W dniu narodzin zdrowego dziecka normalną koleją rzeczy powinno być uzyskanie pewnego pakietu: 10 punktów w skali Apgar, głośny płacz brzmiący jak najpiękniejsza piosenka o miłości, oraz bezgraniczne szczęście. W chwili przedwczesnego porodu skala Apgar brzmi jak wyrok, płacz zamienia się w przeraźliwą ciszę a bezgraniczne szczęście przeradza się w bezgraniczny strach. I tak przez wiele tygodni, czasem lat …
Właśnie przeczytałam wpis znajomej, która szczęśliwe informuje, że jeden z jej bliźniąt z zaburzeniami SI wreszcie usiadł samodzielnie na huśtawce. Rozumiecie? Zwykła, pieprzona huśtawka, na której dzieci bez opamiętania szaleją na placach zabaw w wiosenne i letnie dni.
Podobną frajdę przy zaburzeniach SI miałam w momencie, kiedy Jach wreszcie zaczął się brudzić bez płaczu. Oznaczało to, że biłam brawo i gratulowałam dziecku osiągnięć, kiedy pierwszy raz przyszedł cały umorusany od błota i chciał jeszcze. Dla matki, której syn nawet po plaży chodził w skarpetkach, taki krok był czymś niesamowitym. Niektórzy rodzice mają pretensje do dzieci, że się brudzą, ja frunęłam ze szczęścia pod niebiosa.
15 września 2010 roku Jaś zrobił pierwsze kroki. Walczyliśmy o te pierwsze kroki rehabilitacją. Pamiętam jak dziś, kiedy postawiłam Jasia w drzwiach od kuchni, przekonana, że do mnie „doraczkuje” stając na końcu pokoju z jego ulubioną piłką. Jaś chwiejnie podszedł do mnie, wziął piłkę i poszedł do swojego pokoju. Usiadłam z wrażenia i zaczęłam płakać. Ze szczęścia. Kiedy PT parę godzin później wrócił z pracy, powiedziałam, że mamy dla niego niespodziankę. Wtedy po raz pierwszy Jaś podszedł do swojego taty. PT? Był wzruszony prawie tak samo jak ja.
Cieszyłam się, kiedy pierwszy raz po miesiącu złapał samodzielny oddech. Czułam się jakbym wygrała szóstkę w totka. Mogłam patrzeć na dziecko i chłonąć przepiękny widok: oddech. Bez respiratora, bez wspomagaczy … Oddech dziecka.
Jego sukcesy cieszyły bardziej niż moje. Każdy sukces, każdy zapamiętany wierszyk, każdy możliwie najnormalniejszy proces w życiu dziecka traktowałam na równi z czymś niesamowitym. Chłonęłam dzień przypatrując się jak mój syn pokonuje wysokie poprzeczki i robi to bez najmniejszego potknięcia. Radość nie miała końca, kiedy lekarz znający Jana jeszcze ze szpitala przypieczętował po pięciu latach, że gdyby widział go po raz pierwszy nie uwierzyłby, że ma taką przeszłość, bo jest w niesamowitej formie. To odcinało nas od tematu „wcześniactwa” i gwarantowało, że wszystko już za nami. Mamy zamknięty rozdział. Patrząc na Jasia, który kończy niedługo klasę pierwszą, trudno znaleźć różnice między nim a rówieśnikami. O tym co się działo po jego narodzinach zostaje niezauważone.
Wzruszałam się na Dniach Matki w przedszkolu. Kiedy pierwszy raz obchodziłam ten dzień, Jaś był jeszcze w brzuchu. Marzyłam wtedy o tym, by nie był to mój pierwszy i ostatni dzień w tej roli. Wtedy jeszcze wszystko było zagrożone, a ja walczyłam jak lew o każdy dzień, każdą godzinę, każdą minutę ciąży, bo każda sekunda dłużej zwiększała mu szansę na życie i zdrowy rozwój.
Odkąd jestem mamą widzę życie w innych barwach. To trochę tak, jakbym dostać nowe okulary przez które ogląda się tą samą rzeczywistość, ale w zupełnie innych barwach. Ja się cieszę. Z bycia mamą. Z każdej drobnostki dzieciństwa. Każdej. Dostałam od losu lupę. Uwielbiam ten stan.
To prawda,że żadna matka nie docenia tak sukcesów swojego dziecka,jak ta która w strachu czekała tygodniami na samodzielny oddech swojego malucha.Jak ta, która nie mogła się doczekać,kiedy pierwszy raz weźmie swoje dziecko w ramiona.I ta która naprawdę mogła poczuć się pełnoprawną matką dopiero jak jej dziecko opuściło szpitalny odddział.Do dziś zdarza mi się płakać, jak moje dzieci osiągają kolejne szczyty.Nie czuję się przez to może lepszą matką,ale na pewno przeżywam wszystko głębiej i doceniam bardziej.
Niestety przekonałam się też, że są gorsze doświadczenia macierzyńskie niż samo urodzenie wcześniaka:( Z perspektywy czasu to był po prostu trudny początek czegoś pięknego. Ale jednak to był początek życia i nawet taki skomplikowany jest lepszy od śmierci własnego dziecka.
Moje dziecko tez po piachu dlugo w skarpetkach chodzilo i wogole brudzic sie nie znosilo co 5 minut wycierajac tece w piaskownicy. Ba,nawet ja pamietam ze jako dziecko piachu nie lubilam.
Problemy sensoryczne zaczęły się dopiero teraz, a może dopiero teraz uważamy to za problem i z tym walczymy. Gdy huśtawka przestała być przeszkodą to skakałam z radości, i chociaż ciągle ćwiczymy, to właśnie każdy postęp jest powodem do dumy. Nie jest wczesniakiem, został nawet przenoszony. W momencie rozwoju się zatrzymał, coś ( jakiś szok) spowodował obrót o 180°, nikt nie mógł tego przewidzieć, powstrzymać…