Dzisiaj apeluję, chociaż nie … w sumie to nigdy tak nie działa. Zwykle trafia się nie do tych co się chce dotrzeć i trochę ten tekst będzie przypominał pracę mojego eks-listonosza, który zwykle zostawiał listy pod naszymi drzwiami do sąsiadów. Ale może się uda. A jak nie uda, to po prostu dotrę do tych, którzy są po tej samej stronie barykady co ja i na tym samym poziomie wkurwienia.
Zaczęło się od tego, że zaszłam ze Stachem w ciążę. Wtedy nikt jeszcze nie wiedział, że Stach jest Stachem i był nazywany wersją 2.0. Miałam mdłości jak stąd na Księżyc i czułam nawet kupę kreta pod ziemią. Moje dzienne menu było niesamowicie bogate, bowiem żywiłam się nektarynkami i popijałam to sokiem pomarańczowym. Tak. Dało się żyć. Z trudem, bo trudem, ale przynajmniej nie zwracałam wszystkiego po jednym kęsie. W każdym razie stał ciągle ktoś nade mną i wpychał inne rzeczy.
„Zjedź COŚ, BO MUSISZ” – nic nie muszę, ale dzielnie odmawiałam.Grzecznie. „No jedz TO i TAMTO, bo Twoje dziecko potrzebuje dla zdrowego rozwoju TO i TAMTO” – spoko, tylko akurat wtedy on nie chciał ani TEGO ani TAMTEGO. Ktoś podsuwał mi pod nos najbardziej śmierdzące żarcie na widok którego robiłam się sino-koperkowa, ale przecież mam zjeść, bo to dla zdrowia dziecka mego i powinnam o nim myśleć, a nie o sobie. Nie no spoko, przecież ja miałam wtedy takie hobby – rzyganie. Niczym zbieranie znaczków.
Kiedy odeszły mi mdłości i wreszcie mogłam jeść wszystko to co chciałam, jedzenie było niczym szklana kula. Autentycznie dało się wywróżyć płeć. Jesteśmy sobie na imprezie rodzinnej, wszędzie słodkie, więc częstuje się jednym kawałkiem placka drożdżowego (z rabarbarem, pamiętam do dzisiaj!), przeżuwam pierwszy kęs i już słyszę: „Będzie dziewczynka, bo jesz słodkie!”. Odechciewa mi się automatycznie jedzenia, bo nagle w moją stronę odwracają się dwie inne osoby i wtórują: „Będzie dziewczynka, będzie! W końcu nawet już Ci urodę odebrała, wyglądasz – no nie obraź się, to minie! – po prostu strasznie” – dzięki kurde felek, Tobie już nie przejdzie.
Grill, ogórki kiszone na stole, biorę jeden i znowu wzrok w moją stronę i to urocze zdanie: „Będzie chłopiec! Też jadłam ogórki”. Nastepnego ogórka już nawet nie biorę, po prostu mam dosyć jedzenia „w towarzystwie”, biorę kiełbasę i … „czy to dobry pomysł jeść takie tłuste?”. Jego mać. Nie chcę tej kiełbasy. Poproszę … kiełki.
Na początku się niektorym w głowie nie mieściło, że ja normalnie jem to na co mam ochotę. Że w pierwszej dobie po wyjściu ze szpitala zamówiłam sobie pizzę, bo miałam taką cholerną ochotę, że zjadłam ze smakiem hamburgera, jogurt, wypiłam kawę, a nawet – zgrozo! – sok pomarańczowy. I co najważniejsze moje dziecko spało jak suseł. Wtedy, teraz to już inny kaliber.
Dzień jak co dzień. Jem rzecz „niedozwoloną” w gościach. Stanisław miał za dużo bodźców, więc załączył wyjca. Noszę go w innym pomieszczeniu i słyszę: „Przecież on ma kolki przez to, że Noemi wszystko je!”. Tu dodałabym inne sytuacje, kiedy wszyscy zaczynają jeść spaghetti a ja słyszę: „Może wolałabyś coś innego? Tobie przecież nie wolno!”, albo „Mam dla Ciebie inny kompot, bo truskawkowego nie możesz”.
WTF?!
Jak dzieci kocham, czeka nas jeszcze spotkanie przy stole Wielkanocnym, więc kolejne starcie o żarcie. Miałam plan by przyjść ze sucharkami, ale ja przy karmieniu piersią jestem wiecznie głodna, więc mogłabym po prostu nie ujechać.
Ale …
weźcie się odpindolcie od mojego talerza!
Dodaj komentarz