Torba nie spakowana.
Przed wciśnięciem pierwszych liter na klawiaturze, poważnie zastanawiałam się ugryźć ten temat, by kompletnie nikogo nie obrazić, ale wytłumaczyć o co dokładnie chodzi i w czym tkwi problem.
Odkąd dowiedziałam się, że ktoś chce podjąć się trudnemu tematowi jakim jest wcześniactwo, z wypiekami na twarzy czekałam na prapremierę serialu o chwytającym za serce tytule: „Moje 600 gramów szczęścia„. Obejrzałam na dwa razy o czym pisałam na fanpage, więc powtarza się o odczuciach nie zamierzam. Ale jest coś jeszcze.
Na próżno można było szukać tam dziecka, które odpowiadałoby tytułowi. Prawda jest taka, że poza dziećmi urodzonymi na granicy wcześniactwa, nazywane w medycynie ,,późnymi wcześniakami” mogliśmy obejrzeć nawet historię dziewczynki urodzonej o czasie, której rola w serialu miała prawdopodobnie pokazać, że dzieci donoszone również mają problem. Choć pierwsze pytanie jakie się nasuwa brzmi: Dlaczego kobieta, chora na astmę, nie miała cesarskiego cięcia?
Poznajemy losy trojaczków – o, tu zaczyna coś pasować do tytułu, bo trojaczki urodzone zostały poniżej 30 tygodnia i ważyły mniej niż kilogram każde. No i jest Amelka. Tyle, że ja odczuwam to tak, jakby grała postać drugoplanową. Wiemy, że ma 5% szans na przeżycie i waży 620 gramów.
Ponieważ jest to dopiero prapremiera, kompletnie nie zamierzam krytykować serialu, bo mam nadzieję, że zmieszczą się w ramy tematu. Choć – co uważam za całkowicie normalne – mogą mieć trudności ze znalezieniem chętnych, ale o tym może za moment.
Potem obejrzałam wywiad. Właściwie nie potem, a dzisiaj rano. Krótko po tym jak napisałam na swoim fanpage jak rozkleiłam się podczas oglądania prapremiery. Moją uwagę przykuł przede wszystkim opis:
„Dziewięć miesięcy – tyle potrzebuje dziecko aby móc przyjść na świat. To także czas dla rodziców na przygotowanie się do nowej roli oraz na powitanie wyczekiwanego potomka. Co się dzieje, gdy czasu jest mniej niż owe dziewięć miesięcy? Jakie trudności stają przed rodzicami i jakie wyzwania los rzuca lekarzom oraz nowo narodzonym dzieciom?”
Obejrzałam i szczena mi opadła. Ja nawet włączyłam to drugi raz, bo myślałam, że może się przesłyszałam, źle coś przeanalizowałam. Ale nie. Ja słyszałam całkiem dobrze. W opisie o trudnościach i wyzwaniach jakie mają rodzice wcześniaków, jest o … nie spakowanej torbie do szpitala, nie przygotowanym mieszkaniu, nie skręconym łóżeczku i nie skompletowanej do końca wyprawce. Właściwie przez cały czas mama opowiada o tym, że nie zdążyła się materialnie do tego przygotować. A ja któregoś dnia popełniłam wpis pt: „Jak wygląda wcześniactwo? Historia prawdziwa.” i moje ukazanie trudności jest wręcz absurdalne w tym momencie.
Ja rozumiem, że kobieta została wyrwana ze swojego idealistycznego świata. W pełni rozumiem, że wtedy właśnie problemem może być to, żeby zdążyć na czas wszystko kupić. Ja nawet rozumiem, że dla mamy dziecka z 35 tygodnia, nieprzygotowane mieszkanie może spędzać sen z powiek, bo to jej jedyny problem w tym momencie.
Ale proszę mi wierzyć na słowo, że to nie są wyzwania ani trudności rodziców wcześniaków. I proszę mi również wierzyć, wielu rodziców oddałoby duszę za takie trudności i wyzwania. I tu znowu zachęcam do przeczytania „Jak wygląda wczesniactwo? Historia prawdziwa„.
W trakcie dyskusji i potężnej wymianie zdań jaka miała dzisiaj miejsce, pojawiło się pytanie: ,,Czy strach rodziców wcześniaków jest zawsze taki sam” i ,,Czy rodzice późnych wcześniaków nie mają prawa odczuwać takiego strachu” oraz ,,Ja też się bałam tak jak mama skrajnego wcześniaka!”.
Kilka faktów:
- Przede wszystkim na pierwszym miejscu największa bzdura: lepiej urodzić w 7 niż 8 miesiącu.
- Dziecko urodzone między 35 a 37 tc ma 98-100% szans na przeżycie.
- Dziecko urodzone w 23-25 tc ma 5% szans na przeżycie.
Przejdźmy więc do tematu. Czy można porównać strach matki, której dziecko ma prawie 100% szans na przeżycie, ze strachem matki, której dziecko ma 5%? A jeszcze weźmy pod uwagę, że w tym momencie poza 5% jeszcze mniej procent na pełnosprawność?
Matki późnych wcześniaków oburzają się, że ktoś odbiera im prawo do strachu. Nie. Każdy z nas operują inną miarą problemu. Moim aktualnym problemem jest to, że moje dziecko ma problemy z małą motoryką i jego szlaczki w szkole doprowadzają do płaczu. Ale obok mnie jest mama, której problemem jest to, że jej syn nie słyszy, nie widzi i nie chodzi. I czy ja mam porównać siebie i mój (w tym momencie wręcz absurdalny) problem z jej?
Przez ostatnie dwa lata, czyli odkąd założyłam blog poznałam setki rodziców wcześniaków. I setki historii. Były dzieci, które przegrywały walkę o życie, bo urodziły się za wcześnie ze zbyt niską masą, czasem nieprzekraczającą nawet pół kilograma. Ale były również te, które urodziły się w 35 tygodniu czy nawet 36 tygodniu i naprawdę wyszły mocno pokiereszowane. Tylko w większości winny był poród, albo komplikacja w ciąży (zatrucie pokarmowe, odklejenie łożyska, wcześniej zdiagnozowana na USG jakaś wada), a nie samo wcześniactwo.
Wcześniactwo samo w sobie dotyka dzieci znacznie wcześniej urodzone . Retinopatia chociażby. Ze świeczką szukać dziecka z ROP urodzonego w 35 tc. Z kolei praktycznie wszystkie dzieci urodzone przed 28 tc mają retinopatię. To przykład i tych przykładów jest znacznie więcej.
Nie licytacja. Nie porównywanie. Ale po prostu pokazywanie, że wcześniak to nie jest miniaturką dziecka donoszonego.
I błagam twórcy: „Moje 600 gramów szczęścia” nie spieprzcie tego.
23 comments