Moja droga mleczna po cesarskim cięciu i wcześniaku.
Całą ciąże od momentu ujrzenia dwóch kresek na teście, wiedziałam, że będę karmić piersią. Ani przez moment nie myślałam o mleku modyfikowanym. Miałam większą wiedzę, zupełnie inne podejście i zmianę własnych priorytetów o 180 stopni dzięki konferencji Medela. Udało mi się dowiedzieć wiele ciekawostek, które włączyły we mnie tryb „karmicielki za wszelką cenę”. Miałam również rodzić naturalnie, miałam nawet plan porodu, mój syn miał przyjść na świat w minimum 37 tygodni, mieliśmy spędzić 2 godziny skóra do skóry, lecz niestety. Staś przyszedł na świat metodą cesarskiego cięcia, w 35 tygodniu i trafił na neonatologię. A ja? Nie miałam ani dziecka, ani kropli mleka. Miałam za to wiedzę, laktator i determinację.
ANI KROPLI.
Kiedy przebudziłam się po narkozie, dowiedziałam się już co ze Stasiem, ogarnęłam trochę głowę z natłoku myśli, poprosiłam PT, żeby zastrzegł,że nie wyrażam zgody na dokarmianie dziecka mlekiem modyfikowanym. Wydawało mi się wtedy wszystko proste. W sensie, że za dwie, trzy godziny usiądę (ha-ha-ha!) i odciągnę pierwsze parę mililitrów mleka, bo przecież „wszystko jest w głowie” i leci ciurkiem. Wtedy PT przekazał informacje, że oni pierwsze mililitry mleka chcą podać o godzinie 17, a póki co Staś będzie na kroplówkach. Spoko – powiedziałam – odciągnę. Przecież to proste jak drut. Przystawiam laktator i leci, że aż miło. Tylko, że mi nic nie leciało. Moje piersi były puste jak przed ciążą. Patrzyłam na pusty laktator, na moje cycki,które nie współpracowały, wreszcie na PT, który w końcu poinformował neonatologię, że nici z mojego mleka. Staś dostał pierwsze mililitry mleka modyfikowanego. A ja poczułam wewnętrzną porażkę.
JA TO ROZBUJAM!
12 godzin po cesarce karmiłam mojego syna … butelką. Ja! Miałam ochotę się rozbeczeć jak małe dziecko. Usłyszałam wtedy, że spokojnie, dam radę, to są malutkie dawki, żeby nie musiał być cały czas na kroplówkach. Uda mi się. A ja jakoś przez krótki moment w to zwątpiłam. Pielęgniarka pomogła mi dostawić Stasia, a ja liczyłam na nagły potok, który nie nastąpił … Masowałam piersi, próbowałam coś wycisnąć, cokolwiek. Tymczasem wszystkie znaki na niebie mówiły: „nic nie leci, głupia babo, ślepa jesteś?!„. Późnym wieczorem usiadłam na łóżku i stwierdziłam,że ja to rozbujam. Że nie ma czegoś takiego jak „brak mleka”. Ustawiłam budzik co 3 godziny – po cesarce, obolała jak diabli, ale z jedną myślą „muszę karmić!” – zaczęłam stosować metodę 7-5-3.
PIERWSZA SIARA.
Następnego dnia rano przyszła do mnie położna laktacyjna. Siedziałam z laktatorem i prawie płakałam. Wydawało mi się, że to wszystko jest jakimś cholernym żartem. Mój syn potrzebował mojego mleka, a ja go po prostu nie miałam. Obok mnie usiadła pani, która odciągnęła mi pierwsze 2 … mililitry siary. Siedziała cierpliwie, tłumaczyła, pocieszała, uśmiechała się. Nic na siłę, wszystko jest w głowie, dam radę. To motywowało. Chyba pierwszy raz tego dnia się uśmiechnęłam, kiedy przyszedł mój Anioł Stróż pytając „Co u mnie?” i patrząc na strzykawkę z siarą oznajmił: „Tyle to nawet do małego espresso nie starczy„. Byłam dobę po cesarskim cięciu. Siedziałam na niewygodnym, twardym krześle z rwącą blizną, tuląc Stasia, budując więzi, licząc na mokry stanik. Siedziałam długo, cierpliwie, choć całe ciało wołało: „Idź się położyć„. W pewnym momencie podeszła pielęgniarka i powiedziała: „proszę iść odpocząć, jest pani strasznie blada„. Wtedy chyba odczułam to o czym mówiła – zmęczenie, kręcenie w głowie, nagłe osłabienie. „Niech pani się prześpi” – usłyszałam. Spałam 2 godziny. Z budzikiem przy uchu. Przyjechał PT. Siedziałam na łóżku, z pustym laktatorem. Płakałam.
MAM TĘ MOC.
48 godzin po cesarce. Odciągam pierwsze, własne 9 mililitrów. Wtedy po raz pierwszy poszłam o własnych nogach do Stasia na neonatologię. Czułam się tak jakbym nagle dostała skrzydeł. I wtedy na mojej drodze stanęła pani Małgosia. Spojrzała na moje 9 mililitrów, chyba na moją determinację w oczach i udowodniła mi wtedy, że Staś już nie potrzebuje sztucznego dokarmiania. On już całkowicie może być na mleku mamy. A ja? Cóż. Ja mam tego więcej niż 9 mililitrów. Nigdy nie zapomnę tych kojących moje serce słów: „Spisała się pani na 6 z plusem!„. Pomogła mi dostawić Stasia do piersi i powiedziała szeptem: „Stasie to mądre chłopaki! Szybko załapie!„. Chwycił. Napił się. Mojego mleka. Ból poporodowy minął jak biczem strzelił. Potrzebowaliśmy jeszcze butelki, ale wewnątrz było już tylko moje mleko. Moje, własne.
NAWAŁ.
Doszłam do takiego momentu, że mogłabym wykarmić cały oddział neonatologiczny. PT miał zabierać woreczki z mlekiem, ale z tego wszystkiego zapomniał. Klinika w której rodziłam, nie posiadała banku mleka, więc duża część tego co odciągałam po prostu lądowała w zlewie. Staś wypijał po 20-30 ml mojego mleka, a ja odciągałam po 100 ml z jednej piersi. Doszło do tego, że przestałam się mieścić w moje staniki, piersi były twarde, bolące, a ja mialam wrażenie, że wybuchną. 3 dzień po cesarce oddano mi małego z oddziału neonatologii na mój oddział położniczy. To był właśnie ten czas, w którym próbowałam sobie poradzić jednocześnie z dzieckiem i nawałem. Było trudno. Zwłaszcza w nocy, kiedy ból piersi był nie do wytrzymania, dziecko domagało się jeść, a moje piersi wołały – odciągnij mnie! Szłam pod prysznic, masowałam piersi gorącą wodą, odciągałam po 20 minut z każdej piersi, potem zimne okłady i tak co 2 godziny. W międzyczasie odlewałam dane porcje dla Stasia i również karmiłam jego. Butelką. On nie łapał za dobrze piersi, ja nie umiałam go dostawić. Na samą pierś przechodzimy małymi kroczkami. Mamy Calmę z Medeli. Mam wrażenie, że Medela ogólnie uratowała mi życie. Byłyśmy w cztery na pokoju, w tym jedna ciężarna. Wszystkie trzy miałyśmy ten sam laktator – Medela Swing. Wszystkie trzy dzielnie rozbujałyśmy laktację.
PRÓBA DOKARMIANIA.
Miałam również dni próby. Cholerne. Staś zaczął zjeżdżać na wadze. Nigdy nie zjechał do dopuszczalnych 10%, ale pediatra, która go badała miała chyba na tym punkcie jakiegoś hopla. Skoro na neonatologii ładnie przybierał, a tu zjechał i do tego przybrał tylko 10 gramów, to musi zostać na dalszej obserwacji. I tak jednego dnia mieliśmy już wyjść do domu, ale ponieważ Staś „stał w miejscu” a właściwie zesrał się minutę wcześniej po jedzeniu, to lepiej dla nas jak zostaniemy. Byłam tego dnia zmęczona, wkurzona i właśnie dostałam cios między oczy: „nie wychodzimy!”. Zaproponowano mi również dokarmianie. Czyli butelkę z mlekiem modyfikowanym, żeby przybrał. Odpowiedziałam najmilszym tonem na jaki mnie było stać: „moje dziecko otrzymują najlepszy z możliwych pokarmów i nie potrzebujemy mleka modyfikowanego„. Pediatra kazała mi się jeszcze zastanowić, zapytała, czy jednak nie chcę wyjść do domu, a widać, że na moim mleku słabo przybiera. Czułam, że zaraz wybuchnę i wcale mnie nie dziwiło, że kobiety rezygnują z piersi. Ja czułam emocjonalny szantaż. Po raz drugi odmówiłam. Następnego dnia mały miał 10 gramów więcej, znowu po pełnej pieluszce. Pediatra – ta sama – próbowała nas na siłę jeszcze zastanowić, ale weszłam jej w słowo, że obliczyłam na kalkulatorze i mały nie zjechał swoich dozwolonych 10%. Poza tym przy wieczornym kąpaniu miał już 30 gramów więcej, co oznacza, że jedynym problemem jest to, że jest ważony po oddaniu stolca i dam sobie głowę odciąć, że jak przyjdzie go ważyć za godzinę będzie miał więcej. Dano nam w końcu wypis, ale zapytano, czy nie chcę czasem recepty na mleko dla wcześniaków. Lepiej zacznie przybierać. Znowu ten mój uśmiech, ale przez zaciśnięte zęby wysyczałam, że moje dziecko odpowiednio przybiera na mleku mamy, które jest lepiej przyswajalne przez niego niż coś sztucznego i wreszcie … dano mi święty spokój.
UDAŁO SIĘ.
Staś ma 11 dni. Teoretycznie wczoraj powinnam zacząć dopiero 37 tydzień, ale tak jakoś los znowu zakpił. Tylko tym razem rodziłam wcześniaka-oszusta (poza niską masą urodzeniową i tygodniem ciąży, Staś jest całkowicie zdrowy – nie licząc „wyjścia”) i potrzebował tylko dwóch dni obserwacji neonatologicznej by wrócić do mamy, a byłby ze mną od początku, gdyby nie moja cesarka i narkoza. Od dwóch dni jest już całkowicie i wyłącznie na samym cycku. Nie przybiera na wadzę 100 gramów dziennie a raptem 20g, ale biorąc pod uwagę dozwolone normy i częstotliwość dokarmienia (co 2 godziny) jest i tak całkiem nieźle. Nigdy, przenigdy nie byłam z niczego tak dumna jak z karmienia piersią. Zrozumiałam jednak bardzo szybko, jak w szpitalach łatwo się poddać. Ja poddałam się 7 lat temu, bo nikt mi nie pomógł, a ja nie miałam obecnej wiedzy. Gdybym jej znowu nie posiadała, Staś rownież byłby na mleku modyfikowanym. I wcale, ale to wcale nie dziwi mnie, że tylko kilka procent kobiet karmi wyłącznie mlekiem mamy do 6 miesiąca życia. A my? Cóż, fajnie byłoby karmić do 2 lat.
46 comments