Kaboom! To tekst, który ma chyba najdłuższy tytuł w historii całego MP – ale gwoli wyjaśnienia nie będzie najdłuższy, więc trzymajcie się od od jutra serwety od stołu i zróbcie trzy wdechy i milion wydechów . Doskonale wiem co czujesz! I dzisiaj wyciągam w twoją stronę pomocną dłoń. Bierz śmiało, przejdziemy przez to razem!
Po pierwsze: jak karmisz piersią i jesz wszystko od jajek na stole po kiełbasę z chrzanem, wiedz, że robisz dobrze, jak dziecię kocham! Dieta mamy karmiacej nie istnieje. Owszem, Twoje dziecko może być podatne na silne alergeny, ale o tym będziesz najprawdopodobniej wiedzieć wcześniej. Zaraz jak tylko na twoim talerzu pojawi się coś innego niż gotowana marchewka z ryżem, a przy śniadaniu suchy chleb z małą ilością masła usłyszysz to imponujące „nie wolno!” a zaraz potem wtórujące temu ciotki, które opowiedzą Ci historie, że od zjedzonej kapusty twojemu dziecku pęknie brzuch, a w pieluszce znajdziesz z pewnością kawałek zmielonego liścia. Serio, bujda! Ja wiem, że możesz poczuć zew natury i chęć edukowania zacnego grona, ale mogę Cię zapewnić, że 3/4 towarzystwa będzie wyglądało jakbyś powiedziała co najmniej ciekawostkę, że papież jest kobietą. Ja proponuję powiedzieć jedno słowo: „Smacznego!”.
Po drugie: „nie noś, nie bujaj, bo przyzwyczaisz” – kurwa jego mać, mój najlepszy punkt. Ja czasami jestem jedną nogą na parapecie. Z reguły nie muszę u mojej mamy nawet słowa powiedzieć, bo tą „zaciekle walczącą” jest zawsze ona, że dzieci po to są by je nosić i bujać i u nas w rodzinie wszystkie dzieci są tak wynoszone. Chwała jej za to, bo ja mam strasznie niewyparzony jęzor i choć z reguły uśmiecham się (nierzadko z politowaniem) a z oczu tryskają mi iskry jak z mojego niegdyś popsutego kabla od laptopa, w gruncie rzeczy nie zamierzam popadać w konflikty. Serio, raz popadłam. Wdałam się w dyskusję o klapsach z bezdzietną osobą. Nie polecam. Moje ciśnienie sięgało chyba 300 na 799. Zwykle odpowiadam, że chcę schudnąć dlatego noszę ciężarki.
Po trzecie: „a kiedy następne?!” – nas już się pewnie w tym roku nikt nie zapyta! Juuuhuuuu! Nie no dobra. Ja mam wściek macicy i chętnie poszłabym za ciosem, nie pogardziłabym nawet bliźniakami, ale mój mąż ma więcej rozumu niż ja, więc zostajemy przy wesołej dwójce. Ja długo siedziałam twardo przy swoim „nigdy więcej dzieci!” bo Jachu też był wymagający, a jak się ma pierwsze dziecko, to naprawdę (uwierzcie na słowo!) jest o wiele trudniej, przy drugim ma się więcej luzu w gaciach. Poza tym baaardzo ,ale to bardzo się bałam i do szału mnie doprowadzały wszystkie „a moja koleżanka urodziła w 38 tygodniu wcześniaka, a drugie to już po terminie” i moje cycki w rozmiarze bardzo dużym opadały, milczałam jakbym dostała w łeb młotkiem i już mi było wszystko jedno co kto mówi obok mnie. Zwykle jednak odpowiadaliśmy „nawzajem!” lub „a wam czworaczków!”. Najlepszym wyjściem z takich sytuacji i tak jest z reguły totalny ignor, bo przecież i tak niektórzy nie kumają, że to nieładnie wchodzić komuś do łóżka i takie życzenia, ba! ciągłe pytania bywają wkurwiajace.
Po czwarte: „a dziecko sąsiadki to już …” (siedzi podparte poduszkami, chodzi w chodziku, je buraczkową a wszystko to w wieku 5 miesięcy! A twoje dziecko jakie ma super moce?!). Uśmiech od ucha do ucha i … „moje tańczy makarenę!”.
____
Ekipo droga! Ze starszymi dziećmi jest już o wiele łatwiej. Same się bronią. Lub same wdają się w dyskusje. Przy pierwszym dziecku dostajesz siedem skrajnie różnych rad i do tego sprzecznych ze sobą. Nigdy nie wiesz, której rady najlepiej się chwycić, bo po prostu nie potrafisz określić kto Ci lepiej życzy. Ciocia Wiesia, która karmiła wprawdzie mlekiem krowim całą szóstkę, ale dzisiaj to byczki takie, że hej, w sumie zdrowe, mimo tego, że w 3 miesiacu dostawały już kleik; czy słuchać wujka Miecia, który całe dzieciństwo dzieci był w robocie, ale on doskonale wie, że dziecko to na cycu musi być wychowane, tylko nawet on, wujek Mieciu wie doskonale, że nie wolno Ci jeść nic ze stołu, ale tam w kuchni to specjalnie dla Ciebie zostało ugotowane pół porcji ryżu!
Plus to poczucie, że poległaś, bo wszyscy wokoło patrzą na Ciebie jak na potencjalnego kata własnego dziecka – bo jak płacze to nie dlatego, że ktoś mu dmucha w twarz niezbyt fajnym oddechem, nie dlatego, że mizia go wąsem, nie dlatego, że tłum składający się z 25 osób gada jeden przez drugiego i dziecko ma za dużo bodźców, to wszystko – jak doskonale każdy Ci powie, oczywiście z nutką wspólczucia – twoja wina. Bo zjadłaś kiełbasę z chrzanem (co z tego, że dziecko płakało również wcześniej!), bo przyzwyczaiłaś do noszenia („my tak dzieci nie nosiliśmy!” ), bo pewnie masz wodę w cyckach (woda zdrowa, pamietaj!).
Ale, ale … nie, nie. To nie jest Twoja wina.
Siema, rzekłam – miej tę moc i olej to! I to jest moja odpowiedź na tytuł postu. Zajadę jeszcze klasykiem – dystans, dystans kurwa, bo wszyscy umrzemy.
Dodaj komentarz