Po trzecie: ja po porodzie wcale nie muszę wyglądać jak młody Bóg, ale równie dobrze mogę wyglądać. To jak będę wyglądać zależy ode mnie. I ja nic nie muszę. Ja nie muszę codziennie biegać, ale mogę. Mogę codziennie gotować zdrowe obiady, ale mogę wcisnąć dzieciom do ręki parówkę, w nadziei, że nikt tego nie zauważy, bo nie chce mi się gotować. Mogę. Ale nic nie muszę. Bo choć nad dzisiejszym rodzicielstwem czai się ogromna presja, to wy powinnyście dyktować zasady.

MĄDRZE, ALE W ZGODZIE ZE SOBĄ.

Im dłużej jestem mamą, tym więcej we mnie tolerancji do wielu zachowań. Nie wiem czy to kwestia tego, że człowiek z wiekiem dojrzewa, czy tego, że uczy się pokory,że nie wszystko jest czarno białe. Są rzeczy, których nie powinno się praktykować, rodzic powinien chcieć się wyedukować, ale są rzeczy do których powinniśmy podejść elastycznie. Mądrze, ale w zgodzie ze sobą.

Ty masz zadbać trochę o siebie, bo jesteś osobną jednostką. I ta jednostka, czyli ty, potrzebujesz również chwili wytchnienia. I to absolutnie nie oznacza, że jesteś gorszą mamą. Masz prawo nawet 3 dni po wyjściu ze szpitala zostawić dziecko na pół dnia i pójść do kina, biura, kosmetyczki. A równie dobrze możesz siedzieć w piżamie cały dzień z dzieckiem przy piersi/na piersi. To ma być w zgodzie z tobą i twoimi standardami. Ty. Nie inni. I tego się trzymaj. A trzymaj się tak mocno, jakby to było milion dolców w balonach na hel.

 

ZA FILTREM. 

Od kilku dni instamatki żyją sprawą pewnej mamy. Kiedyś była „jedną z nas”. Mamą, która pokazywała urywki ze swojego życia wciśnięte w piękne kadry z których zewsząd wylewały się pieniądze. Cybex Priam z limitowanej kolekcji, Stokke v6 … Piękna mama w pięknych ubraniach i córeczka w pięknym pokoju jak z katalogu. Od kilku dni wyciekają filmiki – mama przeklinająca na dziecko, mama, która chciała zabić siebie i córkę i facet, który przez 1.5 roku nie zrobił z tym nic. Nie zabrał jej do psycholog ani psychiatry, nie pomógł przy ewidentnych problemach. Nagrywał, by w najmniej oczekiwanym momencie (kiedy żona zagroziła mu rozwodem) zacząć je jeden po drugim udostępniać.

Szokujące filmy spowodowały ogromny lincz, powstały nawet antyfanpage. Instamatki nabijają sobie followersów wypowiadając się o tym jak bardzo są oburzone, wyzywają dziewczynę, tworzą się lewe konta (paradoksalnie dwa utworzone na mejla męża kobiety – sprawdziłam przed tym wpisem). Temat podchwycił Pudelek. Ojciec grzeje się w chwilowej chwale jako ojciec roku. A moim zdaniem jest katem. Niewiele mniejszym niż ta kobieta. Kochający ojciec, kiedy żona grozi, że zabije siebie i dziecko pomaga żonie. Bo to jest ewidentny moment by wprost powiedzieć: tu się zaczynają poważne problemy i potrzebna jest opieka psychologiczno-psychiatryczna. I wiecie dlaczego tyle kobiet ma z tym problem? Dlatego, że żyjemy w jakimś popapranym społeczeństwie, gdzie psychiatra się negatywnie kojarzy i wstyd do niego iść „bo co ludzie powiedzą!”, a nam się wydaje, że takie zachowania mają tyle menele spod budki z piwem.

A tu trzeba pomóc i kobiecie i temu dziecku przede wszystkim.

Tymczasem wiele kobiet, świeżo upieczonych mam nasiąka instagramem, którego głównym zadaniem jest „wyglądać”. A za filtrem może być coś zupełnie innego. Dlatego zanim będziesz próbować dobrnąć do ideałów z instagrama, zdaj sobie sprawę, że te zdjęcia mają tylko „wyglądać” i cieszyć oko. Nie mają nic wspólnego z życiem realnym. Życie realne obdarte jest z filtrów i wszystkie, a przynajmniej większość jedzie na tym samym wózku.

 

Dlatego dbajcie o swój rozwój psychiczny. Nie da się być tym kim chcecie być,bo naoglądałyście się internetowych matek, skrytych za krótkim kadrem z nałożonym filtrem. Realne życie jest bez filtrów.

 







 

4 komentarze

  1. Wszystko pieknie. Tylko tak jak mówisz, trzeba miec wsparcie partnera. Moj mąż wraca z pracy i synem sie nie zajmie bo odpoczywa. W weekendy to samo. Szkoda tylko syna ze nie bedzie miał z nim więzi i szkoda naiwnej mnie która zgodziła sie na dziecko wierząc ze bedzie inaczej. A teraz córka w drodze i zamiast radości obawa jak ogarnę sama dwójkę.

  2. Amen 🙂
    Nic nie muszę
    Mogę wszystko!

  3. Przed tym zanim pojawią się dzieci trzeba partnerowi czy mężowi postawić sprawę jasno. Jak chce się we dwójkę mieć dziecko to razem się nim zajmujemy. Nie ma żadnych wymówek typu praca, " bo zmęczony, bo coś tam".Ja tak zrobiłam, mimo, że teraz widzę jakiego super męża i ojca ma moje dziecko i pewnie bez tej wcześniejszej rozmowy by i tak był. Pomaga mi że wszystkim. Jestem w drugiej ciąży i nie obawiam się, że zostanę z tym wszystkim sama.

  4. Zgadzam się w 100%😊 Nic nie musimy, ale możemy i za dużo oceniamy, a za mało wspieramy😘

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.