Twoje dziecko umiera? Nie martw się, pomyśl o wakacjach. Najlepiej na Karaibach.
Jeden z największych mitów na temat rodzenia wcześniaków określa skalę bólu wprost proporcjonalnie do masy urodzeniowej dziecka. Dlatego też niektórym dość pokrętnie się wydaje, że urodzenie kilogramowego dziecka jest łatwiejsze i lżejsze od urodzenia tego 4 kilogramowego. Zwłaszcza wtedy, kiedy poród przedwczesny trwa zaledwie kilkanaście minut. Prawdziwy jednak problem pojawia się wtedy, kiedy ktoś, kto jest psychologiem społecznym edukatorem, coachem, kreatorką zostawia komentarz: „Nie wiem co gorsze łatwiejszy poród czy późniejsze zmagania, ja obu musiałam wycisnąć po 4 kg z 10 punktami „. Następnie ta sama osoba uważa, że matki wcześniaków nie powinny się użalać a nad grobem własnego dziecka, za to powinny pomyśleć o … telefonie do chrześnicy.
Dzień dobry. To będzie ciężki wpis.
Zacznijmy od porodu. Organizm w 30 czy 25 tygodniu nie jest kompletnie przygotowany na poród. Nie przygotował się do tego w naturalny sposób. Jeżeli udaje się urodzić dziecko w naturalny sposób w tych tygodniach, to jest to naznaczona wieloma dalszymi konsekwencjami.
Urodziłam Jasia w kilkanaście minut. 15 minut wcześniej śmiałam się z dziewczynami z pokoju, a po 15 minutach nie miałam ani dziecka, ani brzucha. Był tylko szok. Bo wszystko działo się za szybko. Ani ja nie zrozumiałam tego, ani mój organizm nie zdążył się na to przygotować. Jaś po prostu wyleciał. Na dwóch, może trzech parciach. Efektem były komplikacje poporodowe. O stanie psychicznym nie wspomnę. Pamiętam jak na szkole rodzenia każda z nas chciała urodzić w kilka minut, ale usłyszałyśmy, że tak naprawdę te szybkie porody nie są dobre. Organizm musi dostawać stopniowe sygnały do tak ogromnej pracy, którą ma wykonać. I ja to rozumiałam. Bo pamiętam siebie.
Kiedy leżałam na patologii ciąży moja teściowa przywiozła mi książkę: „Potęga podświadomości„. Zabijałam czas książkami, ale ta książka była dla mnie ciężka, nie mogłam się na niej wtedy skupić, być może dlatego, że faszerowano mnie końskimi dawkami relanium i ja po prostu byłam wyłączona. Nawet dosłownie, bo dużo spałam, mówiłam szeptem, do łazienki szłam powoli, chwiejnie. Oczywiście gdzieś z tyłu głowy tliła się we mnie nadzieja, a ja kompletnie nie przyswajałam do siebie myśli, że „to się nie uda” – ale też daleka byłam od całkowicie pozytywnego myślenia. To był bardzo trudny czas. I z perspektywy czasu cieszę się, że nie miałam wtedy telefonu z internetem, więc byłam jakby odcięta od „informacji”. Wiedziałam tylko to co przekazywali mi lekarze. A życie w nieświadomości pewnych spraw jest o wiele łatwiejsze.
(…)w takich sytuacjach najlepiej wyobrazić sobie coś pozytywnego, np. Jak trzymasz na ręku zdrowe śliczne Twoje dziecko które się do Ciebie uśmiecha. Można też wyłączyć myśli zupełnie wyobrażając sobie coś zupełnie innego abstraktyjnego co sprawia Ci przyjemność, jak plaża, relaks, lub osobę która wzbudza u Ciebie pozytywne emocje. Jedno jest pewne jesli krwawisz potegowanie tego lękiem i paniką na pewno nie pomoże a z fizjologicznego punktu widzenia pogarsza sprawe bo napinasz mięśnie i żyły prowokując je dodatkowo. A podsumowując to u mni sprawdziła się w 200% rada babci: spokojna mama to spokojne dziecko i ja dopowiem nawet wyluzowana mama to szczęśliwe dziecko (…).
Kiedy obudziłam się 27 kwietnia 2009 roku w nocy zalana krwią, ostatnią rzeczą jaką sobie pomyślałam było: „Wyluzuj mała, bo spokojna mama to spokoje dziecko”. Ja nie wiedziałam co się dzieje. Ba! Ja w szpitalu nawet nie wiedziałam dokładnie na kiedy mam termin, jak się nazywam, co ja tu robię i właściwie to co się dzieje. I że ja chyba śnię. Ktoś na IP mi zadawał dwa miliony pytań a ja nawet nie wiem co odpowiedziałam, brakowało chyba jakiś papierów do przyjęcia, ale mnie to kompletnie nie interesowało. Ja cały czas byłam jakby nieobecna bo po prostu nie ogarnęłam tego co się właśnie wydarzyło. Pozytywne myślenie, kiedy mówią Ci, że urodzisz w 48 godzin i nie są w stanie uratować dziecka? Myślenie o trzymaniu rączki zdrowego dziecka, kiedy żyjesz ze świadomością, że te kopniaki w brzuchu są ostatnimi a zaraz nie będzie nic? Ani kopniaków, ani dziecka, ani brzucha, NIC i zamiast wyprawki będzie wybieranie trumienki?
„(…)a może zamiast użalać się nad grobem by się ucieszyła, że zadzwoniła do niej w tamtej chwili chrześnica z życzeniami? Albo że ma wiele szczęścia że jakie daje jej pies który żyje i niedługo jak u Matki Prezesa będzie się tarzał zw szczęścia z adoptowanym albo urodzonym bobasem, dziewczyny od czego macie wyobraźnię? I dlaczego malujecie ją na czarno?”
Wiecie co było najgorszą rzeczą jaką wtedy usłyszałam? Że ja urodzę kolejne. Bo miałam lat 18 i po prostu to było takie całkowicie oczywiste, że ja za rok, dwa – lub po prostu jak dojrzeję do bycia matką i osiągnę odpowiedni wiek – to ja przyjdę rodzic takie z 40 tygodnia. A TO powinniśmy zostawić prawom natury. Po prostu potraktowano mnie jak kolejny odbiegający od normy przypadek, a Jaś (no bo TO jednak miało imię!) miał być wymieniony na inny, lepszy model. Za jakiś czas. Tak jakby to po prostu był rozbity talerz, który można było zamieść i wrzucić do śmieci, by nastepnego dnia o nim zapomnieć. Ale to tak nie działa. I ja może miałam ubogą wyobraźnie, ale nie potrafiłam sobie wyobrazić mojego świata PO. Tak jakby tego świata już miało nie być.
„będę ostra uwaga: a czy Pani mama miała rzeczywiście wpływ na to co się stało? Odpowiem w ciemno na 100% nie. Czy wpędzanie się w związku z tym w poczucie winy ma sens? Powiem, nie. Co ma sens w ten sytuacji? Zastanowienie się w tej sytuacji po co to się stało bo wszystko w życiu ma jakiś sens, który potrafimy dostrzec od razu a czasami dopiero po latach. Ale dobijanie się dodatkowo negatywnymi emocjami, które i tak odczuwamy jest czystym masochizmem. Ale jak ktoś lubi, a widać dużo lubi się dobijać to choćby skały srały nie da się pomóc „
Pytałam lekarzy milion razy: „Dlaczego?!” i oni zawsze odpowiadali, że nie wiedzą, że czasem tak się dzieje. Z początku uważałam, że sami jeszcze nie mają pojęcia co mogło być przyczyną, bo czekają na wyniki badań, posiewów … Ale potem zrozumiałam, że po prostu faktycznie nikt nie potrafił mi na to pytanie odpowiedzieć, bo nie było jednoznacznych odpowiedzi. Teoretycznie to powinno być COŚ jeszcze – podwyzszone CRP, może wady genetyczne, skrócona szyjka – coś, co przyczyniłoby się do PPROM teoretycznie całkowicie bezproblemowej i książkowej ciąży. Ale nic dodatkowego nie było.
Nie wiem czy jestem w stanie opisać ile razy wpisywałam w google: „Przyczyny PPROM” a wyskakiwało mi ponad 100 tysięcy fraz. Ile razy myślałam o tym, czy mogłam COŚ zrobić. A potem dowiedziałam, że najprawdopodobniej mogłam. Że wystarczyło jedno badanie za kilkanaście złotych i być może jeden antybiotyk za drugie tyle. I to w pewien sposób boli. Nie fizycznie, bo o bólu fizycznym zapomniałam szybko. Ale boli psychicznie.
Czy poczucie winy jest bezzasadne? Nie jest. Jeżeli widzimy nasze dzieci walczące o życie, za które oddycha – a właściwie żyją! – urządzenia, to dochodzi do nas, że to przez nas. Można na ten temat napisać wiele pocieszających komentarzy, ale większość z nas uważa, że dziecko leży tam, walczy dlatego, że … zawiódł nas organizm. Że nie dałyśmy dziecku schronienia na 9 bezpiecznych miesięcy. Że nie udało się temu zapobiec.
Ten wpis powstaje również po to by uczulić Was, być może potencjalnych obserwatorów, będących z boku nas, rodziców wcześniaków – JAK z nami NIE rozmawiać.Nas, rodziców wczesniaków łatwo jest wytrącić z równowagi. I to jest prawda. Może niekoniecznie dlatego, że coś sobie ubzduraliśmy, ale dlatego, że nasze postrzeganie świata radykalnie się zmienia.
Niech ten wpis będzie swoistym Savoir Vivre, czyli jak się zachować, kiedy obok Was rodzi się wcześniak. A właściwie na przykładzie pani M. jak się nie zachować.
W tamtych chwilach wolimy jednak inne pocieszenie. Czasem po prostu milczenie.
11 comments