Moje dziecko nie śpi.
Na spaniu niemowląt „zjadłam zęby”. W krótkiej chwili stałam się ekspertem od niespania i ukończyłam Wyższą Szkołę Macierzyństwa, czy też Wyższą Szkołę Jazdy, jak kto woli. Ustalmy jedną rzecz o której warto wiedzieć: wbrew powszechnie krążącej opinii sen jest potrzebny do życia każdemu, a częste pobudki mają swoje konsekwencje również zdrowotne. A także negatywnie wpływają na pożycie małżeńskie wielu par.
PIERWSZE TYGODNIA SPANIA.
Zacznę od tego, że Staniu jest wcześniakiem. Fakt ten zaakceptowałam z trudem, a to, że wtedy się nie rozpłakałam wynikał z faktu, że był to mój drugi wcześniak i ja wiedziałam, ale to absolutnie wiedziałam, że to aż 35 tydzień. Zapewne gdyby to było moje pierwsze dziecko przeżywałabym jego narodziny zupełnie inaczej, bardziej, ale ja byłam szczęśliwa z takiego wyniku, nawet jeżeli nie z takiego finału – Staszka wyciągnięto ze mnie z 1 punktem i oboje leżeliśmy przez kilka godzin zaintubowani na dwóch różnych oddziałach OIOM.
Początki mojego macierzyństwa były przepiękne, a właściwie były od 3 doby życia Stania, kiedy pożegnał neonatologię i zjechał do mnie na oddział położniczy. Byłam naładowana endorfinami szczęścia i wreszcie nie musiałam już nastawiać sobie budzika w nocy, aby pobudzać laktację do działania, bo brakowało małego ssaka. Ale przede wszystkim kompletnie przestałam odczuwać ból po cesarskim cięciu. Ja zwyczajnie całą noc, naładowana niewyobrażalną radością nosiłam i wstawałam do Staszka, który ciuchutko kwilił, ale też cudownie spał. Jak na noworodka. Ale mnie wybudzało każde jego poruszenie, no i trzeba było jednak kontrolować jego posiłki. Staszek posiłki przesypiał.
Kiedy wrócił do domu patrzyliśmy jak urzeczeni w łóżeczko. Oto nasze własne dziecko spało w łóżeczku i nic go nie wybudzało, był totalnie niewymagającym noworodkiem. Ja rano wstawałam, piłam kawę, na spokojnie ogarniałam bloga, robiłam sobie mejkap, zaczynałam się wciskać w moje przedciążowe ubrania. Jednym słowem: wow! Ponieważ nasz pierwszy syn w łóżeczku nie spał, dla nas było to coś nowego. Byliśmy prawie wyspanymi rodzicami noworodka, bo gdybyśmy Staszkowi pozwolili najpewniej przesypiałby całe noce, ale ponieważ słabo przybierał na wadze no i był wcześniakiem, mieliśmy zalecenia karmienia go w nocy co 2 godziny. A ja przez pewien czas byłam kpi. Więc z tym wyspaniem też bywało różnie.
Jakim cudem więc zostałam mamą totalnie nieśpiącego dziecka? Takiego, który zaczął mi robić pobudki nawet co 20 minut? Dziecka, które parzyło łóżeczko i wózek? Z którym siedziałam przez całe dnie na piłce od fitnessu? Moja teoria jest taka, że Staszek miał opóźniony zapłon swojej genetycznie uwarunkowanej bomby bycia Pawlaczkiem. Miał po prostu trochę dłuższy lont, bo nie urodził się w terminie. Wszystko zaczęło się zmieniać, kiedy zaczęła mu ustępować żółtaczka (niewymagająca hospitalizacji). Przestałam kontrolować jego posiłki, bo sam zaczął je kontrolować i z prędkością boeinga przybierał na wadze. A przy tym dostał miano „Rzep” od brata. A ja przyrosłam do różowej piłki i do dziecka, któremu ewidentnie się wydawało, że jesteśmy jednym ciałem złączonym.
I tak zostałam mamą high need baby.
PRZETARTE SZLAKI DRUGIEGO MACIERZYŃSTWA.
Kiedy Jasiek budził mi się w nocy strasznie mnie to irytowało. Byłam strasznie wkurzona, wyrwana z głębokiego snu bywałam agresywna , strasznie sfrustrowana, czasem wychodziłam do innego pomieszczenia, bo wszystko miałam po dziurki w moim szanownym nosie. Ale tutaj na spontanie mógł się w nocy zajmować Jaśkiem mój mąż, który radził sobie z tym lepiej niż ja, nawet wtedy, kiedy po takim nocnym seansie wstawał rano do pracy.
Ze Stasiem sytuacja wyglądała inaczej. Ze zdziwieniem odkryłam, że kompletnie mnie to nie irytuje, a po 1.5 roku na palcach jednej ręki policzę razy, kiedy faktycznie już się wkurzyłam i mówiłam, że „pierdolę takie coś” i wychodziłam do łazienki. W gruncie rzeczy całą ciąże ze Stasiem byłam przygotowana na to co mnie czeka i nie było to dla mnie aż takim szok. Szokiem było dla mnie tylko to, że zostałam z tym poniekąd sama. I to nie dlatego, że mój mąż jest „gorszym” ojcem dla naszego drugiego syna, ale dlatego, że ja przez całą ciąże chciałam być taką mamą na 100%, czego (ze względu na moją depresję i inne problemy) nie mogłam praktykować z Jaśkiem. I chciałam to nadrobić. Poza tym przyjęłam sobie za punkt honoru, że skoro przy pierwszym dziecku mój mąż robił „więcej”, to teraz ja będę tą główną dowodzącą. I wszystko byłoby ok, tylko nie przewidziałam tego, że Staszek nie będzie akceptował w pewnym momencie nikogo, poza mną.A to już był problem.
Z początku było tak, że Staszek na innych rękach niż moje krzyczał, a krzyczał tak, że wszystkim się robiło go żal ( a mi najbardziej!) i od raz zabierałam go od każdego. Moja mama zawsze mówiła, że przez to wychowam go na „miękkie jajo”, choć sama dokładnie tak samo chowała mnie i mojego brata! Jasiek uspakajał się u każdego, Staszek tylko u mnie, zasypiał tylko na mnie i tylko ja mogłam się nim zająć w nocy, a właściwie przystawić do piersi.
16 POBUDEK, DRGAWKI GORĄCZKOWE.
Staszek potrafił mieć po 16 pobudek w nocy. Czasem sama w ogóle prawie nie spałam, albo kiedy udawało mi się zasnął np. około 5 nad ranem, o 7 dzwonił budzik i musiałam wyszykować starszego syna do szkoły, nawet jeżeli Staszek odsypiał zarwaną noc i spał np. do 8.30. Potrafił również wstawać o 4 czy 5 i prawdę pisząc w tych godzinach nie byłoby znowu nic złego (ostatecznie, kiedyś pracowałam na etacie i 5 dni w tygodniu wstawałam po godzinie 4!), ale pod warunkiem, że przesypiałabym całe noce.
Problem miałam jeszcze jeden. Nie potrafiłam karmić Staszka na leżąco. Jeżeli natomiast mam tutaj być szczera, to dopiero niedawno to ogarnęłam, a właściwie Staszek sam ogarnął przystawianie się, ale to znowu ma kolejne minusy, bo on potrafi zasnął siedząc nam nie, z tyłkiem na mojej twarzy i zapewniam, że to nic przyjemnego spać z 11 kilogramami na sobie …
Dodatkowo, kiedy Staszek miał około miesiąca zaczęłam brać pierwsze zlecenia na bloga. Plan był taki, że muszę pracować na macierzyńskim, żeby nie wracać po urlopie (który notabene skończył mi się 1 stycznia 2018) na etat. Wykorzystałam sobie zaległy urlop za rok 2017 i złożyłam wypowiedzenie, a potem całkowicie przeszłam na pracę zdalną w domu. Pracodawcę oczywiście o tym fakcie i takich planach poinformowałam znacznie wcześniej. Więc byłam niewyspana, pracująca, siedząca po nocach na necie i zaczęło się to odbijać na moich zdrowiu.
Po pierwsze: schudłam. Oczywiście wszyscy mówili „wow”, a jeszcze inni pytali jaką dietę stosują. Szybko było widać, że jest mnie mniej (juz wyrównałam i znowu jest mnie więcej!). Nie było to wcale spowodowane faktem, że jakoś super zaczęłam o siebie dbać, a jak przystało na idealną instagramowiczkę o 5.20 robiłam już sobie jakieś hiper zdrowie śniadanie, wyciskając świeży sok z owoców, których nazw wypowiedzieć nie potrafię, a w międzyczasie robiłam sobie skalpel z Chodakowską. No nie bardzo. Był to efekt tego, że karmiłam piersią i potrzebowałam jakieś 500 kalorii więcej niż normalnie, a ja wcale, ale to absolutnie wcale nie odżywiałam się zdrowo. Ja się prawie w ogóle nie odżywiałam, bo o tym zapominałam. Kawą się zapychałam, wodą się zapychałam, a gdzieś w międzyczasie „czymś”. Czasem była to niedojedzona kanapka po Jasiu, czasem jakiś owoc. Ale czasem popołudniu przypominałam sobie, że nie zjadłam śniadania, albo jadłam śniadanie na kolację.
Po drugie: zaczęłam mieć problemy ze snem. To taki trochę paradoks, bo normalnie powinnam być absolutnie najbardziej zmęczonym człowiekiem świata, który jak tylko położy głowę na poduszce to momentalnie śpi. Problem w tym, że było wręcz odwrotnie. Kładłam się wcześnie, żeby dłużej spać, a okazywało się, że sen nie przychodził. Byłam po prostu tak zmęczona, że nie mogłam spać, lub sen był płytki.
Po trzecie: ciężko myślałam. Jasiek zadawał mi kilka razy to samo pytanie zanim w ogóle zrozumiałam jego sens. Czasem jak czytałam jakąś wiadomość od Was, musiałam ją przeczytać jeszcze raz. Miałam duży problem ze sklepaniem wielu zdań, gubiłam słowa (nasz domowy hit polegał na moim pytaniu: jak nazywa się ten trójkąt co jest linijką. Chodziło o ekierkę!). Ba! Zapomniałam nawet NIKu do mojego konta bankowego, na którym robiłam przecież setki przelewów …
Po czwarte i najważniejsze: pewnego dnia dostałam drgawek gorączkowych. To znaczy nie tyle gorączkowych,bo jak się okazało ja żadnej gorączki nie miałam, jedynie stany podgorączkowe. Po prostu wchodziłam pod prysznic i byłam przekonana, że po prostu przyszło jakieś grypsko, ale po zmierzeniu temperatury (dwoma termometrami) ze zdumieniem odkrywałam, że mam tylko gorączkowe objawy. Było mi przeraźliwie zimno, cała się trzęsłam, czułam się tak jakbym miała z 40 stopni. Pewnego dnia faktycznie dostałam gorączkę. Szerzej już o tym pisałam w temacie „Zwolnij”. Wtedy też zrozumiałam, że muszę trochę zacząć o siebie dbać.
W sumie zrozumiałam to wtedy, kiedy naprawdę było mi przerażajaco słabo na placu zabaw z dziećmi, kiedy spędzałam tak z nimi samotne popołudnia i dochodziłam do wniosku, że jestem im bardzo potrzebna i jeżeli teraz zemdleję, to zapewnię Jaśkowi niewyobrażalną traumę.
ZŁOTE RADY INNYCH.
Te nasze nocne perypetie dużo opisywałam głównie na fanpage. To też mi pomagało, bo czułam, że nie jestem z tym sama. Podobnie zresztą jak mogłam pomóc innym matkom,bo one wiedziały,że nie są same. Takie kółeczko niewyspanych mam. Niby nic, ale ja w tamtym czasie potrzebowałam zwykłego: „mam tak samo jak Ty!”, bo na pewnym etapie nie mogłam już czytać o przesypiających noce półrocznych dzieciach … Moja cierpliwość w tamtym czasie też była dużo mniejsza, podobnie jak tolerancja do wielu komentarzy. Niby „dystans” a w rezultacie totalne rozwalenie emocjonalne. My, blogerzy nie jesteśmy z robotami ani nad-ludźmi. Zwłaszcza jak dostajemy na hurr durr setki komentarzy, niekoniecznie fajnych. To nasza codzienność, ale jak się nie śpi, jak ma się tak dużo na głowie (na własne życzenie!) to w pewnym momencie coś pęka.
Muszę tutaj napisać bardzo ważną informację – ja Staszka przebadałam. Praktycznie to od stóp do głów. Morfologie, mocze, usg głowy, rozmawiałam o tym z neurologiem, myślałam, że jak mu przejdzie rehabilitowane prywatnie wzmożone napięcie mięśniowe (na które swojego czasu zwalałam winę) to wszystko wróci do „normy”. Ale wnm odeszło, a my jak staliśmy w tym jednym miejscu tak staliśmy. Dziecko rozwiajają się prawidłowo, ale miało problemy ze snem. I tyle. Lekarze mi załamali ręce, że to po prostu taki typ. Kiedy trafiliśmy do szpitala, kiedy miał rok, przez moment myślałam: „kurwa, niech mu coś wykryją, coś niegroźnego, na co jest lek, dostanie lek i wszystko się skończy!”. Ale dziecko, choć lekko odwodnione wyniki miało jak talalala. Miał nawet usg brzucha.
Zaczęłam więc dostawać komentarz, że to zapewne od szczepień. Od dawna na blogu nie poruszam spraw szczepionkowych tak jakbym chciała (chociaż ja jestem totalnie proszczepionkowa!), ponieważ wypracowałam na tym blogu pewien udeptany wieloma dyskusjami grunt. Antyszczepionkowcy spiskowcy, którzy mnie obrażali (między innymi od morderców własnego dziecka, idiotek, skorumpowanym suk na usługach big farm itp.) dawno już albo dostali bana, albo sami opuścili moje skromne progi. Zostali natomiast Ci, którzy niekoniecznie szczepią, ale też nie wchodzą buciorami w moją przestrzeń, a ja w ich. Po prostu między nami panuje sztama. Swoje zdanie na temat szczepień wyrażam w miejscach do tego przeznaczonych z prywatnego konta, natomiast na fanpage nie chce mi się już w tej kupie babrać. No ale padło wiele komentarzy, że Staszek nie śpi od .. szczepień.
Paradoks polegał na tym, że on właśnie po szczepieniach zawsze lepiej spał. Co najlepsze nawet wtedy, jak przesypiał posiłki (ze względu na żółtaczkę!) i tak były osoby, które zostawiały komentarz, że to od szczepień. Bo wiecie toksyny, zmielone krasnoludki i inne szkodliwe substancje, które uszkodziły mu barierę krew-mózg, czy jak to tam szło … a ja mam sobie poczytać Pana Ferdka, który założył anonimowy blog, który jest źrodłem wiedzy tajemnej. Chuj z setkami badań, chuj z rozwiniętą medycyną. Wystarczą teorie spiskowe niemedycznych osób i juz mamy sprawcę całego zła. Z całym szacunkiem, który jeszcze posiadam- dajcie ludziom spokój. Szczepię, szczepiłam i szczepić będę, dopóki nie będzie przeciwwskazań medycznych.
Poza osobami od szczepień, byli Ci, którzy doradzali aby dziecko zostawić do wypłakania. Otóż moje własne, przywiązane do mnie dziecko miałam na chilloucie zostawić w drugim pokoju, w łóżeczku, a sama miałam sobie założyć na uszy słuchawki. Trochę by popłakał i by przestał, któraś tak zrobiła i ma „spokój”,bo dzieciak szybko „zrozumiał” jakie na chacie panują zasady! Chryste panie …
Byli też Ci od „daj mm”. Wiecie, ja np. któreś razu napchałam Staszka kaszką jak piniatę, bo myślałam, że prześpi całą noc. I dupa. Było jeszcze gorzej. O ile mogło być gorzej. A mm podać nie chciałam. I pewnego dnia napisałam post, że bardzo proszę przestać mi wciskać na siłę radę, żeby podać mm, bo ja mam coś darmowego i o wiele lepszego i nie zamierzam przechodzić na nic gorszego i tak drogiego. Zostałam nazwana terrorystką laktacyjną, która nie daje sobie pomóc. Peace&Love.
Była też pani doktor, chyba pediatra o ile mnie roczna pamięć nie myli, która twierdziła, że powinnam szybko odstawić kawę, bo to jest sprawca naszych pobudek … Na dodatek pani była w trakcie szkoleń na CLD i ona uważała, że „wie najlepiej”. Problem w tym, że na tym kursie nie zdążono jej jeszcze powiedzieć, że kawa w takich ilościach w jakich ja piłam nie szkodzi, nie wpływa na dziecko. I na nic zdały się badania, które jej wysyłałam na ten temat, moje tłumaczenia, że ja kawę odstawiłam, ba! ja sobie nawet zaserwowałam dietę królika – i nic to nie pomogło, a ja potrzebuje siły, jedzenia i kawy. Ale pani doktor była niewzruszona. Wiedziałam, że pewnie niedługo dowie się na tych swoich szkoleniach o tej kawie też … ale już się nie dowiedziałam, czy zmieniła swoje stanowisko.
Ja stałam się wymiataczem w pomysłach na przespane noce. Kupiłam nową pościel, zakładałam starą, brałam i kładłam na nasze łóżko materac od łóżeczka, spałam ze Stasiem w łóżeczku. Była kołderka obciążeniowa, Szumiś i jakieś inne szumy z jakieś pieprzonej, ale na szczęście darmowej aplikacji o dźwięcznej nazwie „sleep baby sleep”, ale moje dziecko ani „sleep” ani pocałuj mnie w dupę.
Stały rytm dnia, niestały rytm dnia, mniej drzemek, więcej drzemek. Aktywność, nieaktywność, wyciszenie, niewyciszenie przed snem. Ja nawet wi-fi na noc wyłączałam! Dawałam mu moją koszulę do przytulenia, wkładki laktacyjne. Lista byłaby długa. I co? Jajeczko. Jak nie spałam, tak nie spałam. Ciągle pocieszałam się myślą, że to kiedyś minie. No i trochę minęło. Z 16 pobudek przeszliśmy na 2-4 i to jest cholerny postęp!
WSŁUCHAŁAM SIĘ W DZIECKO.
Staszek po roku odmówił bujania na piłce do snu. Sam. Myślałam, że będzie gorzej niż z Jasiem (Jasiek odmówił bujania do snu majac 1.5 roku!). Wtedy nawet zaczęło mi tego brakować. To jest dopiero ironia losu! Po prostu teraz kładziemy się z nim i tyle. Przed snem jeszcze jest pierś, ale też nie zawsze. Na spontanie i bez żadnych problemów zaśnie z tatą. Czasem ma gorszy dzień i tata go parzy, ale większość dni nie ma nic przeciwko aby po prostu zasnąć z tatą, a nie mamą. Problemy mamy tylko z pobudkami. Każdą pobudkę ja pokonuję, dlatego, że Staszek – coraz rzadziej, ale jednak! – wybudza się na pierś. Najprawdopodobniej to w piersi jest główny problem, ale nie zamierzam na razie z naszego kp rezygnować.
Miałam z kp pod górkę. Nie przyszło mi łatwo rozbudować laktację. Miałam naprawdę wiele poprzeczek do pokonania i chciałam karmić do 2 lat. Obecnie coraz bardziej dojrzewam do samoodstawienia, ale choć dzisiaj wiem, że na pewno na 2 latach nie skończymy, nie wiem też czy jestem gotowa karmić dłużej niż 3 lata. Moje mleko mogę mu podarować tylko raz w życiu. To dobrodziejstwa nie tylko dla niego, ale też dla mnie. I ja naprawdę jestem dumna z tego, że udało mi się karmić piersią, że udało się te wszystkie poprzeczki przeskoczyć. I na rzecz jakości snu (mojej jakości snu!) nie chcę tego sknocić. Obecnie i tak byłoby ok, gdybym przestała karmić, ale sądzę, że byłby to za duży stres dla Staszka. A obecnie wsłuchujemy się w niego. I to on nas prowadzi.
Mogę napisać, że wreszcie się wysypiam. Nie tak jakbym marzyła, ale normalnie funkcjonuje i przede wszystkim jest ok. Staszkowi też stwierdzono anemię, jest suplementowany. Ponadto większość nocy śpi w drugim pokoiku, w swoim łóżku. Ma też swój ulubiony kocyk, który mietosi i z którym zasypia. No i jest smoczek … Pewnie będzie go tak samo trudno odstawić jak pierś, ale na razie o tym nie myślę.
Staszek po prostu miał prawo się wybudzać jako niemowlę. A ja musiałam być obok i przez to przejść. Choć nie było łatwo. A także trochę przestawić swoje priorytety. Nabrać mocy, wprawy i uwierzyć w siebie. To ostatnie było kluczowe, bo w takim macierzyństwie można się szybko wypalić. Zmęczona kobieta, to równie zmęczony organizm, który mocno wpływa też na jakość pożycia małżeńskie i wiele par niestety nie podoła takiemu wyzwaniu. My się z mężem kłóciliśmy, a właściwie ja się kłóciłam, bo te wszystkie negatywne emocje spadały na niego …
Na końcu chcę Wam coś napisać od serca.
Każda z nas w chwili ujrzenia na teście dwóch kresek ma na swoje macierzyństwo jakąś wizję. My z każdej strony jesteśmy zasypywane pięknym, kolorowym, katalogowym rodzicielstwem. I z pewnym zdziwieniem odkrywamy, że to co sobie zaplanowałyśmy nijak ma się do rzeczywistości.
To, że nie podołałyście temu co sobie zaplanowałyście nie oznacza, że jesteście gorsze, złe, beznadziejne. To co widzicie w internecie to często macierzyństwo z nałożonym filtrem. Po zdjęciu filtru większość z nas ma te same problemy, tylko robimy wobec siebie jakąś chorą olimpiadę udając, że wszystkiemu jesteśmy w stanie sprostać. Zaakceptuj to, że nie da się wszystkiego robić od linijki. Zaakceptuj rzeczywistość taką jaka jest, akceptuj błędy, które popełniasz bo one są potrzebne aby wyciągać mądre wnioski i akceptuj to, że masz uczucia do których masz prawo. Bo jesteś człowiek. W ten sposób najprawdopodobniej się nie wypalisz, bo nie będziesz próbowała osiągnąć rzeczy, które są zwyczajnie nieosiagalne, a które wydają nam się osiągalne przez innych. Innych zostaw na boku. Często naginają rzeczywistość, bo też wstydzą się swoich porażek. Sen jest w życiu potrzebny. I nie daj sobie wmówić, że jest inaczej. A nie śpiące dziecko to problem, bo odbija się to na Tobie.
_____
ZACHĘCAMY RÓWNIEŻ DO KUPNA NASZEGO KURSU „SEN NOWORODKA, OBCY PRZEBUDZENIE”.
28 comments