Ratuj się kto może!
6latki w szkole. Temat kontrowersyjny i budzący w rodzicach obawy. We mnie też. Ilekroć pomyślę o tym, że moje dziecko będzie brało udział w łataniu dziury budżetowej od dupy strony (wszak oto tutaj chodzi) zaczyna mną telepać. Mimo to staram się przygotować go najlepiej jak mogę na rozpoczęcie edukacji i przestałam wyrażać swój pełen oburzenia pogląd, że moje dziecko się do nauki nie nadaje. Doszłam do wniosku, że po wylaniu morza wirtualnych łez nad losem mojego biednego synka dam mu szansę. Żeby sam mi udowodnił na ile reforma się na nim odbije.
A nuż będzie sobie radził lepiej niż jego 7letni ,,rówieśnicy” z ławki?
Drogi rodzicu może Ty też dasz dziecku szansę?
Zdjęłam klapki z oczu. O Boże. Lżej mi. Czuję się o wiele lżejsza.. Króluje przekonanie, że tylko krowa nie zmienia swoich poglądów, a niektórzy zarzucają mi, że nawet gabaryty mam podobne. No nic. Ta krowa poglądy zmieniła. Trwało to długo, bo musiałam najpierw przekonać samą siebie, że moje poglądy nie są słuszne (co było nad wyraz trudne) i wreszcie patrzeć na wszystko rozsądkiem, a nie bojkotem ludzi, którzy nie używają merytorycznych argumentów, tylko przesyłają mi linki z których nie wiele się dowiadywałam.
Czytam właśnie popijającą gorącą herbatę tekst jednej z matek. Matki, która próbuje swoje dziecko odroczyć. Psycholog dziecięcy twierdzi, że dziecko nadaje się do szkoły, potrafi pisać i czytać i na pewno świetnie sobie poradzi. No cóż … Sama wiem, że nie tylko to jest dziecku potrzebne, bo jest jeszcze (no właśnie!) rozwój emocjonalny. I tu matka wyraża swoje obawy, jej dziecko emocjonalnie się nie nadaje. Psycholog dziecięcy proponuje więc wspólną terapię, gdzieś musi tkwić błąd. Matka się oburza, jej nie chodzi o terapię, jej chodzi o odroczenie. Czyli po prostu, kolokwialnie rzecz ujmując matce nie chodzi oto by pomóc dziecku, ale żeby odroczyć. Dziecko, które nie otrzyma pomocy (właśnie takiej: wspólnej pracy matka-dziecko, ojciec-dziecko + ewentualnie na dokładkę psycholog) w przeciągu roku nie nadrobi swojego rozwoju emocjonalnego na tyle by być bardziej gotowym niż obecnie.
Wreszcie zrozumiałam, że zamiast walczyć o dobro dzieci, walczymy oto by nasze dzieci szkołę znienawidziły. Nawet niektórzy są na najlepszej drodze do tego. A ja po prostu tego nie chcę.
Słynne hasło: ,,Ratuj Maluchy” już od samego początku trochę mi się nie podobało. Ale ponieważ hasło było chwytliwe zaakceptowałam, biorąc udział w dyskusjach na temat 6latków. Jakaś nawet moja wypowiedz, odebrana nad wyraz pozytywnie została umieszczona z innymi na demotywatorach. Bomba.
Tak jakby, bo ta bomba właśnie wybuchła.
Od dawna obserwuję pewnego rodzaju niepokojące sytuacje w których rodzice już sami nie wiedzą o co im tak naprawdę chodzi. Świetnie podsumowała to znajoma Daria, która posłała swojego syna jako 6latka do szkoły. Że najpierw rodzice walczą oto by ich dziecko robiło wszystko jak najszybciej: chodziło, mówiło, jadło, siadało, miało zęby, znało kolory itp. a potem je uwsteczniamy. I to takie realne podsumowanie, które doprowadza do tego, że każdy się powinien tak naprawdę zastanowić o co walczymy?
Szkoły nagle (zrozumiałam to niedawno) nie zmienią się w magiczny sposób za rok. Co za tym idzie nadal nie będą przystosowane. Rok to szmat drogi, ale jednak w okresie dziecięcym jedynie wierzchołek góry lodowej. Minie szybko, a szkoła nadal będzie taka sama. Dziecko – trochę bardziej dojrzałe, ale jeżeli już widać problemy warto z tymi problemami walczyć, nie ignorować. No bo w sumie w imię czego? Rozhisteryzowanego tłumu?
Wreszcie mam przed oczami to dziecko biedne (bardzo biedne i to nie materialnie), które koniecznie chce iść do szkoły tak jak jego ulubiony kolega, lecz ojciec twierdzi, że jest za mały. On rok jeszcze posiedzi w zerówce. I tego uniknąć chciałam.
Nie tyle zerówki, co powtarzania zerówki, bo moje dziecko, które miałoby przerabiać ten sam materiał jeszcze raz nudziłoby się jak mops. Podejrzewam, że tak samo inne dzieci, którym rodzice to zapewnią. Więc to chyba nie tędy droga?
I kolejny przypadek dziecka, bo przecież oto się rozchodzi, któremu rodzice wmawiają, że szkoła jest be. Wciskają w te małe rączki transparenty z wielkim: POMOCY, gdzie dziecko tak naprawdę nie wie o co chodzi. Rodzice mnie ratują? Przed szkołą? To tam naprawdę jest tak strasznie?
Dlatego zawsze wszelkie dyskusje toczyły się poza Prezesa zasięgiem. Szkoła jest fajna – tłumaczyłam mu, do tego stopnia, że już od kilku tygodni co jakiś czas pyta, kiedy wreszcie do tej szkoły pójdzie.
Czyli się da?
System kuleje o czym wiemy wszyscy. I to nie tylko w szkolnictwie. W dzieciach zabija się nieszablonowe myślenie. Tak już od dawna było. Menu w szkole? A spójrzmy na żarcie w przedszkolu. Czy czasami niektórzy z Was nie płacą za kinder mleczną kanapkę na podwieczorek?
Wreszcie podręcznik. Fajny, ciekawy – nam mi się spodobał. Ale potem przestałam zaglądać co w trawie piszczy, bo czułam się jak kosmitka, lub jak wielka mrówka nie pasująca do stada. Podręcznik też się nikomu nie podoba. A to plagiat (no w sumie to autorka sama siebie splagiatowała), a to tablet w ręku dziecka (wow! a Twoje dziecko czym się bawi?). Barwy nie takie. Wielkość nie taka. Wszystko nie takie.
A może na chwilę przestańmy krzyczeć i walczyć. Po prostu usiądźmy i pomóżmy temu dziecku, by jego start był jak najlepszy?
Ja tak właśnie robię.
Kolej na Ciebie.
60 comments