Ściskałam rękę A. najmocniej jak mogłam. Był przy mnie.
Chciałam, żeby to wszystko było koszmarem. To na pewno koszmar. To nie dzieje się naprawdę. Modliłam się w duchu, żeby nikt mnie nie wywoływał. Nie chciałam tam iść. Dosyć wycierałam.
Pada moje nazwisko. Wchodzę do gabinetu. Puszczam rękę A.
– Pani trzy dni temu urodziła?
Jestem zdziwiona.
Łamiącym się głosem odpowiadam, że poroniłam. Przyszłam na zabieg.
– Jak to Pani poroniła? Co Pani poroniła? Przecież rodziła Pani trzy dni temu!
Ile razy miałam jeszcze powtarzać słowo, które obija się o moją głową jak piłeczka ping-pongowa.
Poroniłam. Pomyliliście mnie z kimś!
Znaliśmy się 14 lat. Decyzja o dziecku została podjęta w pełni świadomie. Szybko ujrzeliśmy wyczekiwane dwie kreski. Ogromna radość. Cieszyliśmy się. Dwa tygodnie później byłam już u ginekologa. Badanie było bolesne. Lekarka naciskała na brzuch. Z bólu się zwijałam. Ale zdjęcie z USG kazało mi o bólu zapomnieć. Byłam w ciąży. W maju mieliśmy brać ślub. Nasze dziecko miało mieć wtedy 3 miesiące. – wspomina Natalia.
Ślub się odbył, ale jedyną pamiątka po dziecku było zdjęcie z USG i wspomnienia.
Dzień po tym jak poinformowaliśmy rodziców o tym, że zostaną dziadkami obudziłam się z bólami. Doszło do tego plamienie. Pojechaliśmy na pogotowie. Wszystko jest okej– zapewniał lekarz. Wykupiłam tabletki i odpoczywałam. Leżałam wiedząc, że zaczyna się coś dziać. Takie przeczucia. Matki. Nikt nie zaproponował mi hospitalizacji, miało być wszystko dobrze. Nie było.
Tydzień później ląduje u mojego lekarza prowadzącego. Lekarka robi mi USG. Prywatnie.
Nagle oburzona pyta:
– A czy Ty dziewczyno byłaś w ogóle w ciąży? Przecież tu nie ma żadnej ciąży.
Świat się zawalił. W ułamku kilku sekund. Bo czekałam na kolejne zdjęcie z USG i zapewnienie, że będzie dobrze. Że tak się czasami dzieje. Nie ma ciąży? Nie ma dziecka? Nie ma mojego dziecka?!
Dociera do mnie, że straciłam to co miałam najcenniejsze.
Zaczynam płakać. Głośno. Nie potrafię się opanować. Dlaczego, dlaczego mnie to spotkało? Płaczę, bo nic innego mi nie pozostało. Właśnie straciłam dziecko. Moje dziecko.
Lekarka podnosi głos:
– Nie Ty pierwsza i nie ostatnia! Twój płacz i tak nic nie zmieni. I tak nie dojdziemy do tego jak to się stało. Przyjdź jutro na łyżeczkowanie.
I to tyle.
Te słowa bolały jak diabli. Ale przyszło się zmierzyć z czymś jeszcze.
Przychodzę na łyżeczkowanie. Bałam się. W poczekalni było masę kobiet w różnym wieku. Mniej lub bardziej przerażonych. Ja byłam przerażona. Ale nie samotna, bo był ze mną A.
– Nie trzeba robić żadnego zabiegu – stwierdziła lekarka, której musiałam najpierw wytłumaczyć, że to nie ja rodziłam 3 dni temu.
Po tych słowach wychodzi. Zostawia mnie do połowy rozebraną i otwarte drzwi. Nawet nie pofatygowała się, żeby je zamknąć. Ubieram się. Widząc ludzi na korytarzu. Przecież nie pobiegnę półnaga zamykać drzwi.
Wracam do domu. Z pustką i słowami lekarki, które bolały.
– To nie było jeszcze dziecko! Nie panikuj. To dopiero drugi miesiąc! A co to by było jakbyś była w 5 miesiącu?!
Ale to było dziecko. Moje dziecko.
Czy tak trudno to zrozumieć? Pocieszyć? Powiedzieć cokolwiek miłego? Chociaż dwa słowa, które trochę ukoiłyby ból ,,Przykro mi„? Trochę empatii. Zrozumienia. Przecież też jest kobietą …
Od tego czasu minęło 5 lat. Czy chcę mieć kolejne dziecko? Oczywiście, że chcę. Ale strach nie zniknął.
Boję się powtórki. Panicznie. Gdzieś tam blokada, która nie mija i opowiedzenie po raz pierwszy historii, która być może pomoże. Bo wyduszenie z siebie wszystkiego pomaga. Zrzuca się pewien ciężar.
Dodaj komentarz