Nie, nie, nie – to nawet nie jest szczyt Kilimandżaro w szpilkach, ani nawet Mount Everest na boso i nago. To raczej lot w kosmos bez rakiety, za to z turbopaliwem w tyłku. No tak to jakoś widzę. W sensie, średnio widzę, ale tak to czuję, bo przecież od ponad dwóch miesięcy wiem, że w moim brzuchu jest lokator, co najlepsze – lokator o bliżej niezidentyfikowanej płci, na razie zdrowy jak ryba i ruchliwy jak ten nasz pies, co to zamieszka u nas od soboty. Słowem – jest moc.
PLANOWANIE – WYŻSZA SZKOŁA JAZDY.
Jak do mnie dotarło – z trudem – że ja chcę jednak drugie dziecko (co zdziwiło mnie bardziej niż pierwsze kroki Jacha w jego 15 miesiącu życia) – zrozumiałam, że chyba czas zakończyć pewien rozdział i COŚ z tym zrobić. Tylko co? Ten tam mój eks ginekolog twierdził, że jedyne co mam zrobić to …dzieciaka, a ja jednak nie do końca byłam pewna, czy odpowiada mi taki scenariusz. W sensie, że mówię chłopu, że działamy z produkcją, jestem w ciąży i czekamy 9 miesięcy na ponowne starcie z niemowlakiem (no Jachu to nam dał w kość, że hej!).
Zaczęłam łykać kwas foliowy. Potem zaczęłam się badać – a to pakiet tarczycowy (no i proszę jednak euthyrox w gratisie od losu …), a to morfologia, badanie moczu, jakieś tam jeszcze cuda wianki. Ortopeda zalecił mi szybkie RTG, które zdązyłam na szczeście zrobić sobie jeszcze przed ciążą. Dentystę odwiedzałam częściej niż przez ostatnie 5 lat, choć zdziwiona stwierdziłam, że wcale nie jest tak źle, ale nie zdążyłam przed ciążą wyrwać ósemki, teraz nikt nie chce mi się tego podjąć, a ja dopiero 1 września mam wiedzieć co i jak, bo przecież ciężarna-ósemka-rwanie-znieczulenie, w niektórych gabinetach zamyka mi z trzaskiem drzwi. I serio stomatolodzy! Boję się Was bardziej niż Wy mnie! No ale mam już drugi trymestr, więc wpycham się Wam do gabinetu siłą.
Jak już zaczęliśmy o tym rozmawiać, kwas łykam, niby jest wszystko w porządeczku, to trafiam (ironio losu!) na ginekologię, gdzie wprawdzie jajniki mam spoko, CRP też, ale skoro boli to na bank jest to zapalenie przydatków i zostawiają mnie na tydzień w szpitalu faszerując takimi końskim dawkami wszystkiego, że wychodzę do domu naćpana i z instrukcją, aby wstrzymać się minimum miesiąc przed produkcją 2.0. Dla mojego i jego dobra. A potem nagle się okazuje, że – ding-dong – mamy problem. I chyba mi jajeczka nie pękają i stąd ten cholerny ból … Uuuuups.
ZNAJDŹ ANIOŁA.
Ale poznałam wtedy profesora Sz. Profesora Sz. poleciły mi mamy od wcześniaków. Z początku myślę „Ja pierdziulę … mam wydawać 250 złotych za prowadzenie ciąży?! No seeeerio?!”. Podchodziłam trochę sceptycznie,no bo raz, że będę musiała dojeżdżać i to 50 kilometrów, a dwa, że może wcale nie być wart tej kasy, ale jakiś głos mówił: „Spróbuj” więc spróbowałam. Jeszcze przed ciążą. No i tu się zaczęło. Nie żebym nie wiedziała wielu rzeczy wcześniej, ale ja od prawie 7 lat nie mogłam znaleźć odpowiedzi na pytanie „dlaczego?” i lekarze ze Śremu mnie zbywali hasłami, że tak się dzieje – czasem – a ja im naiwnie wierzyłam. Bo widzicie, jak się samemu chce poznać na to wszystko odpowiedź, to bania pęka i w końcu dajesz sobie spokój. Było, minęło. Ja się z tym po prostu pogodziłam. A tu lekarz bardzo szczegółowo bada moje karty, a potem z rozmowy wynika, że mój poprzedni prowadzący (tak, tak na NFZ) nie zalecił mi posiewu i najprawdopodobniej mamy sprawcę. Bo drugi sprawca może być taki, że jestem źle zbudowana, co często jest przeoczone w badaniach USG (ale po bardzo wnikliwym USG lekarz nie miał się do czego przyczepić). Więc dowiedziałam się więcej w ciągu jednej wizyty, niż przez ostatnie 7 lat. I dotarło do mnie, a agresora miałam level master, że gdyby lekarz zalecił głupie badanie (za które notabene ostatnio zapłaciłam 45 złotych i jestem tak sfiksowana na tym punkcie, że bede je robiła co miesiąc) Jaś urodziłby się w terminie i cały ten koszmar nie miałby miejsca. Rozumiecie? JEDNO, GŁUPIE BADANIE! No ale stało się. Poza tym był to pierwszy lekarz, który zwrócil uwagę na jeszcze jedną rzecz, którą ja sama zwykle omijałam, lub podawałam, ale bez większego entuzjazmu – byłam dwukrotnie łyżeczkowana, a to może mieć wpływ na szyjkę, którą będziemy obserwować, by w razie czego koło 20 tygodnia założyć pessar. I to wszystko przed ciąża i od jednego lekarza. Dzisiaj słowo Wam daję – mój Ci on i nie zamienię go na żadnego innego lekarza. A nawet jakby brał dwa razy więcej, to i tak byłabym pierwsze w kolejce do niego.
POCZĄTEK.
Większość z was widziała żartującą i narzekającą na ciążę MP. Łatwo mi było taki obraz stworzyć, bo dzięki pisaniu o idiotycznych rzeczach zapominałam o tym, co naprawdę siedzi w mojej głowie. Ja się panicznie bałam. Bałam się chodzić do toalety, bałam się jeździć na USG, bałam się rozmawiać z innymi ciężarnymi, bałam się, że to wszystko skończy się szybciej niż się zaczęło. Pierwszą wizytę u ginekologa miałam naprawdę trudną. Dlatego, że moje dziecko kompletnie nie odpowiadało dacie ostatniej miesiaczki. I choć lekarz zapewniał, że mogłam zajść później, ja spuszczając głowę powiedziałam, że to niemożliwe, bo ja dokładnie wiem, KIEDY. Byłam tam 40 minut. I chyba po raz pierwszy wtedy poczułam się bezpiecznie. Nie tak jak czuję się obecnie, ale coś się jednak zmieniło. Przestałam śnić, że lekarz patrząc na mnie jak na kosmitkę mówi, że „tam nic nie ma” a ja nie chodziłam już do toalety co 5 minut sprawdzać, czy wkładka nie jest zabarwiona. Odetchnęłam po 10 tygodniu, a po prenatalnych, kiedy lekarz powiedział „krwiak się wchłonął” „pomiary w normie” „największe ryzyko poronienia minęło” coś we mnie się zmieniło. Zrozumiałam, że ja na to nie mam wpływu i nigdy nie miałam. Że dbając o siebie, wykonując zalecane badania nie mogę naprawdę zrobić nic więcej. Mogę tylko tyle, lub aż tyle. A jeżeli będę kontrolować posiew, ryzyko infekcji (odpowiedzialne za 98% przedwczesnych pęknięć pęcherza… tak ostatnio czytałam) będzie równy prawie zeru. Tym bardziej, że ciąża jest pojedyncza. Nie ma oznak patologicznych i nie jest zagrożona.
FAŁSZYWE ALARMY.
Z Jasiem było mi łatwiej. Ciąża nieplanowana i trochę bardziej wyluzowana byłam niż obecnie. Tu zatarły mi się granice między tym co normalne, a tym co od tej normy odbiega. Skąd nibym mam wiedzieć,czy ten ból podbrzusza jest normalny i czy ja w ogóle odczułam taki z Jasiem, czy po prostu – chwila moment! – bardziej rozpoznaję sygnały od organizmu? Do lekarza dzwoniłam już wielokrotnie. A to brzuch mnie boli i ja nie wiem czy to normalne – choć byłam dwa dni po wizycie na której lekarz cierpliwie tłumaczył, że tam się wszystko rozrasta i będzie pobolewać. A to spadły na mnie drzwiczki od szafy podczas sprzątania i musiałam je dźwignąć i prawie zapakowałam się do szpitala … A to ból pęcherza i nie wiem czy to normalne, a to znowu panika, czy wszystko w porządku … Ja podziwiam tego lekarza za cierpliwość w odpisywaniu na smsy nawet o 23, bo pewnie nie jestem jedyna, a do lutego będę miała z nim bogatszą korespondencje niż z mężem …
KOSZMARNY PIERWSZY TRYMESTR.
Rzygałam, płakałam i znowu rzygałam. Spałam w dzień, miałam 24 godzinne mdłości, a pęcherz objętości naparstka. Płakałam, bo od wszystkiego było niedobrze, płakałam, bo nie mogłam sobie dać rady. Płakałam, bo moja wizja bycia zadbaną ciężarną legła w gruzach. Nie mogłam się wtedy ogarnąć. Miałam największego wkurwa w życiu i przeszkadzało mi nawet to, że PT zmywał za głośno naczynia. W trakcie upałów umierałam, a do łóżka prawie przyrosłam. I jak pewnego dnia obudziłam się bez mdłości (co nie oznacza, że potem juz nie rzygałam, bo rzygałam …) poczułam się jak nowonarodzona i czuję się tak do dzisiaj. Cóż – kupiłam sobie pewnego dnia super hiper zdrowy chleb na zakwasie za ciężkie pieniądze, ale 2.0 stwierdziło, że mu nie smakuje. Wybredne, że o ja Cię pierdziulę …
PRAWIE POŁOWA.
W sobotę wchodzę w 16 tydzień. Do połowy zostaną mi więc 4 tygodnie (słownie CZTERY), a potem już odwiedziny położnej i trochę z górki. Ale tylko trochę. Wiem, że przed 32tc rodzi się w Polsce tylko 1,1% dzieci, ale ta statystyka jest naprawdę w moim przypadku o dupy kant, bo już raz w tym procencie byłam. I naprawdę nie jest z tym lekko, choć powtórka scenariusza – w moim przypadku – jest po prostu najnormalniej w świecie prawie niewykonalna. Choć z tyłu głowy ciągle słyszę głosik: „Noemi, byle do stycznia.”
No to byle do stycznia, a każdej z Was życzę lekarza-anioła i ciąży w terminie. Tak po prostu.
A ten brzuch to nagroda od losu. Kocham ten brzuch. Kocham mój piękny, okrągły brzuch!
Dodaj komentarz