Przyszedł taki moment w moim blogowaniu, kiedy dodając zdjęcie mojego młodszego dziecka zastanawiam się dość poważnie czy w ogóle jest sens. Lubię pokazywać dzieci, lubię ich fotografować, pokazywać ten ułamek sekundy w kadrze, ale ostatnio każde zdjęcie kończy się tą samą, uroczą dyskusją – „gdzie czapeczka?!” „gdzie skarpetki?!”. Wróżbitów Maciejów którzy wiedzą, że wylądujemy w szpitalu jest wiele. Paradoksalnie jednak … moje dzieci nie chorują.
W Polsce panuje „kult czapeczkowy” oznacza to, że niezależnie od pory roku, niezależnie od temperatury za oknem zawsze, ale to zawsze większość dzieci ma na sobie czapeczkę, obowiązkowo czapeczka musi zasłaniać uszy. Rodzice przyjęli postawę obronną, wychodząc z założenia, że owa czapeczka jest tarczą w walce z chorobami i zawsze ochroni dziecko przed infekcjami, zwłaszcza zapaleniem uszu. Oczywiście fakt jest taki, że to czy dziecko będzie miało zapalenie uszu czy też nie, nie jest uwarunkowane posiadaniem czapeczki, ale zakorzeniony od niepamiętnych czasów „kult” wypycha trochę medyczne fakty. Ogólnie Polskie mamy są mistrzami w przegrzewaniu dzieci i zamiast patrzeć na pogodę za oknem, one zawsze patrzą w kalendarz. Mamy więc maj, w wielu regionach Polski na termometrach w słońcu jest ponad 30 stopni, ale dzieci są w długich spodniach, bluzach i czapkach. Ciekawostką może być fakt, że próba ochrony dziecka, kończy się zazwyczaj zupełnie inaczej – przegrzewane dzieci częściej chorują. Ale o tym za moment …
Pierwsze dziecko przegrzewałam i biję się w pierś. Chorował często i gęsto. Raz, że odporność miał marną, dwa – ja mu w tym pomagałam. I tego nie zamierzam ukrywać. Wiele warstw ubrań, czapeczka, szaliki, kocyki. Szaleństwo. Byłam jedną z tych matek, o których obecnie myślę, że przeginają. Bałam się kolejnego zapalenia oskrzeli, kolejnych duszności. Po prostu ciągle słyszałam: „zmarznie!” „czapeczka!” „kocyk!” „rajstopki pod spodenki!” „przykryj go bardziej”. Więc przykrywałam, zakładałam rajstopki pod spodnie na +10 stopniach, robiłam wszystko to, czego dzisiaj dzieciom zrobić bym nie umiała.
Przyszedł taki moment, kiedy Jaś sam zaczął mowić kiedy mu ciepło a kiedy zimno, kiedy chce czapkę, a kiedy nie. Kiedy potrzebna mu kurtka, a kiedy wystarczy bluza. Poszedł przy okazji do przedszkola, gdzie dzieci przychodziły z gilami po pas, a ja sama smarkałam w rękach ze wzruszenia jak sobie dzielnie radzi. Pierwsze miesiące więcej go nie było jak był, ale jakoś sobie jego organizm radzić musiał. Ja sama dojrzałam w pewnym momencie do tego, że dodatkowe warstwy ubrań są wodą na młyn, a ta czapeczka wcale nie uchroniła go od zgubnych powikłań związanych z uszami.
Odkąd przestałam przegrzewać, nie biegam nad nim jak helikopter (zimą wpadł po kostki do wylewki rzeki- nie pytajcie, nie komentujcie, wystarczyło mi wrażeń …) i nie raz wracał mokry do domu, nie zbijam mu gorączki poniżej 39 stopniach (chyba, że już faktycznie jest źle) to czasem, rzadko przywali trzydniówką, ale zaraz biega jak stary. Młodszy z kolei raz jedyny dostał kaszel, ale szybko się zregenerował. Karmienie piersią nam w tym pomaga, bo ja w międzyczasie miałam zawalone gardło, więc przekazywałam mu cudownie przeciwciała.
W przypadku Stasia mam podejście „czy nie jest mu za ciepło?!” w porównaniu do Jasia „czy nie jest mu za zimno”. Totalna odwrotność i dwa skrajnie różne podejścia, z czego uważam – drugie jest o wiele lepsze. Do tego przy Stasiu nie preferuje „dodatkowej warstwy ochronnej” – chyba, że w grę wchodzi cienki kocyk jak śpi, bądź wieje wiatr.
ALE, ALE …
To nie jest tak, że kiedy łeb urywa, pizga złem na dworze to moje dzieci nie mają czapek i w ogóle w naszym słowniku takie słowo nie istnieje. Nie! Ja jestem zwolenniczką adekwatnego ubierania do pogody. Nie odważyłabym się „rozebrać dzieci” jak do przysłowiowego „rosołu”, kiedy na dworze pogoda jest marna. Moje dzieci też noszą czapeczki. Nie tak często jak się od nas tego wymaga, ale noszą. Te czapki są. Tak samo jak chronimy głowę przed słońcem (młodszego jeszcze ratujemy budką od wózka, ale za krótki moment na pewno będzie posiadał kapelusik).
Kiedy kolejna osoba (nie tylko w wirtualu ale też realu) pyta: „Gdzie czapeczka?!” możecie mi wierzyć na słowo, że ostatkami sił powstrzymuje się, by nie krzyknąć „w dupie”. Nie jest to jednak nigdy najlepszy środek komunikacji i wierzę, że osoby pytające mają dobre intencje, bo pewnie zależy im również na zdrowiu moich dzieci, aczkolwiek w tym przypadku jestem nieugięta. Po prostu są takie dni, kiedy nie potrzebują już czapki, nie potrzebują długich rękawów, ani kurtek. Mieszkam w takim rejonie Polski, gdzie od kilku dni jest typowe, polskie lato, czego z pewnością zazdroszczą nam mieszkańcy innych rejonów Polski, gdzie nie ma słońca, a temperatura znacznie spadła poniżej 20 stopni. Poza tym „zdradliwa pogoda” jest wyjątkowo często powielanym mitem doprowadzającym do dodatkowych warstw odzieży (u dzieci, bo u dorosłych tego nie widać).
Ciekawostką może być fakt, że są dzieci, które jednak muszą być „przegrzewane” bo mają jeszcze problemy z termoregulacją. Najczęściej dotyczy to wcześniaków. Dlatego jeżeli poszperacie w starych zdjęciach Staszka zobaczycie go opatulonego w domu i w czapce. Tak! Staś nosił czapkę w domu! Uwierzycie?! Szybko jednak mogliśmy z tego zrezygnować.
Mili moi!
Pochowajcie czapki! Zobaczycie, że głowa Waszym dzieciom nie odpadnie.
Dodaj komentarz