W imię tego co się należy każdej matce.
Znowu czuję się trochę tak jakbym wysiadła z tego pociągu nieco wcześniej niż powinnam. Nie wszytko przecież poszło zgodnie z planem. Nikt nie krzyczał, nie odeszły mi wody, ani nie było dwugodzinnego kontaktu skóra do skóry. Znowu wysiadłam przystanek wcześniej, a mój syn wylądował na oddziale na którym miałam nadzieję nie postawić stopy nigdy więcej. Wydawało mi się, że wykorzystałam już limit niespodzianek w życiu. Poza tym nie oczekiwałam od losu niemożliwego. Oczekiwałam tylko tego, co doświadcza tysiące matek w całej Polsce. Codziennie. Poród w terminie i trzy słowa: „Zdrowy. 10 punktów”.
Niespodziewanie po raz drugi zostałam mamą wcześniaka. 5 tygodni wcześniej, równy miesiąc przed terminem i po raz kolejny poczułam nie tę kolejnością. Wprawdzie moje dziecko nie walczyło o życie, nie stała nade mną lekarka z neonatologii mówiąca, że mam się szykować na każdą ewentualnością, ale leżałam w łóżku sama. Bez brzucha i bez dziecka. Leżałam nawet na tym samym pokoju co „po Janie”. Tylko na innym łóżku. Myślałam ciągle, że to jakiś chory żart od losu. Z trudem powstrzymywałam się wtedy by nie krzyknąć: „Oddajcie mi moje dziecko!”.
Oddali po dwóch dniach. I to jest właśnie ta różnica.
Na Stasia żartobliwie mówię „oszukany wcześniak”. Z wcześniaka nie ma praktycznie nic poza niską masą (2595g na starcie i 46 cm). Gdyby nie moja narkoza przy cc, najprawdopodobniej dostałby te swoje 10 punktów, lub chociaż te 9. Po wybudzeniu szybko „doszedł do siebie”, ale wymagał obserwacji. Raz, że miał „niezłe wejście” a dwa, że jednak musiał być przebadany od stóp do głów – nie bez przyczyny przecież przerywano ciążę. Chwilę po swoim „wejściu smoka” oddychał sam i nie potrzebował żadnych wspomagaczy. Miał świetne rokowania, a jego życiu nic nie zagrażało. Naszym jedynym problemem na tym etapie było tylko rozdzielenie. Coś,do czego nie miałam czasu się nawet przyzwyczaić myślami. Po prostu całą ciążę żyłam w pełni przekonana, że będzie od pierwszych chwil ze mną. Nie przewidziałam tego scenariusza.
Wyszłam do domu z dzieckiem. Czyli tak jak być powinno. Nie musiałam już żyć zawieszona między dwoma światami. Nie żyłam trasie między domem a szpitalem. Nie jadłam „byle czego” na mieście na szybko i nie musiałam się martwić czym powita mnie nowy dzień. Ja po prostu każdy nowy dzień witam tym samym ciepłem malutkiej dłoni uczepionej do mojej bluzki, kiedy karmię. To zupełnie nowy, nieznany mi wcześniej wymiar macierzyństwa, którego nie doświadczyłam nigdy z Jasiem. Z Jasiem towarzyszył mi wieczny strach, niespełnienie, niesprawiedliwość. Marzyłam o takim macierzyństwie bez strachu i łez niepewności. A było zupełnie inaczej.
Są rzeczy ważne i mniej ważne w życiu, ale nie ma nic piękniejszego niż zdrowe dziecko. To dar od losu, którego często nie doceniamy, uważając,że on nam się należy. Po prostu. Często mylnie uważamy, że wszystkie nieszczęścia dzieją się wokoło nas, ale nigdy w naszym życiu, a brutalna statystyka kilku procent przypadków, zawsze nas ominie. Tylko nigdy nie wiesz czy nie trafi na Ciebie. To loteria. I nie możesz wybierać, ani nawet nie masz na to większego wpływu. I kiedy się TO dzieje, prawie zawsze otrzymujesz dar i przekleństwo od losu – doświadczenie, które na zawsze zmienia w Tobie wszystko. Dosłownie wszystko. Formuje od nowa twój fundament jestestwa, zmienia priorytety, często spala mosty za tobą, przestawia wartości. Buduje zupełny nowy obraz Ciebie.
Mam ich dwóch. Jaś udowodnił mi, że życie jest kruche jak ciasteczko i można je stracić w każdej chwili, a ciąża nawet najbardziej przebiegająca prawidłowo może mieć tragiczny w skutkach finał. Pokazał mi również jak to jest walczyć o każdy dzień ciaży, liczyć godziny, a nawet minuty. Pokazał mi jak to jest cieszyć się z najdrobniejszych nawet sukcesów, które najprawdopodobniej w innych warunkach, po prostu bym przeoczyła. Ja delektowałam się wszystkim, wiedząc jak niewiele brakowało bym nie doświadczyła żadnej z tych rzeczy.
Staś z kolei pokazał mi, że fajna ciąża po wcześniaku jest możliwa. Zapewnił mi wszystkie ciążowe atrakcje od porannych mdłości począwszy, na skopanych żebrach kończąc. Zdążyłam sobie zrobić „brzuszkową” sesję zdjęciową. I choć poród nie był taki o jakim marzyłam, dalsze macierzyństwo jest już tym o czym marzyłam.
Jestem mamą. Zdrowego dziecka. Zdrowych synów dwóch!
4 comments