Bezradnik wychowawczy – bunt dwulatka.

Chciałabym inaczej to napisać, ale jak, kiedy jedyne co słyszę od kilku dni to wyraźne, acz jakże pięknie brzmiące „nie”! Wszystko jest na „nie”. Tata jest „nie”, babcia jest „nie”, świat jest „nie”. Tylko mama jest ok. Pod warunkiem, że w tym czasie nie robi czegoś innego niż melodyjne oglądanie po raz kolejny tej samej książeczki z uroczym krabem. Krab jest ok, pod warunkiem, że oglądam książkę po raz 293798472 w ciągu minuty, a nie próbuję wymienić na inną. Wtedy ja też jestem na „nie”. Ostatnio do perfekcji zostało opanowane krzyczenie, rzucanie się na podłogę w geście protestu, gryzienie w złości i absolutnie najlepsza reakcja – zaciskanie pięści. Ja wtedy widzę jak kolor skóry mojego dziecka zmienia się w uroczą, buraczaną czerwień. Bunt dwulatka. Ahoj!

BUNT DWULATKA. SERIO?

Osobiście jakoś niespecjalnie lubię określenie „bunt dwulatka”. Nie lubię dlatego, że mając już w domu 9 latka, wiem, że każdy wiek ma jakiś bunt. Tylko po prostu inne rzeczy dochodzą. W pewnym momencie np. panel pierwszych przekleństw. Dla mnie etap około 2 lat, to raczej pierwsze zdanie sobie sprawy, że jest się osobnie brzmiącą jednostką, która ma prawo do głosu. Tu i teraz. No bo jak inaczej wytłumaczyć nagłą zmianę zachowania dziecka, które wprawdzie w ułożeniu od początku było trudne, ale nagle zaczęło egzekwować swoje prawa? Po prostu syn zdał sobie sprawę, że ok starzy, ja też mam prawo, a że mówić nie potrafię, to będę krzyczał, tupał i rzucał się na podłogę. A jak! 

Ale rodzic przecież też ma limit swojej cierpliwości prawda? Mam czasem wrażenie, że to jest tak, że im bardziej zmienia się kolor skóry twojego dziecka na ten buraczany, tak tobie proporcjonalnie spada cierpliwość. Wiecie co jest dla mnie największym zaskoczeniem w macierzyństwie? Że takie małe coś, w sumie powiedzmy sobie wprost – przecież to ma kilkadziesiąt centymetrów i nawet zwieraczy nie kontroluje – potrafi w 10 sekund wyciągnąć z mojego jestestwa najgorsze cechy charakteru i wybucham jak atomówka. I nagle okazuje się, że jakim prawem ja oczekuję od 1.5 roczniaka kontrolowania emocji i godzenia się na wszystkie zakazy, jak sama nie potrafię nad sobą do końca panować? W tym duecie to ja jestem tą starszą i mądrzejszą. A nagle okazuje się, że jedziemy na tym samym wózku. No bo ja mam PMS.

A teraz dodajcie do tego mamozę. Mamoza polega na tym, że dzieciak myśli, że nadal jest złączony z matką, tak jakby nikt nigdy nie odciął mu pępowiny. Pójście do łazienki traktowane jest prawie na równi z oddaniem go do Domu Dziecka. Jestem też 24 godzinnym barem mlecznym i ja się pytam gdzie tu jest jakaś Inspekcja Pracy, albo chociaż gdzie tu są granice do jasnej ciasnej?

Dla mnie to nowość. Jachem zajmowali się wszyscy, bo ja średnio chciałam sama. Mój instynkt macierzyński szlag trafił. Był tata, babcia byli wszyscy wokoło. I ja na tej samej równej linii, bez ani centymetra większego znaczenia. A teraz mam. Jestem niczym wyłaniający się szczyt Kilimandżaro na tle kopca przeciętnego kreta …

 

BUNT DWULATKA. STARAM SIĘ WYLUZOWAĆ.

Jaki jest absolutnie największy plus posiadania drugiego dziecka? To pierwsze przetarło wszystkie szlaki. Błędy, które zostały przy nim popełnione można było skorygować przy drugim. Co najlepsze po pierwszym już wiesz, że wcale nie trzeba wstawać o 5.15 żeby zrobić pożywny posiłek składający się z 2 dań, najlepiej z tych wszystkich składników z eko-półek. Po prostu wiesz, że możesz na szybko pierdolnąć jajecznicą, a jak raz zje suchy chleb, bo ty chcesz poleżeć 5 minut dłużej to nikt nie umrze z głodu i od skrętu kiszek. Problem pojawi się wtedy, kiedy ty leżysz i liczyć na te 5 minut, a dziecko wtyka Ci małe kulki chleba do ust, a jak nie trafi do ust to do nosa i ucha.

Przy Stasiu mam pełno luzu. Tak jak kocham rodzicielstwo bliskości i całą otoczkę z tym związaną, tak stwierdzam dzisiaj dosadnie, że do końca stosować RB nie potrafię. Chylę czoła przed wszystkimi paniami, które potrafią, lecz ja z lubością czasem przechodzę z levelu RB na RD. Rodzicielstwo dalekości o wiele lepiej mi przechodzi przez gardło. Więcej grzechów nie pamiętam …

Ostatnio zostaje zasypywania pytaniami, co jak Stach krzyczy, bo ja mówię „nie wolno”. Otóż zwrot „nie wolno” działa na moje dziecko jak porażacz prądem. Następuje krzyk. Ok – ja już się przyzwyczaiłam. Moje dzieci krzyczą. Oboje. O różnych decybelach i to wcale nie jest tak, że te decybele wzrastają z wiekiem. Nie. Oni potrafią jechać jednym tonem, jedną głośnością. Tylko nie da się ich przykręcić. A czasem ten młodszy bardziej od starszego. Zero logiki.

Jedną z najlepszych rzeczy jakie udało mi się przeczytać w czeluściach internetu (bo ja już dawno przestałam czytać poradniki wychowawcze) było to, by słowo „nie” i „nie wolno” zastępować innymi zwrotami. No i to faktycznie działa. Lepiej. Ale nie zawsze.

Jeżeli nawet Stach na moje „nie!” krzyczy, to ja albo idę robić coś innego, albo znowu odwracam jego uwagę. Co do tego pierwszego zauważyłam, że spisuje się ostatnio lepiej, bo on zdaje sobie sprawę, że wrzaski nie pomogą, za to możemy iść robić coś ciekawszego. I tak właśnie nie zwariowałam. Tym razem. Bo przestałam na siłę robić tak żeby zawsze było po mojej myśli.

I ja do dzisiaj nie wiem skąd czerpię cierpliwość. Ja przy Stasiu jestem oazą spokoju … Co też jest dla mnie nowością. Ja z natury jestem cholerykiem.

 

BUNT DWULATKA. WOLNOĆ TOMKU W SWOIM DOMKU.

Wchodzi na moje meble, skacze po mojej kanapie. Na insta mogłam przeczytać trochę wiadomości, że jest to absolutnie niedozwolone i nie powinno się na to pozwalać. Dlaczego? Ano dlatego, że inna mama nie pozwala. I ok. Szanuję. Wolnoć Tomku w swoim domku!

Wiecie dlaczego pozwalam? Stworzyłam mojemu dziecku możliwie najbezpieczniejsze miejsce. Krzesełka w ostatnim czasie albo wynoszę do łazienki, albo je odwracam, żeby nie mógł wchodzić na stół. Ale jak wchodzi na stolik od telewizora, wspina się na kanapę i ławę, on też w pewnym momencie „coś” ćwiczy i czegoś się uczy. On ćwiczy koordynacje ruchową. Tak samo jak ćwiczy ją na placu zabaw jeżeli pozwalacie dziecku, a nie latacie jak helikopter gotowi obłożyć poduszkami każdą zjeżdżalnie i drabinki.

Jak ja mam do wyboru, albo po raz 347 powiedzieć, że ma nie wchodzić na kanapę zrzucając poduszki, albo wypić kawę, to ja zdecydowanie wybieram to drugie. Co innego u kogoś w domu, ale jesteśmy u siebie. Mi się zwyczajnie nie chce … Zabezpieczyłam zamrażalnik, lodówkę i szafki w kuchni, zamykam łazienkę i izoluję go od kabli, ale czy ktoś z Was nie pamięta jak się zarąbiście skakało na tych wszystkich starych, babcinych sofach ze sprężynami wielkimi jak talerze? Moja kanapa z IKEA to nie ten poziom mocy, ale jednak na tyle poziom, że kawa jest jeszcze ciepła.

A co jak spadnie? No jak spadnie to będzie leżał.

 

BUNT DWULATKA. DZIEŃ DOBRY, ZGROZO.

Znacie taki moment, że wracacie np. ze sklepu i jesteście kilkanaście metrów od domu i słyszycie jak jakieś dziecko krzyczy? I ze zdziwieniem odkrywacie, że to wprawdzie nie Wasze, bo Wasze krzyczy inaczej, ale kiedy jeszcze nie miałyście dzieci to przecież wszystkie krzyczały tak samo i jakim cudem ty rozróżniasz swoje własne?

Ja za każdym razem jak zdaje sobie sprawę, że to jednak nie moje krzyczy to robię takie głosne „ufff”, a potem myslę: „jeżu! jak dobrze, że nie tylko ja mam tak przejebane!”. I tak jak czasem, dawno, dawno temu patrzyłam krytycznym wzrokiem na te matki, co to na środku ulicy traciły cierpliwość i dziecko dostawało niezły ochrzan, dzisiaj mam ochotę ją przytulić i powiedzieć: „mam tak samo jak Ty! nie martw się! jesteś całkiem normalna!„.

Jest coś jeszcze. Ostatnio słyszalam jak za moim otwartym oknem, jeszcze w roku szkolnym jedno dziecko krzyczało, że lekcje są głupie, szkoła jest głupia i on lekcji odrabiać nie będzie. Prawie się popłakałam ze wzruszenia. Chciałam wręcz wywiesić za oknem transparent: „u nas też lekcje są głupie! szkoła też! i ja też! Łączmy się na planecie wiecznego głupstwa!”. 

A wy sądzicie, że dwulatki są zbuntowane? ha-ha-ha. Ahahahahaha. hahahaha. hahahahaha! buahahaha!

 

MAMO. TATO. BUNTDWULATKA JEST OK.

Dobra. Ja Wam coś powiem. To nie jest temat o tym jak macie wychowywać. Ja nie mam do tego kompetencji. Wykształcenia. Możliwości. Ani chęci. Ja nie znam złotego środka dla wszystkich dzieci. Ja nawet nie znam złotego środka dla moich dzieci. Ja też czasem nie mogę. Ja też czasem mam zły dzień. Ba! Ja czasem mam ochotę uciec, zapakować ich w karton i wysłać do Zimbabwe szukajac innych rodziców tak samo poszkodowanych psychicznie, coby kurier był tańszy jak podzielimy koszty na pół.

Ale ja to piszę dlatego, że w tym macierzyństwie XXI wieku łatwo się wypalić, łatwo się frustrować. Łatwo jest dać sobie łatkę, innym łatkę. Łatwo po prostu się oceniać. A siebie najbardziej. XXI wiek to czas internetu, który jest wszystkim tym co najlepsze i to co najgorsze. Wy macie żyć w zgodzie ze sobą. Słuchać mądrzejszych, wiedząc, że monopolu na wychowywanie żadna nie ma, ale mieć własne granice i je wyznaczać. Jesteś dla dzieckiem drogowskazem. Ale od dwulatka trudno oczekiwać pełnego posłuszeństwa. Ono nie rozumie zakazów, konsekwencji. Ono się uczy. Ty masz być obok. Jako mądry przewodnik. Wiedząc i rozumiejąc, że każdy objaw sprzeciwu jest objawem naturalnego rozwoju. Bicie też. Ale o tym może innym razem.

Zrób wdech i wydech. Jutro będzie nowy dzień. Otwórz się na dziecko. Nie na innych.

 

 

 

 










 

8 komentarzy

  1. Tak !Tak! Tak! Ten transparent u mnie tez by mógł zawisnąć !! (Córka 8lat) I tez wole ciepłą aniżeli zimna kawę .. nawet kosztem złoszczacego sie okca który zrzędzi ze kanapa była droga 😉 (syn 1,5 roku/18 mies jak kto woli 😉 :)) Pozdrawiam i podpisuje sie objema rękoma !Marta

  2. Ach! Jak zawsze w samo sedno 🙂 W moim domu rodzinnym panowała wszechogólna zasada „sama się przewróciła to sama wstanie” i mimo moim genialnym pomysłom wchodzenia na cokolwiek się dało, pchania rąk do psiej paszczy jakoś nigdy nic poważniejszego oprócz wiecznie pozdzieranych kolan i łokci mi się nie stało. Oczywiście wychowywałam się na wsi i tam większość ludzi często po prostu z braku czasu stosowała takie metody ale! mimo wszystko swoje dziecko również będę tak wychowywała. I dziękuję Ci za upewnienie mnie w tej „metodzie” bo widzę jak fantastyczne są Twoje dzieci i przede wszystkim jakie szczęśliwe 🙂 Serdeczne pozdrowienia od matki dopiero dwumiesięcznego Bobasa ale już nieźle dającego w kość (i kręgosłup) :*

  3. Świetny tekst. Mam 9-miesięczniaka z zaawansowaną mamozą i właśnie jestem takim Kilimandżaro na tle kopca kreta. Już przebieram nóżkami na samą myśl o buncie…. 😉

  4. Super post 😀 ja mam buntownika który zbuntował się jeszcze w brzuchu urodził się 11 dni po terminie i jak przyszli zrobić cesarkę po 12 godzinach skurczów to nagle na złość wszystkim się urodził płynnie przeszedł w bunt dwulatka potem cztero piecio i tak dalej aż nagle stał się cudownym fantastycznym nie zbuntowanym nastolatkiem w którym mam przyjaciela ,matki bardzo zbuntowanych dzieci jakos lajtowo przechodzą okres nastoletni jesteśmy już za hartowane.Spodziewamy się Meksyku Sajgonu i pół świata a tu tylko okolicznościowe napady .

  5. U nas bunt dwulatki zaczął się już w 18. miesiącu 🙂 Ja, jako tata, byłem na "nie" i po kolejnych 6 miesiącach nadal jestem u mojej córeczki na indeksie. Chyba że ma jakiś interes, wtedy staje się jakby milsza. Jak te dzieci szybko się uczą… 😉

  6. Przybijamy piątkę, razem z moim dwulatkiem, od urodzenia cierpiącym na mamozę😂😂😂

  7. Tak jak napisałaś – każdy wiek ma swój bunt. My jako rodzice musimy się z nim zmierzyć

  8. Mi dziś przy próbie ubrania 2latka w piżamę po kąpieli przyszła do głowy myśl o wyposażeniu go w maskę a’la Hanibal Leckter – celem zminimalizowania ugryzień, tych w afekcie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.